Jak zauważa "The Economist", przez pięć miesięcy kontrofensywy Ukraina zdołała przesunąć linię frontu tylko o 17 km, a jej przebieg podważył nadzieję Zachodu, że skuteczne wypychanie Rosjan z zajętych terenów przekona Władimira Putina o niemożności wygrania wojny i zmusi go do negocjacji.

Wyjaśnienie tej sytuacji znalazł w książce…

Załużny przyznał, że mylił się, licząc, iż wykrwawianie się armii rosyjskiej skłoni Rosję do wstrzymania walk. "To był mój błąd. Rosja straciła co najmniej 150 tys. zabitych. W każdym innym kraju taka liczba ofiar zatrzymałyby wojnę" - zauważył.

Reklama

Armia na poziomie ukraińskim powinna przełamując rosyjskie linie obrony poruszać się w tempie 30 km dziennie. "Jeśli spojrzeć na podręczniki NATO i obliczenia, którą wykonaliśmy (planując kontrofensywę), cztery miesiące powinny były wystarczyć nam na dotarcie na Krym, walkę na Krymie, powrót z Krymu i ponowne wejście i wyjście" - powiedział sardonicznie Załużny.

Powiedział, że wyjaśnienie sytuacji znalazł w książce, na którą kiedyś natknął się jako student akademii wojskowej - "Przełamywanie umocnionych linii obrony". Została napisana w 1941 roku przez sowieckiego generała majora P. S. Smirnowa, który analizował bitwy I wojny światowej. "I zanim nawet dotarłem do połowy, zdałem sobie sprawę, że dokładnie w tym miejscu się znajdujemy, ponieważ podobnie jak wtedy, poziom naszego dzisiejszego rozwoju technologicznego wprawił zarówno nas, jak i naszych wrogów w odrętwienie" - powiedział.

Teza ta, jak wskazał, potwierdziła się, gdy udał się na linię frontu w Awdijiwce, gdzie Rosja przerzucając dwie swoje armie, posunęła się ostatnio o kilkaset metrów w ciągu kilku tygodni. Jak wyjaśnia, na współczesnym polu bitwy nowoczesne czujniki mogą zidentyfikować dowolną koncentrację sił przeciwnika, a nowoczesna broń precyzyjna może ją zniszczyć.

"Aby przełamać ten impas, potrzebujemy czegoś nowego…"

"Prosty fakt jest taki, że my widzimy wszystko, co robi wróg, a on widzi wszystko, co robimy my. Aby przełamać ten impas, potrzebujemy czegoś nowego, jak proch strzelniczy, który wynaleźli Chińczycy i którego wciąż używamy do zabijania się nawzajem" - wyjaśnił Załużny.

Ale jak zauważył, tym razem decydującym czynnikiem nie będzie pojedynczy nowy wynalazek, ale połączenie wszystkich już istniejących rozwiązań technicznych: dronów, wojny elektronicznej, zdolności przeciwartyleryjskich i sprzętu do rozminowywania. "Musimy wykorzystać moc drzemiącą w nowych technologiach" - podkreślił.

"Tej wojny nie można wygrać za pomocą broni minionej generacji i przestarzałych metod"

Załużny przyznał, że choć powolne dostarczanie Ukrainie broni przez Zachód jest frustrujące i pozwoliło Rosji przegrupować się i odbudować obronę, nie jest to główną przyczyną trudnej sytuacji Ukrainy. "Ważne jest, aby zrozumieć, że tej wojny nie można wygrać za pomocą broni minionej generacji i przestarzałych metod. Nieuchronnie doprowadzą one do zastoju, a w konsekwencji do porażki" - wskazał.

Załużny powiedział, że ponieważ nic nie wskazuje na spodziewany w najbliższym czasie przełom technologiczny, wygląda, że Ukraina utknęła w długiej wojnie - takiej, w której Rosja ma przewagę. Podkreślił jednak, że Ukraina nie ma innego wyboru, jak tylko zachowywać inicjatywę, kontynuując ofensywę, nawet jeśli porusza się tylko o kilka metrów dziennie, bo największym ryzykiem jest utknięcie w okopach.

"Największym ryzykiem wojny w okopach jest to, że może ona ciągnąć się latami i zużywać ukraińskie państwo" - wyjaśnił, dodając, że osłabienie ukraińskiego morale i zachodniego wsparcia jest dokładnie tym, na co liczy Putin.

Załużny nie ma wątpliwości, że długa wojna faworyzuje Rosję. "Bądźmy szczerzy, to państwo feudalne, w którym najtańszym zasobem jest ludzkie życie. A dla nas... najdroższą rzeczą, jaką mamy, są nasi ludzie" - podkreślił. Zapewnił, że na razie ma wystarczająco dużo żołnierzy, ale im dłużej wojna będzie trwać, tym będzie to trudniejsze. "Musimy szukać tego rozwiązania, musimy znaleźć ten proch, szybko go opanować i wykorzystać do szybkiego zwycięstwa. Ponieważ prędzej czy później okaże się, że po prostu nie mamy wystarczająco dużo ludzi do walki" - przyznał.