W modelu biznesu, który przyniosła tzw. neoliberalna globalizacja, kluczowe znaczenie mają prawa własności intelektualnej. Pionier musi mieć dwa atuty: dużo funduszy i patentów. Wydatki na prace badawczo-rozwojowe sięgają obecnie 2–3,5 proc. PKB i wciąż rosną. Wiąże się to z wysypem nowych rozwiązań z dziedziny technologii teleinformatycznych, biotechnologii, nanotechnologii, wykorzystania energii odnawialnej. Każdego roku rejestruje się około 200 tys. patentów, z czego jedna czwarta przypada na USA. W dalszej kolejności są Japonia (ponad jedna piąta), Niemcy i Korea. Przy czym szkolnictwo wyższe na świecie dostarcza średnio około 20–30 proc. patentów, biznes – 70–80 proc. W Polsce relacja ta jest odwrotna.
Powstały oligopole – jak amerykańska GAFA (Google, Amazon, Facebook, Apple) czy chiński BATX (Baidu, Alibaba, Tencent, Xiaomi) – których pozycja jest zasługą sprzężenia potęgi własności intelektualnej, zasobów finansowych, a także optymalizacji podatkowej. Przychody 500 największych megakorporacji stanowią dziś prawie 40 proc. światowego PKB. Zbliżają się one zatem do zdobycia pakietu kontrolnego nad globalną gospodarką.
Przedsiębiorca innowator to organizator oraz koordynator sieci produkcji i dystrybucji. Nie potrzebuje do tego własnych fabryk. Zleca wykonanie nowych produktów lokalnym firmom w Chinach czy Europie Środkowej. Dzięki rencie innowacyjności, dużym obrotom, wysokim marżom i marce wiodące przedsiębiorstwo ma duże rezerwy płynności i łatwy dostęp do kredytów bankowych. W cenie produktu takiej firmy aż 75 proc. stanowią aktywa niematerialne: opłata za badania, patent, projekt, strategię marketingową, reklamę, honorarium kancelarii prawniczych, konsultingowych, PR itd. Dlatego państwo musi być niezawodne w gwarancji praw własności intelektualnej. To istota tzw. gospodarki opartej na wiedzy.
Dzięki dominacji na rynku innowacyjna firma wykupuje start-upy, dokonuje fuzji i przejęć konkurentów. Na kontroli i koordynacji produkcji, a także obrocie towarami zaawansowanymi technologicznie polega obecnie koncentracja kapitału. Potwierdza to charakterystykę kapitalizmu francuskiego autorstwa historyka Fernanda Braudela ,,jako wielopiętrowej konstrukcji, w której toczy się stała gra inwestowania”. Na dolnych piętrach mamy głównie rodzime biedabiznesy zajmujące się produkcją rolną czy usługami. Górny rejestr obejmuje coraz dłuższe łańcuchy produkcji i wymiany tworzone przez wielkie korporacje, które wdrażają innowacyjne produkty oparte na osiągnięciach naukowych.
Reklama
Hybryda publiczno-prywatna
Ale są też korporacje, które wyspecjalizowały się w sprzedawaniu wiedzy. Gra toczy się o około 100 mln studentów na całym świecie. Dlatego ogromną rolę odgrywają dziś globalne rankingi, które określają miejsce uczelni w hierarchii statusu i „mocy badawczo-dydaktycznej”, a także zrodzony w Kalifornii wzór dobrej roboty współczesnego akademika – tzw. doskonałość nauki – promujący konkurencję o status między badaczami i między „przedsiębiorczymi” uczelniami. Jak każda rywalizacja prowadzi ona do koncentracji prestiżu i dorobku naukowego w centrum – obecnie w USA. Tak pojęta „doskonałość badawcza” podporządkowuje potrzebom korporacji sektor szkolnictwa wyższego: przekazuje w formie artykułów powstające z publicznych funduszy wytwory pracy naukowej, takie jak raporty z badań, wyniki eksperymentów, odkrycia zależności. Na tej bazie w działach badawczo-rozwojowych korporacji i start-upach powstają nowe technologie, terapie, lekarstwa, gadżety przemysłu teleinformatycznego. Rolę pośrednika odgrywa oligopol kilku korporacji wydawniczych: Reed-Elsevier, Wiley-Blackwell, Sage, Thompson@Francis i Springer. Mają one w sumie ponad 60-proc. udział w publikacji artykułów z zakresu nauk społecznych. Reuters Thompson i Elsevier skonstruowały też indeksy cytowalności poszczególnych tekstów, np. Social Science Citation Index (CSSI). Marże zysków globalnych wydawnictw rzadko spadają poniżej 20 proc. – np. zysk Reed-Elsevier w latach 2010–2015 wzrósł z 13 do 25 proc. Tymczasem, jak podaje badacz systemu nauki i szkolnictwa wyższego Krystian Szadkowski, wydatki uczelni amerykańskich na czasopisma rosły czterokrotnie szybciej niż inflacja.
