Dziwić może trochę super-optymizm, który zapanował na rynku akcji (nie widać go było na innych rynkach), ale po obronieniu średniej 200. sesyjnej wyżej wymienione powody wystarczyły do wygenerowania dużych wzrostów indeksów. Mało kto chciał zostać bez akcji przed greckim wotum zaufania i przed środową konferencją tak zawsze optymistycznego szefa Fed.

Dane makro nie miały żadnego udziału w tym optymizmie. Raport o sprzedaży domów na rynku wtórnym był slaby. Ilość sprzedanych domów spadła a maju o 3,8 proc. (do poziomu najniższego od 6 miesięcy), a dane z kwietnia zostały zweryfikowane w dół. Poza tym mediana cenowa spadła o 4,6 procent w stosunku do zeszłego roku. Znaleźli się analitycy twierdzący, że to już jest dołek złej koniunktury, ale przypominam sobie, że kilka miesięcy temu mówiono to samo.

Na rynku akcji zapanowała wręcz euforia. Wzrostów oczekiwałem, ale euforii zdecydowanie nie. Okazało się, że Amerykanie po wielu tygodniach spadków indeksów są już tak wyposzczeni, że byle pretekst każe im kupować akcje prawie bez patrzenia na ceny. Zapominają, że wotum zaufania to nie koniec greckiej drogi przez mękę, a miłe słowa, które zapewne jutro usłyszą z ust Bena Bernanke nie zastąpią optymistycznych realiów.

Indeksy rosły prawie bez przerwy wypracowując ponad półtora procentowe zwyżki i dopiero w końcówce sesji rozpoczęła się realizacja zysków. Jednak wzrosty i tak były pokaźne, dzięki czemu NASDAQ wrócił nad średnią 200. sesyjną, a S&P 500 i DJIA się od swoich oddaliły na znaczną odległość. To za mało, żeby wieścić początek letniej hossy (we wtorek rozpoczęło się lato), ale może to być początek obiecującego odbicia.

Reklama

GPW rozpoczęła wtorkową sesję tak jak inne giełdy europejskie, czyli zwyżką indeksów. Jednak od początku widać było, że rynek jest słaby. WIG20 rósł mniej niż jeden procent, mimo że w poniedziałek spadł o 1,8 proc., czyli dużo więcej niż inne indeksy. Taka ocena szybko się potwierdziła, bo indeks po godzinie zaczął się osuwać (pretekstem było opublikowanie indeksu ZEW) i w południe testował już poziom poniedziałkowego zamknięcia. W tym samym czasie indeksy na innych giełdach rosły po blisko jeden procent.

Nawet popołudniowe zwiększenie skali zwyżki indeksów na innych giełdach przez długi czas nie pomagało GPW. WIG20 barwił się na czerwono i nawet zwiększał skalę spadków wtedy, kiedy indeksy na innych rynkach szły w przeciwnym kierunku. W końcu rynek jednak nie wytrzymał ponad półtoraprocentowych zwyżek w Europie i podobnych w USA. WIG20 wypracował żałosny wzrost (0,32 proc.). Jak widać nasz rynek uparł się, że będzie w przeciw fazie. Wtedy, kiedy indeksy na innych giełdach spadały u nas spadać nie chciały. Teraz nie chcą rosnąć. Taki stan może się jeszcze przez krótki czas utrzymać, ale jeśli nasi gracze dojdą do wniosku, że trend na świecie ustabilizował się (np. w kierunku letniej hossy) to i nasz rynek pójdzie tam, gdzie inne rynki mu wskażą.