Taka sytuacja powtórzyła się również dziś i już po pierwszej godzinie zamiast plusów główny warszawski indeks znajdował się na jedno procentowym minusie. Na tym poziomie rynek utrzymywał się aż do rozpoczęcia handlu w Stanach.

Na ogół dane makroekonomiczne ze strefy euro nie wpływają na giełdy, jednak dziś było inaczej. Po informacji o spadku produkcji przemysłowej w Europie o 1,6 procenta, a nie aż 2, jak prognozowano spadki na niemieckiej giełdzie przyspieszyły i przełamały minima z końca grudnia. Jest to o tyle istotne, że doprowadziło to do dalszej wyprzedaży, która była podsycana strachem po informacji Deutshe Banku, który ostrzegł, że w czwartym kwartale 2008 stracił 6,4 mld euro. Główny wydźwięk informacji z Europy jest jeden – gospodarka na starym kontynencie zwalnia i nic nie wskazuję na poprawę.

Jak się okazało spadki po danych z Europy były tylko początkiem naprawdę słabej sesji. Wszystkie giełdy oczekiwały informacji o wielkości sprzedaży detalicznej za grudzień w Stanach Zjednoczonych. Gdyby wielkość sprzedaży była większa niż oczekiwano, można by dopatrywać się oznak zakończenia kryzysu w największej gospodarce świata. Jeszcze przed danymi rynki europejskie zostały ściągnięte na nowe minima, a wraz z nimi krajowy WIG20 z impetem zszedł na 2,5 procentowy spadek. Po publikacji danych okazało się, że nie jest słabo czy źle, ale wręcz tragiczne. Sprzedaż detaliczna bez samochodów w USA, a więc tym najpilniej obserwowanym segmencie spadła o 3,1 procent. To ponad dwa razy więcej niż oczekiwano, więc i reakcją na to były spadki na wszystkich giełdach.

Reklama

Na warszawskim parkiecie spadek sięgnął aż 4 procent, ale ostatecznie udało się zakończyć ponad poziomem 1700 punktów. Krótkoterminowy potencjał spadku powinien się już wyczerpywać, ponieważ ostatni tydzień to tylko i wyłącznie przeceny. Nie wykluczone zatem, że jutro w końcu zobaczymy wzrosty, ale nawet jeśli to ich skala pozostawi wiele do życzenia. Oficjalnie można już potwierdzić, że efekt stycznia w tym roku nie ma szans na realizację.