Żar nieubłaganie leje się z nieba. Ulżyć pomagają wiatraki i klimatyzatory, ale jeśli ktoś dziś chciałby takie urządzenie kupić, to musi być przygotowany na poszukiwania wśród opustoszałych półek sklepowych. Przykład? W momencie pisania tego tekstu we wszystkich warszawskich sklepach Leroy Merlin do kupienia jest w sumie tylko kilka sztuk klimatyzatorów przenośnych, podczas gdy w trakcie czerwcowych upałów było ich na półkach około 300 sztuk. Podobnie jest w OBI czy Castoramie.
Problem jest naprawdę palący, bo już dziś możemy się spodziewać, że w bieżącym roku przez 21 dni przyjdzie nam mierzyć się z temperaturami na poziomie przynajmniej 30 stopni Celsjusza, a przecież rok się jeszcze nie skończył. Wciąż możliwe jest więc, że upały pokonają swój własny rekord z 2015 roku, kiedy to z afrykańskimi temperaturami mieliśmy do czynienia przez 28 dni. Mało tego, trzy lata temu przez bite dwa tygodnie upały nie odpuszczały nawet na jeden dzień.
Ponad 190 tysięcy osób czuje chłód
Trudno się więc dziwić, że to właśnie w 2015 roku GUS raportował skokowy wzrost liczby domów i mieszkań wyposażonych w klimatyzację. Podczas gdy w 2012 roku było ich jedynie 48 tysięcy, to w 2015 już 134,1 tysięcy. Gdyby w kolejnych latach sytuacja rozwijała się podobnie, to w 2018 roku mieszkań i domów z „klimą” powinno być ponad 191 tysięcy – wynika z szacunków Open Finance opartych o dane GUS.
Nigdy tak nie potrzebowaliśmy ochłody
W obliczu tegorocznej fali gorąca nie powinno też dziwić, że sposobów na ochłodę Polacy szukają w internecie. Zainteresowanie tym tematem jest rekordowe - wynika z danych wyszukiwarki Google. Nigdy wcześniej Polacy nie wyszukiwali tak często frazy „klimatyzacja” jak właśnie w pierwszych dniach sierpnia bieżącego roku. Dotychczas rekordowy wynik przypadał na lipiec 2010 roku. Wtedy jednak poszukiwaliśmy klimatyzacji ponad dwa razy rzadziej niż dziś.
Po sezonie większość klimatyzatorów ląduje w szafie
Pocieszeniem jest fakt, że w Polsce upały trwają dość krótko. Najwięcej upalnych dni przeważnie jest w lipcu. Potem gorąc zaczyna odpuszczać w sierpniu, a we wrześniu upały to już rzadkość. Pewnie też dlatego rodacy wybierają przede wszystkim klimatyzatory przenośne (60% przypadków wg GUS). Ich atutem jest relatywnie niska cena (1-2 tys. zł) oraz fakt, że można je schować gdy tylko skończy się lato. Niestety do tej beczki miodu trzeba też dodać niemało dziegciu. Przenośne klimatyzatory są bardzo głośne, są w stanie chłodzić powierzchnię od 15 do 35 metrów, a do tego są mało efektywne, czyli potrzebują sporo energii elektrycznej, aby zneutralizować upał w domu. Co więcej ciepłe powietrze z urządzenia jest odprowadzane na zewnątrz sporych rozmiarów rurą, którą przeważnie wystawia się za okno. Efekt? Przez otwarte okno dostaje się do mieszkania ciepłe powietrze z zewnątrz.
Gorąco, coraz cieplej. Klimatyzacja pożera energię
Nawet 2-3 razy mniej prądu zużyje klimatyzator typu „split”. W tym przypadku klimatyzator składa się z dwóch urządzeń – skraplacz, czyli najgłośniejsza część oddająca ciepło montowana jest na zewnątrz budynku, a parownik, z którego wieje przyjemny chłód, znajduje się w mieszkaniu. Takie urządzenie chłodzące pojedyncze pomieszczenie, to rozwiązanie, na które zdecydowało się 22% posiadaczy klimatyzacji.
Klimatyzacja centralna, w której jeden skraplacz służy więcej niż jednemu parownikowi (część chłodząca), to najrzadziej spotykany przypadek. Na tego typu urządzenie zdecydowało się 24 tys. gospodarstw domowych – wynika z danych GUS za 2015 rok. Koszt instalacji dobrej jakości wraz z montażem dla 2-pokojowego mieszkania to około 5-10 tys. zł.
Na tym oczywiście nie koniec wydatków. Do kosztów trzeba też dodać wyższe rachunki za prąd. W przypadku 2-pokojowego mieszkania trzeba się liczyć z podniesieniem ich o przynajmniej 100 - 200 złotych miesięcznie. Wiele zależy od tego jak dużo energii cieplnej chcemy zneutralizować i jak efektywne mamy urządzenie. Niezależnie od tego trzeba też przygotować się na wydatki związane z regularnym serwisowaniem urządzenia, aby nie pozwolić na rozwój szkodliwych drobnoustrojów. Raz do roku oznacza to przeważnie koszt od 150 do 250 zł. W przypadku urządzeń przenośnych koszt powinien być niższy o ile użytkownik sam zawiezie je do punktu serwisowego.
Autor: Bartosz Turek, analityk Open Finance