Bezzałogowce, nazywane popularnie „dronami”, to w ostatnim czasie gorący temat. Zdecydowały o sukcesie Azerbejdżanu w wojnie o Górski Karabach, są codziennością w konflikcie ukraińskim czy w misjach zagranicznych. Dla państw takich jak Rosja czy Iran drony stanowią też dowód potencjału technicznego i militarnej potęgi. Iran w ostatnim czasie pochwalił się dronami o zasięgu 7000 km. Czy to ważna informacja, wpływająca na stabilność regionu?

Trzeba zwrócić uwagę na to, co gen. Salami powiedział - że posiadają drony zdolne pokonać dystans 7000 km i z powrotem. Najbardziej prawdopodobne jest, że chodziło o podkreślenie długotrwałości lotu, a niekoniecznie w zasięgu tradycyjnie rozumianego jako zasięg np. łączności czy systemu kontroli.

Można odczytywać te słowa w ten sposób, że Iran dysponuje dronami, których już sama długotrwałość unoszenia się w powietrzu oraz prędkość (przelotowa) pozwala na przelot na dystansie 14000 km. Jeśli przyjęlibyśmy prędkość drona 300 km/h, co jest zbliżone do amerykańskiego Reapera, to oznaczałoby, że dron irański musiałby utrzymywać się w powietrzu przez około 46 godzin. Nie jest to niemożliwe mając na uwadze stale rozwijany programy bezzałogowców w tym kraju.

Polska również w ostatnim czasie stała się ze względu na bezzałogowce tematem wielu medialnych doniesień i analiz. Decyzja o zakupie tureckich dronów bojowych Bayraktar TB2 zaskoczyła chyba wszystkich?

Reklama

Po reakcjach środowisk oraz mediów branżowych i nie tylko widać, że było to ogromne zaskoczenie. Natomiast każdy kraj ma prawo do podejmowania autonomicznych decyzji. Decyzjom należy dać czas na sprawdzenie ich zasadności. Co jest naprawdę i najbardziej zaskakujące - ktoś podjął wreszcie decyzję. W armii mówi się, że z decyzjami czasami bywa jak z Yeti. Wszyscy o niej słyszeli, niby została podjęta albo czeka już, już na podpis, ale nikt jej tak naprawdę nie widział. Ostatnim równie zaskakującym i znamiennym rozstrzygnięciem dotyczącym bezzałogowców, jakie pamiętam było anulowanie kontraktu na izraelskie Aerostary przez ówczesnego wiceministra Skrzypczaka. Aby odwołać taką umowę, trzeba było mieć nie tylko solidne podstawy, ale i dużą odwagę.

Jak Pan ocenia poziom techniczny tureckiego sprzętu?

Kilkanaście lat temu w takcie misji SFOR w Bośni miałem okazję odwiedzić turecką bazę. Chciałem zobaczyć jak ona wygląda. Niektórzy wówczas się dziwili. „No co Ty do Turków!?” - pytali. A wtedy Turcja kojarzyła się z tanimi ciuchami, kebabem i zacofaniem technologicznym. Od tamtego czasu przemysł turecki bardzo się rozwinął, a sama Turcja bardzo wzmocniła swoją pozycję. Pamiętamy czas, gdy szeroko komentowano starania Ankary o przyjęcie do Unii Europejskiej. A dziś? Dzisiaj dyktuje warunki. I konstruuje sprzęt, który znajduje nabywców na całym świecie. Ma w ofercie produkty, a nie projekty. Co więcej, produkty mające za sobą bojowe użycie. A więc takie, które wyszły z okresu niemowlęctwa.

Czy to oznacza, że Polska podjęła dobrą decyzję?

