Weźmy choćby rynek surowców. O tym, że od miesięcy drożeje złoto, wiedzą już wszyscy. Kruszec jest dla inwestorów tym bardziej popularną lokatą, im mniej pewna staje się sytuacja największych gospodarek, a co za tym idzie ich walut. Ale współczesna gorączka złota ma też swoje praktyczne konsekwencje. Od miesięcy w Londynie (gdzie znajduje się światowe centrum obrotu kruszcem) kończy się dostępna powierzchnia magazynowo-sejfowa, w której można bezpiecznie przechowywać cenny metal. Trudno się dziwić, bo obecnie w rękach inwestorów jest go już 2,3 tys. ton. Banki operujące na rynku złota na gwałt szukają więc miejsca na budowę nowych magazynów, a na razie przerzucają koszt na klientów. Od marca opłata za składowanie kruszcu w niektórych miejscach się podwoiła. Coraz trudniej znaleźć też bank uzależniający cenę składowania złota wyłącznie od jego wagi, a coraz częściej jest ona procentem aktualnej wartości surowca. W skali roku to od 0,03 do 0,15 proc.

>>> Czytaj też: Morgan Stanley: USA i Europa są niebezpiecznie blisko recesji

W tym samym czasie Ameryka boksuje się z największym w swojej historii (przynajmniej w czasach pokoju) długiem publicznym. Niedawna obniżka ratingu USA ma być biczem, który zmusi Waszyngton do cięć budżetowych. Te – przynajmniej na poziomie stanowym – już się rozpoczęły. I przynoszą wiele nieoczekiwanych konsekwencji. Mogą na przykład sprawić, że USA (a wraz z nimi cała ludzkość) przeoczą wiadomość, którą mogą zechcieć nam przekazać... istoty pozaziemskie. Już w kwietniu kalifornijskie obserwatorium w Hat Creek zamknęło bowiem (z powodu utraty federalnych dotacji) nasłuch prowadzony od lat 50. przez wycelowane w kosmos 42 anteny radiowe. Obrońcy stacji nasłuchowej nie zdołali go utrzymać, choć przekonywali, że wprawdzie jak dotąd kontakt z żadnym kosmitą nie został nawiązany, kto jednak może zagwarantować, że E.T. nie zechce tego zrobić w przyszłości.
Dzięki kryzysowi mogą za to spać spokojnie nowojorskie karaluchy i pluskwy. Insekty, które są przekleństwem Manhattanu, były dotąd zwalczane za pomocą finansowanego z publicznych pieniędzy programu IPM (Integrated Pest Management). Jego budżet zmniejszono właśnie o połowę. W mieście, które nigdy nie zasypia, szykuje się za to dużo więcej skarg na pracę wymiaru sprawiedliwości. Zwłaszcza tej jego części, która regulowała najdrobniejsze spory (o wartości nieprzekraczającej 5 tys. dol.). Do tej pory zajmujące się nimi sądy zbierały się cztery razy w tygodniu. Po wakacjach częstotliwość sesji spadnie do jednej na siedem dni.
Reklama
Ale sądowy chaos w Nowym Jorku to jeszcze nic w porównaniu z Armagedonem, jaki czeka mieszkańców Minnesoty. Ponieważ lokalne władze obcięły o 16 mln dol. budżet stanowego wydziału zasobów naturalnych, nie dojdzie więc do odbudowy tamy na rzece Missisipi. A to oznacza, że do systemu stanowych jezior dostanie się straszliwy azjatycki karp, który od kilku lat terroryzował mieszkańców stanu Illinois. Ryba pojawiła się w okolicznym systemie rzecznym w latach 90. przypadkiem, jako pasażer na gapę w lukach statków transportowych. Z powodu braku naturalnych drapieżników karp zaczął mnożyć się na potęgę. Nie dość, że potrafi skakać i atakuje okolicznych wędkarzy, to jeszcze pożera inne ryby. Jego inwazja jest od kilku lat ważnym tematem debaty publicznej w okolicach Wielkich Jezior. Istnieje bowiem realne zagrożenie, że karp naruszy stabilność ekosystemu tamtejszych zbiorników wodnych, którego wartość szacuje się na 7 mld dol.

>>> Czytaj też: Plotki, instynkty, maszyny, czyli skąd się bierze giełdowa panika

Warto zakończyć pozytywnym akcentem. Można oczywiście załamywać ręce nad 28-proc. wzrostem poziomu przestępczości w Grecji w ubiegłym roku – co jest bezpośrednim skutkiem zapaści tamtejszej gospodarki. Trudno jednak nie dostrzec znaczącego wzrostu obrotów firm produkujących... drzwi pancerne (na przykład ateńskiego przedsiębiorstwa Siamo). A także wieści z Niemiec, gdzie najtrudniejsze dla gospodarki miesiące 2009 r. były jednocześnie najlepszym od lat 70. czasem dla środowiska naturalnego. Niemieckie firmy i gospodarstwa domowe zużyły najmniej energii od 40 lat, co znacząco przełożyło się na niższą emisję gazów cieplarnianych do atmosfery. I niższe kary za łamanie unijnych zobowiązań klimatycznych. Po odbiciu 2010 r. zużycie znowu poszło w górę. Druga fala kryzysu może znów odwrócić te tendencje.