Sytuacja na giełdach jest nadzwyczaj klarowna. Pierwsze dwa tygodnie maja stoją pod znakiem dominacji spadków i nie widać impulsu, który mógłby to zmienić. Rynek czasem potrafi jednak zaskoczyć.

Piątek przyniósł zmianę schematu, obowiązującego w ostatnich dwóch dniach, charakteryzującego się otwarciem wyższym niż końcowy fixing z poprzedniej sesji. Tym razem główne europejskie parkiety, a wraz z nimi i warszawski, zaczęły od wyraźnych spadków.

WIG20 rozpoczął dzień od spadku o 0,7 proc. Nieśmiałe próby zwyżki, dokonywane w trakcie dwóch pierwszych godzin handlu, były szybko gaszone. Podaż nie była zbyt agresywna, ale nie oddawała inicjatywy, sprowadzając stopniowo indeks na coraz niższe poziomy. Wczesnym popołudniem znalazł się on w okolicach 2160 punktów, czyli 1,3 proc. poniżej czwartkowego zamknięcia. Rano na nastroje negatywnie oddziaływały informacje z Chin, gdzie rozczarowała dynamika sprzedaży detalicznej i produkcji przemysłowej. W ciągu dnia nie pojawiły się zaś żadne impulsy, mogące wpłynąć na poprawę sytuacji.

W pierwszej części sesji słabością raziły akcje naszych największych banków. Walory BRE i Banku Handlowego zniżkowały po około 1,5 proc., a Pekao i PKO szły w dół po 1 proc. Później liderami spadków były akcje Banku Handlowego i Kernela, tracące po ponad 3 proc. W przypadku Pekao skala zniżki zwiększyła się do 2 proc. Do tego grona dołączyły papiery Lotosu i JSW. Jak z tego wynika, impuls w postaci publikacji przez spółki dobrych wyników finansowych nie wystarcza do wzrostu kursu akcji w horyzoncie dłuższym niż jedna sesja. Presja czynników zewnętrznych zdecydowanie przeważa.

A presja ta już od rana była dla naszych inwestorów niekorzystna. Indeks giełdy paryskiej na otwarciu tracił 1 proc. DAX i FTSE zniżkowały po 0,6-0,7 proc. Po przedpołudniowej nieudanej próbie odrabiania strat, niedźwiedzie przejęły inicjatywę. Skala zniżki powiększyła się jednak tylko w Paryżu. We Frankfurcie i Londynie poranne dołki nie były przez większą część dnia zagrożone. Po jednodniowym odreagowaniu, silne spadki powróciły na parkiety krajów najbardziej zagrożonych kryzysem. W Atenach indeks tracił ponad 4 proc. w Madrycie zniżka sięgała 3 proc. O ponad 2 proc. w dół szedł moskiewski RTS, najwyraźniej zaczynający odczuwać spadkową tendencję na rynku ropy naftowej.

Reklama

Od momentu rozpoczęcia handlu za oceanem, giełdy naszego kontynentu podążały za wskazaniami amerykańskich indeksów. Te zaś na otwarciu traciły po 0,5-0,6 proc. Następująca w pierwszych minutach redukcja skali tego spadku spowodowała poprawę sytuacji w Europie. Ostatecznie bykom pomogła poprawa nastrojów amerykańskich konsumentów. Indeks wyliczany przez Uniwersytet Michigan wzrósł nieoczekiwanie z 76,4 do 77,8 punktu. Wskaźniki we Frankfurcie i Londynie wyszły nad kreskę.

Sztuka ta nie udała się naszym indeksom. Na godzinę przed końcem sesji WIG20 tracił 0,9 proc., WIG spadał o 0,8 proc., mWIG40 o 1 proc., a sWIG80 o 0,6 proc.