Bayraktar TB2 zyskały największy rozgłos w niewielkim, w sumie lokalnym konflikcie w Górnym Karabachu. Nie jest to nic nadzwyczajnego. Historia zna przypadki uzbrojenia, którego kariera nabrała rozpędu lub wręcz rozpoczęła się od małego konfliktu. Choćby przeciwpancerne pociski kierowane. W przypadku TB-2 zadziwiającym jest fakt, że decydenci, którym specjaliści suszyli głowy od co najmniej dwóch dziesięcioleci, zobaczyli na własne oczy, na ekranach własnych komputerów, jak skuteczna i niebezpieczna jest to broń. Ogólnie rzecz biorąc kilkanaście krótkich filmów dokonało więcej niż lata i tony analiz koncepcyjnych, opracowań, prezentacji, targów itd. Miałem okazję zapoznać się z możliwościami tej maszyny i w sumie uważam, że jest to niezły sprzęt. Szczególnie w kontekście mózgu systemu czyli naziemnej stacji kierowania. Natomiast najlepsza nawet broń nie spełni swojej roli, jeśli żołnierz nie będzie potrafił po mistrzowsku nią władać.

W kwestii zasadności decyzji to jest jeden sposób, żeby być do niej przekonanym. Podjąć ją, a następnie zrobić wszystko żeby jej nie żałować.

Skąd w ogóle w polskiej armii pomysł na użycie dronów? Zdaniem wielu ekspertów, dzięki temu trafiliśmy do elitarnego grona państw, jakie będą dysponowały tak zaawansowanym technicznie sprzętem.

Historia zorganizowanego użycia dronów (w dzisiejszym ich rozumieniu) w Wojsku Polskim zaczyna się w roku 2005, gdy zakupiono drony z uwagi na toczoną właśnie wojnę w Iraku. W latach 2007 i 2008 powstały pierwsze nowoczesne specjalistyczne eskadry w Wojskach Lądowych, złączone później w dywizjon, a następnie rozwinięty w 12. Bazę Bezzałogowych Statków Powietrznych. W międzyczasie drony trafiły także do pułków artylerii.

Co do elitarności grona państw, to jest to o tyle dyskusyjne, że drony, nawet tej klasy, są już codziennością na polu walki. Poza tym TB-2 jeszcze do nas nie dotarły. Będziemy należeli do użytkowników, gdy będziemy je mieli w kraju.

Natomiast bez wątpienia Polska, przynajmniej do zeszłego roku, była liderem w Europie, a nawet w światowej czołówce, jeśli chodzi o ilość operacji lotniczych cywilnych dronów. Jest to efekt prawa, bardzo dobrze skonstruowanego w latach 2010–11. Prawo to spowodowało, że w ciągu dekady rozwinął się prężny cywilny przemysł dronowy.

Czyli w Polsce od dekady obowiązują przepisy, które regulują użycie bezzałogowców?

Tak. Obejmują sprzęt dowolnej wielkości. I napędzają dynamikę rynku. I właśnie ta duża dynamika rynku cywilnego powoduje, że mamy obecnie do czynienia z odwróceniem kierunku postępu. W tradycyjnym myśleniu przebiegał on ze sfery wojskowej do cywilnej. A teraz jest odwrotnie. Nawet rozwiązania organizacyjne przechodzą z cywila do wojska. Proszę chociażby spojrzeć na sprawę nazewnictwa. W cywilu pilotujący BSP obecnie nazywa się pilotem, a wojsku jeszcze nadal, w niektórych klasach sprzętu, operatorem … tak, jak to dawniej było.

Z drugiej strony, nie jest też tak, że w wojsku nic się w tym obszarze nie dzieje. Przez lata powstawał system zorganizowanego użytkowania, regulaminy, instrukcje itd. Drony bezzałogowce znalazły się chociażby w regulaminie lotów i instrukcji organizacji lotów. Tak więc system, nawet nie tyle się tworzy, co stopniowo rozwija.

Jakie zadania będą stały przed jednostką takich bezzałogowców?

Przede wszystkim opanowanie sztuki pilotowania. Dalej przyjdzie czas ćwiczeń i lotów operacyjnych. A tutaj na pierwszy plan wysuwa się prowadzenie rozpoznania. W dalszej kolejności rażenia. A w idąc dalej wszelkie zadania wynikające z możliwości systemu i jego konfiguracji. Na przykład działanie jako przekaźnik łączności lub jako powietrzny punktu dowodzenia. Jest to cały zespół zadań, z którym system i ludzie mają szansę sobie poradzić. Być może lepiej niż system klasy MALE.

