Kosaczow zastrzegł przy tym, że jest to wyłącznie jego osobisty pogląd.
"Nie widzę podstaw do tego, by Rosja odmawiała uznania tych wyborów" - mówił parlamentarzysta w programie na żywo poświęconym wyborom na Ukrainie w rosyjskiej państwowej telewizji Rossija24.
Jego zdaniem "teoretycznie istniała taka możliwość", gdyby przed niedzielną turą Zełenski nie został do niej dopuszczony i pozostałby tylko jeden kandydat - urzędujący prezydent Petro Poroszenko. Komentując obecny przebieg wyborów na Ukrainie, przedstawiciel rosyjskiego parlamentu ocenił, że "są naruszenia, ale raczej nie ma dowodów na duże fałszerstwa".
Jego zdaniem "pytania do wyborów" na Ukrainie pozostaną ze względu na fakt, że nie brali w nich udziału wyborcy na terytoriach Donbasu i Rosji; określił ich liczbę jako "miliony ludzi".
"Jednak z mojego punktu widzenia nie odpowiadałoby interesom naszych stosunków dwustronnych pójście drogą nieuznania tych wyborów i tym samym, zamykania wszystkich drzwi do kontaktu z nowymi władzami Ukrainy" - oświadczył Kosaczow.
Jedyną formalną propozycją nieuznania wyborów na Ukrainie, która pojawiła się w rosyjskim parlamencie, był projekt oświadczenia wniesiony do niższej izby, Dumy Państwowej. Zaproponowała go po pierwszej turze wyborów populistyczno-nacjonalistyczna Liberalno-Demokratyczna Partia Rosji (LDPR), kierowana przez Władimira Żyrinowskiego.
Leonid Kałasznikow, który w Dumie kieruje komisją ds. Wspólnoty Niepodległych Państw, mówił w niedzielę wieczorem, że parlament będzie kontynuował prace nad tym oświadczeniem.
Niedzielną drugą turę wyborów prezydenckich na Ukrainie wygrał z ogromną przewagą Zełenski - showman i producent telewizyjnych programów kabaretowych. Według trzech sondaży przeprowadzonych przed lokalami wyborczymi, tzw. exit polls, głosowało na niego ponad 70 procent wyborców. Jego konkurenta, urzędującego prezydenta Petra Poroszenkę, poparło ok. 25-27 procent Ukraińców.
Z Moskwy Anna Wróbel (PAP)