Łatwo w Polsce znaleźć ludzi do pracy?

Coraz trudniej

To dlaczego otwiera pan kolejną fabrykę w Jaśle? Jadąc tu, mieszkańcy mówili: to miasto umiera, młodych nie ma, wyjechali...

Reklama

Gdybyśmy w 1997 nie zaczęli w tym mieście i nie zatrudnili 2000 ludzi, to byłoby jeszcze gorzej. A gdy zbuduje się już jedną fabrykę, to logiczne jest, że drugą lokuje się niedaleko tej pierwszej. To że jesteśmy w Jaśle, to przypadek. Kiedyś spotkałem człowieka, który podpowiedział, że jest zakład do kupienia. Mówił, że jest duże bezrobocie, dużo ludzi chętnych do pracy.

A nie łatwiej byłoby w Poznaniu? Albo nawet w Krakowie? Przecież tam specjalistów jest wielu

O lokalizacji biznesu takiego jak nasz, rodzinnego, decyduje często miejsce urodzenia założycieli. Zaczynaliśmy od zera, a łatwiej jest zarządzać biznesem gdy rozwija się go "na swoim boisku". Gdy ma się już kilka fabryk obok siebie to łatwiej jest organizować synergię. Łatwiej panować nad kosztami. I to nas odróżnia od modelu, który próbuje wprowadzić kapitał zagraniczny.

Czyli?

Firmy z zagranicy, które wchodzą do Polski, kierują się kryteriami wyłącznie logistycznymi. Szukają miejsc gdzie jest dobry dojazd, gdzie jest mnóstwo specjalistów. Polskie firmy rodzinne, takie jak nasza, jak nowosądeckie Fakro, jak firma produkująca bramy Wiśniowski, zaczynają tam gdzie mieszkają ich właściciele. Po latach firmy są już na tyle rozbudowane, że nie da się już ich przenieść.

A przy okazji jest problem z pracownikami. Ci lepiej wykształceni pewnie są w dużym mieście lub za granicą. A pan mi tu pokazuje biura jak w warszawskiej korporacji. Ktoś tu jeszcze został, by pracować?

Tak, całkiem sporo młodych ludzi. Mają ogromną satysfakcję z pracy w firmie, która odnosi sukcesy, zdobywa kolejne rynki. Nie nudzą się. Jeśli osiągną odpowiedni poziom, wysyłamy ich na projekty zagraniczne. Mieszkają w niewielkim mieście, ale pracują w międzynarodowym środowisku. To wyzwanie, gdy codziennie musi ze sobą współpracować kilka nacji.

A to nie tak, że są po prostu tańsi od tych z Berlina, czy nawet Warszawy?

Wynagrodzenie zawsze powinno zależeć od rynku. Każde miasto ma określone koszty życia. Ci pracujący w Jaśle, a Ci w Warszawie mają zupełnie inne warunki. Dlatego koszt siły roboczej jest tak różny. Gdyby ludzie zarabiali wszędzie po równo, to nie byłoby tu ani jednego miejsca pracy. Mimo to uważam, że państwo powinno regulować to minimum na pewnym rozsądnym poziomie, bez możliwości zawierania umów śmieciowych.

Czy ja dobrze słyszę? Jest pan za utrzymaniem płacy minimalnej?

Każdy powinien zarabiać tyle, żeby móc godnie żyć. To powinno zależeć od rynku, ale minimum na pewnym poziomie powinno być zachowane.

>>> Czytaj też: Czy można przeżyć za pensję minimalną w Polsce?

To ile powinna wynosić minimalna pensja?

W ciągu dwóch trzech lat powinniśmy w Polsce dojść do kwoty 2000 złotych. Jeśli właściciel firmy mówi dziś, że jest ona za wysoka, niech sam zacznie żyć za 1800 złotych

I wszyscy na etaty?

Nie rozumiem, dlaczego rząd nie likwiduje umów śmieciowych. Umowy śmieciowe to oszustwo. To, że da się ominąć przepisy ZUSu, pokazuje w jakim kraju żyjemy. To przecież parodia. Politycy walczą z możliwością optymalizacji podatkowej, renegocjując umowy z Cyprem czy Emiratami Arabskimi, jednocześnie przyzwalając, by pracownicy mogli pracować bez ZUSu. Nie może być tak, że człowiek przez lata pracuje w organizacji bez ubezpieczenia. W mojej firmie wszyscy pracują na umowę o pracę.