Osobiście jestem przeciwnikiem kupowania przez Polskę w ramach systemu klasy MALE (program Zefir - przyp. red.). Jest to system drogi i na tyle kłopotliwy dla potencjalnego przeciwnika, że ten na pewno podejmie wysiłek jego zniszczenia w pierwsze, może drugiej kolejności. A cena systemu jest bardzo wysoka. Zakupilibyśmy niewielką liczbę (być może nawet jeden komplet) systemu łatwego do upolowania w powietrzu. I niech nas nie zmyli ich dotychczasowa kariera. To są systemy rozwijane na bazie konfliktów pierwszej dekady XXI w. Czyli dekady wojen asymetrycznych, gdy przeciwnik nie dysponował środkami rażenia statków powietrznych. A tymczasem zmianę widzimy na własne oczy. I tu wchodzi TB2 wpasowujący się dokładnie między program Gryf, a Zefir. TB2 są większe niż to co chcieliśmy mieć na stanie przy okazji rozwijania systemu taktycznego, a mniejszy niż maszyny w systemie MALE.

Czy to dobrze, czy źle?

Cały problem leży w skutecznym wykorzystaniu. Wydaje się prawdopodobne, że sprzęt trafi do 12 Bazy Bezzałogowych Statków Powietrznych w Mirosławcu, która ma w dorobku użytkowanie zbliżonej klasy statków powietrznych. Czy to doświadczenie i zasoby są wystarczające jak na liczbę maszyn, które został kupione (zakupiono 24 bojowe bezzałogowe statki latające Bayraktar TB2 - przyp. red.)? To się już w krótce okaże. Pamiętajmy o tym, że 12. Baza była tworzona i utrzymywana także pod kątem zakupu sprzętu większego niż używane tam Orbitery (izraelskie bezzałogowce – przyp. red.). Tak więc zasoby do wykorzystania dużych dronów w pewnym stopniu są w armii. O ile personel nie porozchodził się na inne kierunki lub o ile zdołano podtrzymać zdobyte doświadczenie lub pozyskać nowe.

Dodatkowo rodzi się właśnie bardzo ważne pytanie: czy Siły Powietrzne przyzwyczaiły się już do myśli, że będą chociażby musiały brać pod uwagę zadania osłony bezzałogowców w trakcie misji?

Na pytania o skuteczność można sobie odpowiedzieć organizując intensywne tzw. ćwiczenia dwustronne. Czyli z jednej strony bezzałogowce, a z drugiej strony obrona przeciwlotnicza oraz jednostki naziemne. Chodzi o to, żeby wojsko ćwiczyło w obecności symulowanego „przeciwnika”, zarówno w jedną jak i w drugą stronę. Z jednej strony, żeby przyzwyczaiło się do stałej myśli bycia obserwowanym z powietrza, żeby dokonało rewizji chociażby zasad maskowania. Niech nasza obrona przeciwlotnicza spróbuje zakłócić działanie takich maszyn w locie, niech spróbuje je namierzyć i ćwiczebnie zwalczać.

A z drugiej strony, drony niech starają się tę obronę pokonać. W ten sposób równocześnie szlifujemy miecz i usprawniamy tarczę. Bo pośród innych problemów wojska, znajduje się też taki, że dowódcy bardzo niechętnie konfrontują się w ćwiczeniach z decyzjami człowieka z drugiej strony barykady. Wygodniej jest konfrontować się z doktrynami potencjalnego przeciwnika.

Czyli mamy taką armią, która ćwiczy tak trochę „sucho”?

Żebyśmy się dobrze zrozumieli – nie jesteśmy tutaj jakimś wyjątkiem. Tyle, że co nas obchodzą inni? Dziś świat bardzo poważnie się zmienia. A pole walki wraz z nim, a w przypadku cyberprzestrzeni możemy nawet mówić o trwającej walce zarówno informacyjnej, jak i wymianie ciosów. I musimy nadążać za tym co się dzieje dookoła nas. A nawet próbować zmiany wyprzedzić. Utrzymanie stopnia wyszkolenia na poziomie spokojnego snu Szefa Sztabu Generalnego, wymaga zmiany myślenia także w kontekście szkolenia. Wojsku do utrzymania sprawności potrzebna jest ciągła konfrontacja.

