Ruch na nich nie był imponujący pod względem obrotów, ale patrząc na indeksy można być pod wrażeniem. Wzrosty sięgnęły 3-4 procent. Przy braku impulsów z gospodarek i spółek trzeba takie rozpoczęcie uznać przynajmniej za zwiastun dużych nadziei pokładanych w nowym roku. Niektórzy inwestorzy zdają się wierzyć, że zmiana kalendarza przyniesie też zmianę sytuacji ekonomicznej i w tym upatrują szanse na dalsze wzrosty. Astrologiczne teorie rzadko się jednak sprawdzają na rynkach finansowych.

Mimo to uważam, że dzisiejsza sesja powinna zakończyć się wzrostami. Patrząc na ostatnie robocze pięć dni giełd można powiedzieć, że mamy sporo do odrobienia. W tym czasie amerykański S&P500 i niemiecki DAX zwyżkowały o ponad 7 procent w przeciwieństwie do krajowego WIG20, który w tym okresie nie zmienił się.

Ważniejszy jest jednak cały nadchodzący tydzień, ponieważ dopiero po jego zakończeniu rozpocznie się analizowanie syndromu „nowego roku”. Utworzony w ostatnich dniach wysoki punkt odniesienia nie będzie pomagać bykom. Niewykluczone nawet, że już dziś na Zachodzie zobaczymy przez to zachowawczy handel i częściową realizację zysków. Jeżeli krajowy rynek będzie bezkrytycznie podążał tym tropem będzie to sygnał jego wyjątkowej słabości.

Dla dodatkowych emocji tydzień jest pełen danych makro z Europy oraz USA. Prognozy większości z nich są fatalne, co daje miejsce na pozytywną niespodziankę, ale rynki dane traktują tak wybiórczo i krótkoterminowo, że budowanie scenariuszy w oparciu o nie mija się z celem. Wciąż obowiązujący jest trend boczny, który ma szansę się zakończyć najwcześniej dopiero w połowie stycznia.

Reklama