Na warszawskim parkiecie w trakcie sesji nastroje zmieniały się wielokrotnie. Początkowy optymizm zapewnił niewielki wzrost WIG20, ale to było wszystko na co byki mogły sobie pozwolić. Osłabienie, które pojawiło się w południe sprowadziło indeks na poziom 1600 pkt. Rynek był zatem najniżej od połowy listopada i atmosfera była niezwykle niepokojąca. Brakowało bardzo niewiele aby z 2 procentowego spadku zmienić sesję w prawdziwy dramat.

W całym zamieszaniu delikatnie pomagała sytuacja na pozostałych europejskich parkietach, gdzie spadki były minimalne. Stąd i u nas pojawiła się coraz większa niechęć do wyznaczania nowych minimów. Kiedy bykom udało się opanować sytuację na bankach PKO BP i PEKAO przystąpiły do kontrataku, który zakończył się ponownym wyjściem WIG20 na plus. Ostatecznie sesja zamknęła się neutralnie.

Znacznie gorzej wypadła sesja w USA. Amerykańskie indeksy po wolnym poniedziałku wczoraj spadły ponad 5 procent. Największe przeceny skoncentrowały się na sektorze finansowym, który jako całość stracił 12 proc. Uwagę przyciągały Bank of America ( - 29 proc.), HSBC i JPMorgan (-15 i 20 proc.). Niechęć do finansów jest wciąż olbrzymia i żadne przemówienie czy obietnice nawet Obamy nie pomagają.

Graczy straszyły też prognozy, że dotychczasowe odpisy banków wynoszące bilion dolarów to niecałe 30 procent całego ogólnoświatowego problemu. Cała bessa ma kosztować świat 3,6 biliona dolarów. Kolejne dwa lata mają być podobne do 2008 roku, a poprawa może być zanotowana dopiero pod koniec 2010 roku. Takie scenariusz to prawdziwy Armagedon finansowy.

Reklama

Na razie sytuacja giełdowa nie wymyka się głównemu scenariuszowi, którym jest testowanie ubiegłorocznych dołków, a następnie dalszy ruch w trendzie bocznym. Zawsze jednak przy testowaniu dna pojawia się nerwowość i niepewność odbicia. Kolejne dni zapowiadają właśnie takie atrakcje.