Zresztą wpływ takiej konfrontacji w postaci udziału w wojnie widzieliśmy na własne oczy. Proszę przypomnieć sobie skok jakościowy WP na skutek udziału w wojnach w Iraku i Afganistanie. Porównajmy żołnierza polskiego z roku 2000 z żołnierzem roku 2011.

Nie chodzi o wysyłanie wojska co chwila na jakąś wojnę za wszelką cenę. Chodzi o wprzęgnięcie konfrontacji do codziennej działalności szkoleniowej. Współczesne narzędzia symulacyjne na to pozwalają. Pozostaje więc sprawa zmiany mentalności. Ten Szef Sztabu Generalnego, który tego dokona będzie mężem stanu. Jak na razie toczymy dyskusje w ramach program NUP, których wartość najlepiej widać, gdy sprawdzi się, ile linijek w raporcie z końcówki roku 2019 poświęcono pandemiom i epidemiom. Cztery miesiące po wydaniu raportu świat się zatrzymał.

Zmiany się dzieją i niegdysiejsze wyobrażenia spełniają się właśnie na naszych oczach. Co w takim razie należy zrobić?

Tak jak wspomniałem, jedynym szybkim sposobem nadrobienia ich jest ciągłe „konfrontowanie się” z przeciwnikiem. Nie możemy wywołać wojny i oby wywołana nie została. Trzeba tego przeciwnika sobie samemu stworzyć. I to na szeroką skalę. Ale co ważne – trzeba być gotowym, że porażka ma być punktem wyjścia do poprawienia działania i kolejnej próby. Po to tworzymy „własnego” przeciwnika, żeby swoim pokazywał nam nasze słabe punkty. Te punkty poprawiamy i znowu konfrontacja w celu sprawdzenia.

A wracając do dronów, jeśli piloci dronów nie będą ćwiczyli w warunkach działania obrony przeciwlotniczej, to w realnej walce zostaną zaskoczeni nie tyle jej obecnością, ale nieumiejętnością jej pokonania.

Czego w kwestii bezzałogowców najbardziej brakuje w polskim wojsku?

Sprzęt udowodnił już swoją skuteczność na polu walki. I mówię tu o wszystkich typach będących na wyposażeniu. Decyzja o zakupie dronów uzbrojonych została podjęta. Teraz problem leży w tym, żeby armia jak najskuteczniej wdrożyła nowy sprzęt do systemu walki. A systemu nie da się zbudować wyłącznie na radości czy dumie posiadania nowego sprzętu. Do tego są potrzebne doktryny użycia, regulaminy działań, system logistyczny i bazy lotnicze, system kwalifikowania personelu, podtrzymania jego nawyków, system przejścia na stopę wojenną. Przypomnijmy, że obecnie, licząc łącznie według ilości kompletów BSP i przykładając to do znanych definicji, to w linii mamy coś około pułku lotnictwa rozpoznawczego. Doliczając komplety TB-2 będziemy mieli bezzałogowców na prawie brygadę lotnictwa rozpoznawczego. I jeszcze gdzieś tam trwa sprawa programu Orlik. Sprzętu zaczyna być naprawdę dużo, a TB-2 postawi nowe wyzwania logistyce wojska.

Nie tylko ta w Mirosławcu, ale i inne bazy w całej Polsce będą musiały dostosować się do przyjmowania nowych latających maszyn. W każdej chwili może zostać podjęta decyzja, że bezzałogowce będą lądowały w bazie w Malborku czy Powidzu. Do obsługi naziemnej potrzebny jest personel latający charakteryzujący się kulturą lotniczą oraz wspierający go, odpowiednio przeszkolony, personel techniczny. Wygląda na to, że prawdziwym problemem będzie jednak ilość ludzi. Na szczęście dla armii drony to nie jest jakaś nowość. One wchodziły stopniowo. Zaczęliśmy od małego sprzętu. Natomiast od początku budowaliśmy system, który pozwoliłyby wdrożyć w niego duży sprzęt. I teraz ma to szansę zaprocentować.

