W I kw. 2011 r. PKB Stanów Zjednoczonych wzrósł o 1,8 proc. Pierwotny odczyt sprzed miesiąca nie został zrewidowany w górę, czego spodziewali się ekonomiści. To naturalnie nie może cieszyć inwestorów, bo jeśli uwzględnimy strukturalne problemy rynku pracy w USA czy najmniej optymistyczne od 8 miesięcy nastroje drobnych przedsiębiorców, wówczas coraz więcej argumentów przemawia za tzn. “nową normą”, czyli powolnym wzrostem największej gospodarki świata przy utrzymującym się wysokim bezrobociu. Cotygodniowy raport z amerykańskiego rynku pracy wykazał w czwartek wzrost liczby nowych bezrobotnych o 424 tys. (o ponad 20 tys. więcej od oczekiwań ekonomistów), a poprzednie dane także zostały zweryfikowane w górę.

Na rynkach akcji nastroje inwestorów podczas czwartkowej sesji można było uznać za neutralne, bo tuż przed zakończeniem notowań w Europie Zachodniej i USA obserwowaliśmy niewielkie spadki rzędu 0,5 proc. Problem leży jednak nie w symbolicznych ruchach indeksów z sesji na sesję, ale w tym, że wskaźniki giełdowe ze wszystkich najważniejszych rynków akcji znajdują się już poniżej istotnych dla większości inwestorów średnich kroczących z 50 sesji, które często wyznaczają średnioterminowy trend.

Dodatkowo, mniejszą skłonność inwestorów do ryzyka sugeruje przepływ środków - zarówno między poszczególnymi rynkami, jak i wewnątrz nich. W ostatnim okresie rynki wschodzące z Chinami, Rosją i Brazylią na czele, radzą sobie zdecydowanie gorzej niż dojrzałe rynki, chociaż to potencjalne zagrożenie wstrząsami w strefie euro jest głównym przedmiotem obaw ekonomistów. Na Wall Street od kilkunastu tygodni obserwujemy przesuwanie kapitału inwestorów w stronę spółek z defensywnych, odpornych na wahania cyklu koniunkturalnego branż, takich jak opieka zdrowotna czy usługi komunalne. Indeks S&P 500 ustanowił w maju serię lokalnych szczytów i dołków leżących względem siebie na coraz niższych poziomach, co według podręcznikowych definicji interpretuje się jako trend spadkowy, ale póki co bronią się ważne poziomy wsparcia (lokalne minima z marca i kwietnia).

Na rynku walutowym obecnie głównym motywem decyzji o kupnie lub sprzedaży określonej waluty jest nie tyle poszukiwanie najlepszych okazji do szybkiego zarobku, co wybór najmniejszego zła. To głównie z tego powodu za franka płacono w czwartek po południu ponad 3,26 PLN. Zaufanie w stabilność euro, nie bez powodu, zostało zakwestionowane ostatnimi wydarzeniami w Portugalii, Irlandii oraz Grecji, dla której nieskuteczny okazał się pierwszy pakiet pomocowy. W czwartek euro pobiło wczorajszy rekord wszech czasów i było najsłabsze w historii względem szwajcarskiej waluty.

Reklama