Czwartkowy odczyt raportu agencji ADP o kondycji rynku pracy nie okazał się wiarygodnym prognostykiem najważniejszej publikacji makroekonomicznej tygodnia - całościowego podsumowania czerwca na rynku pracy w USA. Po tym, jak raport ADP pozytywnie zaskoczył ekonomistów (w ubiegłym miesiącu przybyło blisko 160 tys. miejsc w firmach), część z nich podniosła przed dzisiejszą sesją prognozy dla całej amerykańskiej gospodarki oczekując ok. 120 - 200 tys. nowych miejsc pracy. Tymczasem stopa bezrobocia w USA nieoczekiwanie wzrosła w czerwcu do poziomu 9,2 proc. ( już trzeci raz z rzędu), a poza sektorem rolniczym utworzono łącznie zaledwie 18 tys. etatów (prognozowano ok. 105 tys), co jest najsłabszym wynikiem od września 2010 r. Dodatkowo przeciętny tygdzień pracy skrócił się do 34,3 godzin, a przeciętne wynagrodzenie, które według prognoz miało wzrosnąć w czerwcu o ok. 0,2 proc. m/m nawet nie drgnęło.

Inne dane ze Stanów Zjednoczonych również nie napawają optimizmem. Rosnące zapasy hurtowniów (w maju łącznie o 1,8 proc. m/m), które oznaczają, że towary znikają z pułek w wolniejszym tempie niż zaplanowali to w swoich kwartalnych symulacjach finansowych przedsiębiorcy. Podobny wniosek o słabości konsumentów płynie z danych firmy Ries monitorującej rynek nieruchomości komercyjnych - w II kw. 2011 r. do najwyższego poziomu od 11 lat wzrósł odsetek pozostających bez najemców powierzchni w centrach handowych.

Kiedy piątkowa sesja w Europie dobiegała końca, główne indeksy z Wall Street spadały o ok. 1,3 proc. a euro traciło na wartości na rzecz dolara i franka. WIG20 stracił na wartości 0,9 proc. i po nieudanym teście powrócił poniżej poziomu 2800 pkt. Spośród zagranicznych rynków najmocniej taniały akcje w Hiszpanii, co można łączyć ze spekulacjami na temat wyników ogólnoeuropejskiego stress testu, które poznamy prawdopodobnie w przyszłym tygodniu. Nie jest tajemnicą, że hiszpańskie banki mogą mieć poważne problemy ze spełnieniem norm bezpieczeństwa, nawet przy niezbyt wyśrubowanych kryteriach. Na rynku walutowym w piątek po południu za franka płacono 3,31 PLN, dolar podrożał do 2,77 PLN, a euro do 3,96 PLN.