Czyli co? Pełny socjal? A nie czuje się pan, mówiąc delikatnie, głupio wiedząc, że te środki są przez ZUS przejadane? Takie właśnie emocje towarzyszą małym przedsiębiorcom, którzy nie tylko zatrudniają dla oszczędności na "śmieciówkach", ale i sami przenoszą firmę za granicę, bo nie chcą, by pieniędzmi z ich podatków zasilano np. nierentowne kopalnie lub górnicze emerytury?

Jeśli nie chcą, niech nie płacą. Wiem, że mogło by być lepiej. Ale nie wymagajmy od państwa, że wszystko zmieni się od razu. Porównujemy się do krajów, które rozwijają się setki lat. My demokrację mamy od niedawna. Od 1989 budujemy naszą gospodarkę praktycznie od zera. Który z krajów byłej demokracji ludowej poradził sobie lepiej niż Polska? Żaden. Polakom wydaje się, że w ciągu 10 lat, jednego pokolenia od razu będziemy Norwegią czy Niemcami. Ile mieliśmy domów, samochodów, pralek jeszcze dwadzieścia lat temu? A ile mamy dzisiaj? Kiedyś ja musiałem pracować za granicą nielegalnie. Dziś każdy może wyjechać i legalnie zarabiać mając ubezpieczenie, minimum socjalne itd. Ci, którzy uważają, że w naszym kraju jest źle, to frustraci

Mocno powiedziane...

A jak inaczej myśleć o tych, którzy próbują nam wmówić, że ich biznes upadnie z powodu podniesienia płacy minimalnej np. o 200 złotych. Lepiej niech od razu zamkną biznesy. Bo i tak upadną.

A może po prostu oni lepiej liczą koszty?

Najczęściej mówią tak ci, którzy nastawili się na niską cenę, producenci "masówki", często dla zagranicznych sieci handlowych.

Co złego jest w sprzedaży sieciom?

Taki przedsiębiorca uzależnia się od jednego odbiorcy, który co roku obniża mu marżę, o 1-2 proc. zaniżając cenę, po której kupuje. A ten nie potrafi się sprzeciwić temu, że pracuje za półdarmo. Lepiej więc z takiego kontraktu zrezygnować.

>>> Czytaj też: Miał być motorem gospodarki. Dziś polski handel praktycznie nie istnieje

Ale przecież oddają tym samym pole konkurencji...

Oczywiście oddają. Tym samym szybciej pokonają swoich konkurentów. Jeżeli sieć wymaga, by produkcja kosztowała nie więcej niż 18 złotych brutto, to jak tu walczyć, nie proponując śmieciówek? Sami podcinamy gałąź, na której siedzimy. I tak ostatecznie odbiorca zwróci się po produkt do Chin, a firma zbankrutuje. Wystarczy zobaczyć, ile firm pracuje w Polsce dla Ikei. Często to ich jedyny lub znaczący odbiorca. Już dziś łatwo przewidzieć, że miejsca pracy w tych firmach są zagrożone. Przecież to Ikea ma technologię, ma projekty. Dziś produkują dla nich Polacy, jutro np. Chińczycy. Współpraca z sieciówką jest dobra tylko na bardzo krótki czas, na kilka miesięcy, by utrzymać płynność finansową.

Nie lepiej, że w ogóle pracują, zarabiają, dają pracę innym?

Nie. Opierając się wyłącznie na taniej sile roboczej, nie myślimy długoterminowo. Sukces można osiągnąć tylko tworząc innowacyjne firmy. A my, choć trudno w to uwierzyć, umiemy je budować. Wystarczy spojrzeć na Pesę, Solaris, Fakro, Grupę Nowy Styl. Jako Polacy jesteśmy wyjątkowo mobilni i pomysłowi. Od zawsze musieliśmy szukać alternatywnych rozwiązań, ze względu na brak rynkowej stabilności. A to ona, stabilność zabija kreatywność. Spójrzmy na Francuzów. Dziś mają mnóstwo przywilejów, pracują trzy godziny dziennie i czują się znudzeni. Nie boję się tego powiedzieć: Francuzi to lenie. Inny przykład: Argentyna. Najbogatszy kraj po wojnie, dziś stoi na skraju bankructwa. Brak stabilności w Polsce działa na naszą korzyść. Te różnice w mentalności między nami a resztą widać bardzo mocno.

