Same oczekiwania wobec danych z USA są skromne - ekonomiści liczą, że gospodarka stworzyła o 3 tys. etatów więcej niż straciła, a stopa bezrobocia wzrosła do 9,7 proc. Po sierpniowym spadku liczby etatów o 54 tys. byłby to jednak znaczący postęp, który oznaczałby, że rosnące zatrudnienie w sektorze prywatnym przeważa nad zwolnieniami w sektorze państwowym (głównie ankieterów zatrudnionych w ostatnim spisie powszechnym).

W Azji na dane z USA nie czekają, bo przecież reakcja będzie możliwa dopiero w poniedziałek. Zresztą ważniejsze okazały się niezłe dane z amerykańskich sieci handlowych, które zwiększyły sprzedaż nieco powyżej oczekiwań. Dlatego indeks giełdy w Szanghaju rośnie dziś o ponad 3 proc. Jednocześnie Nikkei spada o 1 proc., ponieważ interwencje na rynku walutowym w celu osłabienia jena okazały się nieskuteczne, a dodatkowo przywódcy państw potępili samą ideę interwencji (skądinąd wiadomo, że tylko wspólne interwencje kilku banków centralnych odnoszą pożądane skutki, zaś pojedyncze tylko wzmacniają trend).

Z tych samych powodów w Europie oczekiwanie na dane z USA może przynieść spadki na otwarciu, ponieważ euro zbliża się do 1,40 USD (umacniając się także wobec chińskiego juana), zaś prezes ECB, Jean Claude Trichet zapewnił, że Europejski Bank Centralny nie zamierza brać udziału w wojnach walutowych. To przyzwolenie na dalsze umocnienie euro może okazać się kosztowne dla europejskiej gospodarki, która wobec niskiej konsumpcji opiera gospodarkę na eksporcie.

Na naszym rynku możliwe jest zamknięcie sprzedaży 10 proc. akcji PGE przez skarb państwa na rzecz inwestorów finansowych. Pewien wpływ na notowania mogą też wywrzeć spekulacje "Dziennika Gazety Prawnej" na temat możliwych zmian właścicielskich banków Millennium i BRE. Ale to od danych z USA zależeć będzie zakończenie sesji.
Natomiast jaka by nie była ich wymowa, z korektą notowań na większości rynków akcji trzeba się w najbliższych dniach liczyć - zbyt długo trwają wzrosty, by nie doszło do realizacji zysków.

Reklama