Tak czy owak osobiście takie rozwiązanie uważam za skandaliczne. Przede wszystkim dlatego, że jest niesprawiedliwe – państwo daje bezrobotnym 22 tys. zł, ale nie da tych pieniędzy ludziom, którzy pracują na etacie, chcieliby przejść na swoje, ale nie mają pieniędzy na start. A przecież to też byłoby opłacalne – człowiek odchodziłby z firmy A aby założyć własną firmę B, więc przecież ktoś musiałby go zastąpić w firmie A. Po drugie zaś, rozdawanie pieniędzy na zakładanie firm to pozbywanie się problemu statystycznego, ale nie realnego.

Owszem zgadzam się z tezą, że wielu bezrobotnym program dopłat pomógł. Pytanie tylko, czy bardziej pomogły im pieniądze, czy może szkolenia, kursy, wsparcie merytoryczne i psychiczne? Bo moim zdaniem to drugie. Dlatego uważam, że te 22 tys. zł można im pożyczać, a nie dawać. Pieniądze mogliby zacząć zwracać, jak już firma nabierze rozpędu – po pierwszym czy drugim roku działalności. Albo przynajmniej – w ramach rekompensaty – wykonać jakieś produkty albo usługi na rzecz państwa o równowartości 22 tys. zł. Na przykład minister Kosiniak-Kamysz ma bujną czuprynę (czego serdecznie mu zazdroszczę), więc musi często odwiedzać fryzjera. I powinien chodzić za darmo do tego, którego powstanie współfinansowało państwo.