Indeks ISM dla przemysłu spadł w lipcu po raz trzeci z kolei (55,5 pkt.) do poziomu najniższego w tym roku tyle, że spadł nieco mniej niż tego oczekiwano. Jednak subindeks nowych zamówień spadł do poziomu niewidzianego od roku (z 58,5 do 53,5 pkt.). Owszem, ta część gospodarki się rozwija, ale tempo wzrostu jest coraz wolniejsze. Mówi się też o dobrych danych o wydatkach na inwestycje budowlane. Znowu nie do końca były dobre. Owszem wydatki wzrosły o 0,1 proc.,, a oczekiwano spadku, ale wzrosły tylko i wyłącznie z powodu wydatków rządowych (chwilowy efekt). Prywatne wydatki spadły po raz 15. z rzędu.

Indeksy giełdowe z impetem ruszyły na północ. S&P 500 wzrósł o około dwa procent pokonując średnią 200. sesyjną i wszedł w wielogodzinny marazm. Byki w końcówce nie odpuściły i próbowały pognać indeksy wyżej, ale to jedyne im się nie do końca udało. Nie podobała mi się ta, rozpoczynająca miesiąc euforia, ale jeśli patrzy się tylko na analizę techniczną to widać, że otworzyło się pole do kontynuowania letniej hossy.

Na GPW niezwykły optymizm panujący na giełdach europejskich od początku sesji podnosił WIG20. Nie było widać takiej euforii (bezpodstawnej według mnie), jaka panowała na innych giełdach, ale banki i KGHM, a potem PKN szybko doprowadziły do wzrostu indeksu o około jeden procent. Jednak w końcówce ostatniej godziny sesji uderzyły zlecenia koszykowe i indeks w ciągu kilkunastu sekund doszlusował do poziomów widzianych na innych giełdach. WIG20 wzrósł ponad 1,5 procent i rynek wszedł w marazm.

Przed pobudką w USA indeks zaczął niezmiernie powoli piąć się do góry, ale tuż przed rozpoczęciem sesji w Stanach przyśpieszył, czemu nie można się dziwić skoro indeksy na innych giełdach wręcz szalały. W Budapeszcie indeks rósł o ponad trzy procent (zakończył czteroprocentowym wzrostem). Nic dziwnego, że WIG20 z dziecinną łatwością i na dużym obrocie przełamał opór na poziomie 2.510 pkt., czyli otwarta została droga do 2,620 pkt., czyli do szczytu z kwietnia.

Reklama