Doprawdy, po doświadczeniach lat 50., kiedy dyskwalifikowano ludzi ze względu na sam fakt posiadania krewnych za granicą, wydawać by się mogło, że nikt o zdrowych zmysłach już dziś po takie familijne badania nie będzie sięgał, nie chcąc się wpisać w poetykę tamtych lat. Ale najwyraźniej widać, że wiedza o stalinizmie już się zatarła albo w ogóle nie dotarła do wszystkich urodzonych po 1956 r. dziennikarzy.
Swoją drogą passus o skojarzeniach z czasami stalinowskimi niektórych metod stosowanych w śledztwie w sprawie doktora G. wywołał chyba dlatego taką reakcję w obrońcach funkcjonariuszy CBA, że tamte lata zdają się być dla młodszego pokolenia już tylko czasami mitycznymi. A jeśli jest coś mityczne, to tym samym nierealne. Przesłuchania nocne, zastraszanie przesłuchiwanych – naprawdę tak to było w czasach stalinowskich? Przecież tamten okres to wyrywanie paznokci, bicie i sadzanie na nodze odwróconego krzesła. Przesłuchanie nocą to coś złego? Przecież w ustawie nie jest napisane, że nocą nie wolno przesłuchiwać.
Krótko mówiąc: nie wiedzieliśmy, że mówimy prozą – jak pan Jourdain.
Współczesne czasy przyzwyczaiły nas do już tego, że właściwie można wypowiedzieć każdą bzdurę – każdy, okazuje się, ma bowiem prawo do swojej prawdy, a nawet już tylko do swojej narracji, jak to jest dziś modnie powiedzieć, bez oglądania się, czy to w ogóle ma ręce i nogi. Chce mi się tak powiedzieć, to mówię i piszę... i już. Nie liczą się żadne rzeczowe argumenty, zasady logicznego rozumowania, analiza przyczyno-skutkowa – ważne, że to mówię ja, a ja mam prawo do tego dlatego, ponieważ mam takie prawo.
Reklama
To się nazywa postmodernizm. Dlaczego postmodernizm? Bo modernizm przywiązywał zbyt wielką wagę do rozumu, do czynienia z rozumu narzędzia poznawania i opisywania świata. I oto co wyniknęło z tego kurczowego trzymania się rozumu? Ano XX wiek z jego totalitaryzmami. Rozum jest więc dziś passé – trzeba zatem szukać innych sposobów wyrażania prawdy o świecie i rzeczywistości w ogóle.
Co więcej – każdy może próbować robić to na własną rękę i jak tylko chce. A inni mają obowiązek tego wszystkiego wysłuchać i uszanować moją prawdę, moje widzenie świata, bo mam do tego takie samo prawo jak każdy inny.
Spotkałem nawet całkiem niedawno pracę habilitacyjną, której autor całkiem serio widział miejsce dla postmodernizmu w argumentacji prawniczej i nawet na podstawie tego dzieła się habilitował.
Dopóki pseudoartyści dmuchali w swoje instrumenty, jak im tam podpadło pod palcami, czy malarze rozlewali na płótnie wiadra farb – proszę bardzo. Można artystycznie obierać w renomowanej galerii ziemniaki. Taka zabawa ostatecznie nikomu krzywdy nie czyni. Nawet w kościele dopuszczona jest od jakiegoś czasu forma modlitwy polegającą na nieartykułowanym wykrzykiwaniu jakichkolwiek dźwięków bez żadnego znaczenia i sensu – byle tylko z religijną intencją.
Gorzej, gdy według tej metody zaczniemy oceniać sędziów, których praca głównie polega na staraniu się, by zachowania ludzi były przewidywalne dla innych ludzi. A właściwie dlaczego prawnicy mają posługiwać się argumentami rozumowymi, logicznymi? Zresztą niech sobie tam robią, co chcą i jak chcą – ważne, by można było oceniać to, co robią, według mojego rozumienia ducha czasu.
Można na przykład twierdzić (bo nie dowodzić), że Wanda Wasilewska była komunistką i domagała się włączenia Polski do ZSRR, bo jej ojciec był ministrem spraw zagranicznych w rządach piłsudczykowskich, a sam Józef Piłsudski był jej ojcem chrzestnym – równie dobrze, jak i utrzymywać, że sędzia przyrównuje metody zachowania funkcjonariuszy CBA do metod stalinowskich, bo jego matka była milicjantką i funkcjonariuszem SB.
A czemuż by nie – każdy przecież ma prawo do swojej prawdy, do swojej narracji. A że takie jednoznaczne skojarzenia są kiczowate? No to co. Kicz to dzisiaj też pełnoprawna sztuka. A zawsze znajdą się tacy, którzy to kupią.
Każdy ma prawo do swojej prawdy. Kicz to dziś pełnoprawna sztuka. Znajdą się tacy, którzy to kupią