Jakie były początki bezzałogowców w polskiej armii?

Pierwsze zorganizowane pododdziały bezzałogowego lotnictwa rozpoznawczego zostały utworzone około roku 2007. Wówczas tworzyliśmy system, który służył do budowy zrębów taktyki, poruszania się w powietrzu, prowadzenia obserwacji, przeszukiwania terenu i analizy zobrazowań wideo. Zaczęliśmy szkolenie analityków, którzy odpowiadali za analizę danych z wideo, jak i za analizę danych z lotu jako takiego. Dzięki temu mogliśmy stopniowo eliminować błędy techniczne w obsłudze technicznej i technice pilotażu. Rodziła się w ten sposób kultura pracy lotniczej, cały schemat zaplecza logistycznego i systemu inżynieryjno-lotniczego. W efekcie tego 12. Baza Lotnicza ma teraz i rozpoznanie, i analizę danych, i solidne zaplecze inżynieryjno-lotnicze. A wszystko bazuje na naprawdę wartościowym personelu.

Skoro mamy takie doświadczenie i możliwości techniczne w kraju, to czemu kupujemy drony bojowe w Turcji? Czy polska branża dronowa nie jest w stanie nic zaproponować wojsku polskiemu?

W bezzałogowcach działam od ponad 12 lat, przedstawię więc swój pogląd na sprawę. Z tradycyjnym polskim przemysłem zbrojeniowym jest tak, że gdy pojawia się innowacja, to pada pierwsze sakramentalne pytanie: czy wojsko to kupi? I tu zaczynają się schody, bo z drugiej strony armia nie ma możliwości zakupu czegoś, czego nie ma. A taka jest właśnie natura innowacji, że nie znamy ostatecznego wyniku wdrożenia. Wojsko musi mieć produkt, musi mieć co wpisać w WZTT (Wstępne Założenia Taktyczno-Techniczne - przyp. red.). Przetarg w końcu musi mieć jakiś konkretny tytuł i wymagania. A innowacja tego nie ma na poziomie akceptowalnym przez system pozyskiwania sprzętu wojskowego. Wpadamy w ten sposób w błędne koło, które krążąc latami powoduje, że wojsko zamawia te rzeczy, które już zna, a przemysł tylko je odtwarza.

Jakie są tego skutki? Rozejrzyjmy się dookoła. A wspólnym mianownikiem jest brak zrozumienia upływu czasu jaki nastąpił. Obracanie się w kręgu tych samych technologii, z rzadkimi wypadkami przyjęcia czegoś nowatorskiego. A przecież historia najnowsza to wojna w Syrii czy na Ukrainie, albo katastrofa smoleńska, ale nie II wojna światowa, która wydarzyła się prawie 100 lat temu.

Brzmi to trochę tak jakby wojskowi decydenci chcieli za wszelką cenę utrzymać w armii status quo z czasów Układu Warszawskiego?

Innowacje trafiają na barierę. Barierę czasu i pieniędzy. Zamiast minimalizować, staramy się całkowicie wyeliminować „ryzyko innowacji”, co powoduje, że stoimy w miejscu. Dlatego między innymi do dzisiaj nie powstały w Polsce duże systemy klasy Bayraktarów TB2, które weszły do akcji i pokazały swoją przydatność na polu walki.

Mamy naprawdę zdolnych ludzi, inżynierów, techników, a także humanistów z otwartymi głowami. Ale wstawienie urządzenia lub systemu będącego efektem projektu, do wojska się nie sprawdza. Zawsze rodzi się pytanie: a co jeśli coś się stanie? Kto będzie za to odpowiadał? Odpowiedź jest bardzo prosta: winnym będzie dowódca plutonu lub dowódca eskadry. A co z gwarancją producenta? Nie, gwarancji nie ma, bo przecież jest to projekt. Wojsko musi dostać produkt przygotowany od A do Z. Produkt, który ma w pakiecie dołączoną gwarancję i serwis. Coś do eksploatowania, a nie do testowania na żywym organizmie.