Do ukierunkowania badań na potrzeby przemysłu i obiegu kapitału służą złożone sieci badawcze. Niemcy mają m.in. sieć 82 Instytutów Plancka, których domeną są badania podstawowe oraz sieć 60 centrów technologicznych Fraunhofer, finansowanych w połowie przez biznes, a w połowie przez budżet państwa. W ten sposób ryzyko błędnych decyzji co do kierunków badań oraz ich finansowanie bierze na siebie cała wspólnota. A korporacje mogą uspołecznić koszty rynkowej pozycji za sprawą hybrydyzacji tego, co publiczne i tego, co prywatne.
Badacze za darmo oddają też korporacjom prawa autorskie i wydawnicze, a często muszą nawet dopłacać do publikacji. Ich pozycja jest zupełnie nieporównywalna do statusu artystów, którzy – choć uzależnieni od mecenatu publicznego – są jednak uprawnieni do honorariów i tantiem za swoje utwory. Co więcej, narzucony administracyjnie reżim publikacyjny wymusza miejsce i tematykę poszukiwań badawczych („co się sprzeda, a co nie w grantach i w publikacjach”). Dlatego mamy tu do czynienia z systemowym gwałtem na autonomii procesów poznawczych, wolności nauki i służbie społeczeństwu obywatelskiemu. Zwłaszcza dotyczy to badaczy społecznych podporządkowanych dysponentowi publicznych funduszy.
Inwestor w kostiumie naukowca
Z tego punktu widzenia reformę nauki ministra Gowina można interpretować jako świadome ograniczenie liczby akademików i wydziałów nieprzyrodniczych jako mało przydatnych biznesowi lub administracji. Wyniki badań społecznych pomagają korporacjom podnosić efektywność czy sterować zachowaniami konsumenckimi. Z kolei dla administracji cenne są informacje dostarczane przez demografów i polityków społecznych w związku z oceną efektywności usług publicznych. Liczy się więc podatnik i konsument, a nie obywatel. Znika nacisk na badania, które mogą przyczynić się do opisania tendencji rozwojowych wspólnoty czy kreowania wizji lepszej organizacji społeczeństwa, by podnieść jakość życia.
O tym, że rekordy cytowań i liczne grono noblistów nie przekładają się na jakość życia społeczeństwa, najlepiej świadczy przykład Stanów Zjednoczonych, które charakteryzuje jeden z najwyższych współczynników Giniego, czyli duże zróżnicowanie dochodów i majątków. Edukacja na dobrym poziomie jest tak kosztowna, że tylko 6 proc. osób z rodzin niezamożnych uzyskuje prestiżowe dyplomy. Jak podaje Angus Deaton, laureat Nobla z ekonomii w książce „Wielka ucieczka. Zdrowie, bogactwo i źródła nierówności”, połowa pracowników w USA nie ma wystarczających dochodów, by opłacić składki emerytalne, a dwie trzecie Amerykanów poniżej 40. roku życia nie posiada żadnych oszczędności emerytalnych. Czemu zatem służy wiedza amerykańskich czempionów rankingów cytowań? Okazuje się, że doskonałość naukowa i jakość społeczeństwa, w którym nauka powstaje, mają ze sobą niewiele wspólnego.
