Widać także coraz lepiej, gdzie rząd zrobił sobie zakładki. Chodzi o pozycje, które zostały skonstruowane w taki sposób, jakby spodziewano się gorszego scenariusza niż ten, z którym mamy do czynienia.
Przede wszystkim nazbyt ostrożnie opracowana została prognoza dochodów. W nowelizacji zmniejszono plan wpływów z podatków pośrednich aż o 18 mld zł do 174 mld zł. Tymczasem przez dziewięć miesięcy fiskus zebrał 128,7 mld zł – to niemal 74 proc. całorocznego nowego planu. Wynik ten jest lepszy niż rok temu (71,2 proc. planu).
Podobnie sytuacja wygląda w podatkach dochodowych, zwłaszcza w CIT. Do końca września wpłynęło z niego 16,8 mld zł – czyli 76,3 proc. znowelizowanego planu. Rok temu było to 70,8 proc. Ale zmieniając budżet, rząd radykalnie przyciął prognozę wpływów z CIT – aż o 7,6 mld zł, do 22 mld zł w całym roku.
Ekonomiści od początku wskazywali, że nowelizacja została przygotowana ze sporym zapasem. Piotr Bielski, ekonomista BZ WBK, uważa, że dziura w budżecie nie wyniesie 51,5 mld zł, ale będzie o 5–6 mld zł mniejsza. Jak mówi, głównie dzięki wyższym dochodom. Ekspert sądzi, że w kolejnych miesiącach wpływy z VAT przyspieszą dzięki większej konsumpcji prywatnej.
Reklama
Jego zdaniem nie można jednak liczyć, że rząd ograniczy wydatki i w ten sposób zmniejszy deficyt. Mimo to wykonanie budżetu sugeruje, że wydatki trzymane są pod kontrolą, np. ostrożnie gospodaruje się dotacją do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Jak dotąd wydano na ten cel niemal 67 proc. tego, co zaplanowano na cały rok – głównie dzięki wykorzystaniu 12 mld zł na pożyczki budżetowe dla FUS. We wrześniu ubiegłego roku dotacja do FUS była wykorzystana w ponad 80 proc.