Jako kraj nie położyliśmy przed samym sobą systemu BSP tej klasy, który wszedł do walki lub udało się go sprzedać za granicę. Na razie wszystko co mamy, to bardziej lub mniej zaawansowane projekty. Dziś nie ma systemu, który jest na tyle wdrożony i jest produktem podobnym do TB2. Stąd zapewne decyzja o zakupie z zewnątrz. A że w Turcji? To zupełnie inna sprawa.

Co na to polski przemysł? Od lat jesteśmy bardziej konsumentami, a nie producentami sprzętu wojskowego? Staliśmy się jako kraj zależni od dostawców z Zachodu?

Aż tak to nie można powiedzieć. To tak jakbyśmy zauważali tylko dwa skrajne położenia wahadła, bez bogactwa punktów pośrednich. Polski przemysł z powodzeniem wyszukuje sobie nisze. Nasza firma Squadron i cała grupa technologiczna, do której należymy jest przykładem dynamicznego rozwoju i aktywnego poszukiwania odbiorców na zagranicznych rynkach. Co prawda cywilnych, ale z tego co słyszę także firmy z obszaru zbrojeniowego ruszyły za granicę. My akurat mamy przedstawicielstwa np. w Nigerii, Tanzanii oraz na Litwie. Natomiast problemem jest daleko posunięty konserwatyzm w kraju, oparty na dawno przebrzmiałych podstawach. Część decydentów wciąż jeszcze uznaje, że to co polskie - nawet jeśli nie jest złe, to jest co najmniej podejrzane. I jeśli ma wybór to wybierze przysłowiowy „zagraniczny proszek do prania”. A w przypadku sprzętu dla armii szczególnie rzuca się w oczy. Dodatkowo, ten kto przyjdzie z polską innowacją do wojska jest burzycielem świętego spokoju decydentów, ponieważ muszą się taką innowacją zająć. Jeśli społeczeństwo jest konserwatywne, to wojsko jest konserwatywne do kwadratu, albo nawet do sześcianu.

Czyli jednym z problemów jest mentalność?

Armia jest mądra mądrością ludzi, którzy tam służą i pracują. Ostatnią rzeczą, jaką potrzebują, to kolejny wujek dobra rada, który im marudzi, co powinni zrobić. I jestem jak najdalszy od tego. Nie chcę żeby to zabrzmiało jako krytykanctwo, ale chciałbym, aby wybrzmiał mój głos jako obywatela. Uważam, że wszystko zaczyna się w głowie, od myśli. W tym wypadku myśli wojskowej, której składową jest m.in. przewidywanie i odpowiadanie na zmiany. Jeśli nie ma wybiegającej do przodu myśli wojskowej to możemy wydać koszmarne pieniądze na sprzęt i nic z tego nie będzie. Dlaczego? Problemem będzie nawet to, że nie do końca będzie wiadomo, jak go skutecznie wykorzystać.

Proszę sprawdzić czy na wykładach w Akademii Sztuki Wojennej standardowym punktem odniesienia nie jest przypadkiem II wojna światowa. Podpowiem, że jest. A więc gdzie jesteśmy z myślą wojskową? Kilka lat temu za naszą wschodnią granicą rozgrywał się lokalny pełnoskalowy konflikt zbrojny. Były natarcia, okrążenia, wyjścia z okrążenia, użycie wojsk pancernych, użycie lotnictwa, użycie wojsk zmechanizowanych, artylerii, walka radioelektroniczna na poziomie dwóch państw (Ukrainy i Rosji – przyp. red.). Gdyby polska myśl wojskowa postrzegała sytuację w Donbasie jako wojnę, to mielibyśmy regały zapełnione tomami analiz polskich generałów wszystkich rodzajów broni. A jakoś nie mamy. Nawet jeśli media mówią coś zupełnie innego, to zawodowiec powinien kierować się swoim doświadczeniem, a nie wierzyć w podsuwane mu obrazy.