Ostatnia reforma szkolnictwa wyższego domyka półperyferyjny status polskiej gospodarki (a także sprzęgniętej z nią rodzimej nauki). Czy jej niska innowacyjność (25. miejsce w UE) to skutek słabości naszej nauki czy kwestia wad strukturalnych? Według GUS w latach 2016–2018 zaledwie 26 proc. przedsiębiorstw przemysłowych i 21 proc. firm usługowych było „aktywnych innowacyjnie”. To skutek deindustrializacji i zastąpienia fabryk montowniami konfekcjonowanych części, a także dominacji mikrofirm. Nie mamy też własnego przemysłu zbrojeniowego, który w wielu krajach steruje sektorem naukowo-badawczym (jak Pentagon w USA). Polskie państwo wspiera obecnie innowacyjność innych społeczeństw, wysyłając tam odkrycia naukowe, przynajmniej w zaczątkowej postaci. Brak u nas również bazy laboratoryjnej i zasobnej finansowo sieci instytutów badawczych jak w Niemczech czy Stanach. Reforma nauki nie doprowadzi więc do tego, że czołowe polskie uniwersytety i politechniki staną się konkurencją dla uczelni z amerykańskiej Ligi Bluszczowej.
Przykładem nadużywania systemu grantowego przez rodzimych przedsiębiorców w kostiumie naukowców są firmy powiązane z braćmi Szumowskimi. Podmioty te w założeniu zajmują się poszukiwaniem „cząsteczek leczniczych” i tworzą nowoczesny sprzęt, np. do monitorowania pracy serca. Gdy przyjrzeć im się bliżej, okazuje się, że przedsiębiorczość innowacyjnych firm biotechnologicznych ogranicza się do tworzenia spółek w celu pozyskania dotacji – choć towarzyszą im ambicje podbicia świata przełomowymi terapiami i urządzeniami. Wspierają je w tych wysiłkach tzw. aniołowie biznesu i media. Prawdziwy biznes dokonuje się wraz z wejściem na giełdę lub wykupieniem przez jakiś fundusz inwestycyjny.
Ekonomista nie zmieni stylu życia
W tle pandemii COVID-19 są procesy trawiące współczesny kapitalizm: kryzys ekologiczny, wyczerpywanie się zasobów surowcowych, rosnące nierówności społeczne. Złagodzenie tych tendencji wymaga nie tylko transformacji energetycznej, ale również innego sposobu produkcji i konsumpcji. To zaś nie będzie możliwe bez zmiany stylu życia. Nie zajmie się tym żaden wydział ekonomii ani psychologowie utrzymujący się z coachingu. Na tym polu cywilizacja, aby przetrwać, nie obejdzie się bez kolejnych innowacji – także innej organizacji społeczeństwa.
Gospodarce potrzeba więcej technologii, które zmniejszą zużycie energii i surowców (nanotechnologie, robotyka, teleinformatyka, sztuczna inteligencja, optoelektronika, biotechnologie wykorzystujące odkrycia genomiki). Ale na tym lista potrzeb się nie kończy. Co dalej z prekaryzacją pracy? Czy uzyskiwanie dochodów dających bezpieczeństwo socjalne będzie możliwe w systemie, który ma charakter spółki nastawionej na zysk? Ta podstawowa cecha rynkowej gospodarki zrodziła eksplozję nierówności wewnątrz społeczeństw i dysproporcje między regionami świata. Co dało początek ruchom populistycznym i armiom ludzi zbędnych na globalnym południu, którzy próbują migrować na Zachód. Do tego trzeba dodać starzenie się społeczeństw oraz związany z tym wzrost wydatków na fundusz emerytalny i opiekę zdrowotną. Jednocześnie wraz z redukcją „realnej” sfery i dominacją sektora finansowego nad państwami narodowymi (za sprawą mechanizmu długu publicznego) władza przeszła do niewidzialnego „parlamentu inwestorów”. Na domiar złego największe państwa (USA, Rosja, Chiny) coraz więcej inwestują w sprzęt wojenny, który po kilkunastu latach staje się wielkim złomowiskiem (w internecie pełno jest zdjęć cmentarzyska tysięcy wraków samolotów pokrytych piaskiem pustyni w Arizonie).
Społeczeństwa stoją przed wyzwaniami, których pokonanie wymaga nowego typu innowacyjności i modelu biznesu. Nie tylko kreatywnych pracowników nauki wszystkich specjalności, lecz także polityków, liderów opinii publicznej, autorytetów moralnych i – przede wszystkim – osób wierzących we wspólnotę życia i pracy, a nie tylko indywidualistów. Bez innowacyjnych rozwiązań nie powstaną społeczeństwa umiarkowanego dobrobytu bez wzrostu. A to ich potrzebuje zarówno przyroda, jak i większość mieszkańców Północy i Południa.