To wnioski płynące z kilku najnowszych badań historyków gospodarki, które rzucają trochę światła na zagadkę zachodniego bogactwa. Spójrzmy na kraje, takie jak Anglia, Francja, Niderlandy czy księstwa niemieckie. Do czasów średniowiecza niczym szczególnym się nie wyróżniają. Kulturowo to jacyś barbarzyńcy. Zwłaszcza w porównaniu z dumnymi cywilizacjami azjatyckimi. Pod względem przedsiębiorczości daleko im zaś do ludów basenu Morza Śródziemnego. I nagle bum! To na zachodzie i północy Europy rodzi się kapitalizm, który stopniowo czyni z jego prekursorów globalne imperia polityczne i gospodarcze.
Od pewnego czasu coraz bardziej pokaźna szkoła historyków przyczyn tego stanu rzeczy każde szukać w epidemiach dżumy, które nawiedzały tę część Europy w XIV wieku. A właściwie w ich skutkach. Czyli zdziesiątkowaniu tamtejszych populacji. Zwłaszcza w aglomeracjach miejskich. O tym historycy wiedzieli od dawna. Nikt jednak jak dotąd nie rozpatrzył wszystkich płynących stąd konsekwencji. Zrobili to dopiero niedawno Nico Voigtlaender (Uniwersytet Kalifornijski) i Hans-Joachim Voth (Uniwersytet w Zurychu). Obaj ekonomiści pokazali, że w wyniku szoku demograficznego praca przestała być tania. Brak rąk do pracy sprawił bowiem, że robotnikom trzeba było płacić więcej. To pociągnęło za sobą jeszcze ciekawsze zjawisko. W tej sytuacji powstała naturalna presja na tworzenie się innowacji. Jedną z nich było wciąganie kobiet na rynek pracy. Aby to mogło nastąpić, musiał się jednak zmienić charakter gospodarki rolnej. I faktycznie – w XIV czy XV wieku kraje Zachodu odchodzą od wymagającej, ciężkiej fizycznej uprawy roli w kierunku hodowli zwierząt. Bo w tej drugiej udział kobiet był możliwy na większą skalę.
Te zmiany przynoszą dalsze interesujące skutki. Kobiety w Europie Zachodniej stają się podmiotem. I kroczek po kroczku się emancypują. Na przykład opóźniając małżeństwo. Widać to w statystykach opartych na średniowiecznych angielskich księgach parafialnych, które przytaczają Voth i Voigtlaender. Efekt jest taki, że po dżumie w Europie Zachodniej populacja już nigdy nie odbija. Zawsze pozostaje na poziomie nieco niższym niż w krajach Europy Wschodniej albo Południowej. W ten sposób Zachodowi udaje się uciec z pułapki maltuzjańskiej. A płace mogą pozostać na relatywnie wysokim poziomie. Wyższym niż w krajach, w których rąk do pracy jest w bród.
To przygotowuje grunt pod kolejną innowację. Bo skoro zachodni kapitał nie może się oprzeć na taniej (lub tak jak w I RP darmowej) pracy, to musi szukać innych czynników budujących konkurencyjność. I tak – z potrzeby – rodzi się mechanizacja zachodnich gospodarek. A to już jest świt rewolucji przemysłowej wieku XVIII. To z kolei wniosek płynący z kilku przełomowych prac historyka gospodarki z Oksfordu Roberta C. Allena.
Reklama
Te wszystkie rozważania mają walor nie tylko historyczny. Bo tak naprawdę łamią one stereotypowe myślenie o rozwoju gospodarczym. Według którego dobre płace są jakby jego ukoronowaniem. Tymczasem tu jest odwrotnie. To od wzrostu płac zaczął się zachodni dobrobyt. Uruchomił on procesy poszukiwania innowacji, których w inny sposób rozpocząć by się nie dało. I akurat to jest przesłanie bardzo aktualne. Zwłaszcza w Polsce, która pod względem zarobków odstaje od krajów nawet o podobnym poziomie rozwoju gospodarczego. Jednocześnie odstaje też pod względem innowacyjności. Może czas te dwie rzeczy ze sobą powiązać.