Jeździ pan po świecie i co pan jeszcze widzi?

Całkowicie odmienny od zachodniego system zarządzania. Wielu przedsiębiorców wzoruje się na niemieckim podejściu do biznesu. Ale to przestarzały model

To znaczy?

Niemiecki "Ordnung" nie zawsze sprawdza się w biznesie. Gdy firma zza naszej zachodniej granicy wychodzi "w świat", na najwyższych stanowiskach w lokalnej spółce obsadza Niemców. Choć zarząd prowadzi biznes perfekcyjnie, proceduralnie to jednak działanie takie nie przekłada się na wyniki. Niemcy nie wykorzystują lokalnej społeczności. A ci ludzie najlepiej znają środowisko. Gospodarka jest coraz bardziej otwarta na innowacyjność. A Niemcy nie potrafią tego wykorzystywać.

Słynny przykład Lufthansy i ich foteli lotniczych zamiast łóżek?

Dokładnie. Gdy wiele globalnych kampanii lotniczych dało biznesmenom możliwość komfortowego spania w podróży, Niemcy wciąż tylko nieznacznie modyfikowali fotele, nawet gdy zamawiali nowe samoloty. Dopiero po dwóch - trzech latach od modernizacji samolotu wpadli na to, że mogli od razu zamienić je na pełne łóżko. Zainwestowali miliony euro w niewielkie zmiany kształtu foteli, które nie były zgodne z trendem.

To zupełnie odwrotnie jak wy.

Tak. My opieramy się na pracy lokalnych ludzi. Zdaje to egzamin szczególnie na trudnych rynkach.

Np. na Ukrainie?

Ukraina uczy nas zarządzania w sytuacji kryzysowej. Mamy np. problem z zaopatrzeniem w prąd. Musimy często pracować w nocy, bo tylko wtedy jest on dostępny, ponieważ nie zużywają go gospodarstwa domowe. Mamy tam dobrych lokalnych pracowników, zaufanych ludzi, którzy wiedzą jak sobie z tym poradzić. Nauczyli nas na przykład tego, że nie da się prowadzić tam biznesu bez sporego zapasu gotówki. Bardzo długo, szczególnie teraz trwa pozyskanie kredytu. Żeby radzić sobie na Ukrainie, trzeba myśleć po ukraińsku. Gdyby tam zarządzali naszym biznesem Polacy, już dawno byśmy splajtowali.

Na razie jednak Grupa Nowy Styl jest czwartym producentem mebli biurowych. Kiedy podium?
Trzecie miejsce jest realne już w przyszłym roku. Rozmawiamy aktualnie o przejęciu dwóch podmiotów, ale nie wiadomo czy dojdą do skutku. To na razie bardzo wstępny etap. Przejmujemy nieduże firmy, ale to nam wystarczy, by zwiększyć znacząco udziały rynkowe. Ważniejsza dla mnie od wielkości firmy przejmowanej, jest jakość. Chodzi nam o to, by mieć zdrowy biznes. Chcemy kupować wyłącznie firmy w bardzo dobrej kondycji.

Nie jest pan nazbyt optymistyczny? Przecież wiele firm rezygnuje z biur, stawiając na pracę zdalną. Specjaliści wykonują zadania, siedząc w domu.

Taka praca nie ma sensu. Działamy globalnie, a w całej naszej strukturze jest jedna, dosłownie jedna osoba, pracująca z domu. To specjalista z Dubaju. Psychicznie sobie z tym nie może poradzić. Nie ma kontaktu z ludźmi, nie idzie "w świat". Mimo tego, że bardzo dużo podróżuje, bo musi jeździć po Bliskim Wschodzie, to taki system jest dla niego wyjątkowo uciążliwy. A w pracy biurowej? Masz chęć żeby dobrze wyglądać, porozmawiać z innymi. Otwierasz się na świat. Praca zdalna to nie jest przyszłość.