Zamrożenie myśli wojskowej w zamierzchłej przeszłości nastąpiło także w tak interesującym obszarze, jak historia wojskowości. Dowód na to znajdziemy na centralnym placu stolicy. Proszę sprawdzić, czy na Grobie Nieznanego Żołnierza jest wryty napis „Karbala 2004”. Nie ma? Czyżby historia WP zakończyła się w 1945? A ostatnie dwie wojny w których WP uczestniczyło to już nie jest historia naszej wojskowości?

Media często kreują odbiór rzeczywistości.

Pełna zgoda. Czym się jednak różni amator oglądający film wideo od oficera rozpoznania analizującego zobrazowanie wideo? Amator oglądający wideo z drona powie: aha, tu widzę 5 budynków. Rozpoznawczy powie podobnie, ale skonkluduje, że widzi potencjalne miejsce do rozmieszczenia np. plutonu pancernego. I to jest ta różnica w pojmowaniu rzeczywistości dziejącej się dookoła nas. I tej różnicy powinni wystrzegać się zawodowcy.

Skoro brak takiej refleksji, to co należy zrobić, by wykorzystać szansę, jaką jest zakup maszyn bezzałogowych nowej klasy?

Armia, żeby nie zmarnować potencjału wynikającego z zakupu TB2 i naszych pieniędzy musi teraz przekuć to w taktykę działania. Musi wdrożyć maszyny w doktrynę prowadzenia operacji obronnej terytorium kraju. Poza typowo wojskowymi ćwiczeniami i lotami, być może udałoby się część ćwiczeń na Bayraktarach wykonać w ramach lotów patrolowych wzdłuż granicy i odciążyć w ten sposób lotnictwo załogowe i bezzałogowe Straży Granicznej. Dzięki temu i wojsko, i pogranicznicy mogliby zdobywać kolejne doświadczenie.

Można by także podjąć szerszą współpracę z Ukrainą.

Może TB-2 będzie tym bezzałogowcem, który weźmie udział w defiladzie powietrznej w Dniu Wojska Polskiego? Byłby to chyba pierwszy taki przelot na świecie.

Drony na dobre zagościły na polu walki. Czy polska armia posiada sprzęt, aby je skutecznie zwalczać?

Pojawienie się drona, w zależności od klasy, oznacza, że prawdopodobnie gdzieś czai się jego „większy brat”, dla którego prowadzona jest obserwacja. Dlatego świat ruszył ku rozwojowi systemów chroniących przed bezzałogowcami. Podobnie, co do zasady, było z czołgami. Stworzenie broni przeciwpancernej spowodowało, że ich życie na polu walki przestało być takie łatwe. Drony są teraz na podobnym etapie swojego rozwoju. Trzeba myśleć o taktyce użycia sprzętu, ponieważ w wyścigu „pancerz – pocisk” pojawił się właśnie „pancerz” chroniący drugą stronę i obecnie są inwestowane potężne pieniądze na rozwijanie obrony przeciwdronową. Według mnie już wkrótce, w systemie walki, będzie częścią systemu obrony przeciwlotniczej, aczkolwiek osobno rozpatrywaną. Z własnymi zasadami, taktyką, specjalnościami itd. Rozwój systemów zwalczania dronów spowoduje, że część używanych do tej pory na polu walki bezzałogowców stanie się bezużyteczna w obecnym kształcie. Klasa dronów określana programem Orlik, która 10 lat temu była bardzo nowoczesna, zmierza właśnie ku przymiotnikowi „przestarzała”. Moim zdaniem albo klasa ta ulegnie głębokiej modyfikacji, albo jest skazana na zniknięcie. To jest temat na osobną rozmowę.

Grzegorz Trzeciak - absolwent szkoły oficerskiej artylerii. Oficer jednostki kawalerii powietrznej. Dowódca eskadry samolotów bezzałogowych. Uczestnik misji SFOR. Weteran wojny w Iraku. Zawodowy pilot bezzałogowych statków powietrznych od 2008 r. Członek grupy roboczej Urzędu Lotnictwa Cywilnego opracowującej w roku 2010 procedury dla cywilnych dronów. Wykładowca w Wyższej Oficerskiej Szkole Sił Powietrznych. Obecnie Prezes zarządu Squadron sp.z o o. (Grupa Automatic Systems Engineering).