Odszkodowania są skutkiem petycji stowarzyszenia z Freiburga "Zrabowane dzieci - zapomniane ofiary".

Na początku lat 40. Niemcy deportowali dziesiątki tysięcy dzieci z okupowanych terenów wschodnich - dlatego, że miały blond włosy i niebieskie oczy. To był pomysł komisarza Rzeszy Heinricha Himmlera, aby w ten sposób umacniać "rasę aryjską", mówi Christoph Schwarz z Freiburga ze stowarzyszenia "Zrabowane dzieci - zapomniane ofiary", cytowany przez SWR.

86-letni Hermann Luedeking był niebieskookim dzieckiem o blond włosach. Wychowała go kobieta, która w czasach niemieckiego nazizmu była przywódczynią "Bund deutscher Maedel" (żeńskiego odłamu Młodzieży Hitlerowskiej). Jego prawdziwi rodzice nie są znani: "Znaleziono mnie przed budynkiem publicznym w Łodzi, tak mówili, a potem oddano do domu dziecka".

Pamięta jeszcze, jak bawił się z kolegą w domu dziecka, gdy wezwano ich do głównej pielęgniarki. Czekała tam pani Luedeking, jego przyszła przybrana matka.

Reklama

"Główna pielęgniarka powiedziała: pani Luedeking, z dwojga dzieci może pani wybrać jedno i zabrać je ze sobą".

Matka zastępcza wcześniej straciła syna na froncie. Jako narodowa socjalistka wybrała sobie dziecko o blond włosach i niebieskich oczach. Hermann Luedeking mówi, że zawsze był dobrze traktowany. Wiedział, że jest dzieckiem zastępczym, mówiono mu, że jego rodzice zmarli. Dopiero dużo później dowiedział się, że tak naprawdę został wykradziony z Polski i przyszedł na świat jako "Roman Roszatowski". Po śmierci przybranego ojca zabrał dokumenty, które to poświadczały. Jego matka zastępcza zerwała wówczas z nim kontakt.

"Zrabowane dzieci" zostały "siłą oderwane od swoich rodzin i wysłane do tzw. domów dziecka Lebensborn. Tam były +germanizowane+ - to znaczy nadano im nowe nazwiska i wolno im było mówić tylko po niemiecku. Metody wychowawcze były surowe. Dzieci, które odmawiały podporządkowania się, otrzymywały surowe kary" - pisze portal.

"Dzieci były bite, a czasem nawet chłostane. Są osoby, które do dziś są w psychoterapii, niektóre popełniły samobójstwo, bo nie mogły sobie poradzić z traumą" - mówi Christoph Schwarz ze Stowarzyszenia "Zrabowane dzieci - zapomniane ofiary".

"Od ponad dziesięciu lat stowarzyszenie walczy na szczeblu federalnym i krajów związkowych o reparacje i uznanie za ofiary reżimu nazistowskiego. Teraz wreszcie komisja petycji w parlamencie w Stuttgarcie (Badenia-Wirtembergia) zatwierdziła wniosek" - przypomina SWR. Wszystkie grupy parlamentarne były za, potwierdza Thomas Marwein, przewodniczący Komisji Petycji i poseł Partii Zielonych z Offenburga. Poszkodowani mają otrzymać szybkie i niebiurokratyczne odszkodowania ze specjalnej puli.

"Jako kraj związkowy nie chcemy uchylać się od odpowiedzialności, mimo że tak naprawdę odpowiada za to rząd federalny" mówi SWR Marwein.

"Wolfgang Schaeuble, który również pochodzi z Offenburga, przez lata jako federalny minister finansów odmawiał wypłaty odszkodowania. Dzieci przecież dobrze sobie radziły - taki argument przywołał później minister przewodniczący Winfried Kretschmann. Ale teraz, 77 lat po zakończeniu wojny, jakieś pieniądze mają płynąć - przynajmniej ze strony landu" - przypomina portal.

Dla Christopha Schwarza ze stowarzyszenia "Zrabowane dzieci - zapomniane ofiary" jest to sukces, choć spóźniony. Już dwanaście lat temu domagał się odszkodowania. W międzyczasie wiele ofiar już zmarło. Obecnie w Badenii-Wirtembergii znane są tylko trzy ocalałe osoby.

Hermann Luedeking podkreśla: "Odszkodowanie jest dla mnie satysfakcjonujące, nie z powodu pieniędzy, ale tego, że uznano nas za zrabowane dzieci!".

Z Berlina Berenika Lemańczyk (PAP)