Gdy słyszę teraz lawinę komentarzy, kto jest przegranym, bo do urn poszła garstka, trochę, przyznam, nerwy mi zawodzą. Jakim przegranym jest Bronisław Komorowski? Gość, który ma pensję do końca życia i może sobie po kres swoich dni bezstresowo dyndać na leżaczku w Budzie Ruskiej? Kukiz? Najwyżej nie dostanie się do parlamentu i na jego koncerty powrócą fani. Jacyś inni politycy, którzy na pokaz się kłócą w telewizji, a po programie idą razem na piwo? Przegrani to jesteśmy my. Tak, to banalne – my, obywatele. Daliśmy się nabrać politykom jak dzieci.
Ograli nas do zera, bo jaki jest efekt tych kilku miesięcy absurdalnej kampanii zohydzania, wydawać się mogło, sensownej instytucji, jaką jest referendum? Jedni z nas uwierzyli, że są pytania złe i pytania dobre. Inni, że odwrotnie. Daliśmy się nabrać na czcze spory i kłótnie nie o istocie problemów, o których – jestem o tym przekonany – powinniśmy się móc wypowiedzieć jako ogół, lecz o tym, że te czy inne pytanie było tendencyjne, postawione za wcześnie albo za późno. Jak z kiepskiego kabaretu. A efekt jest taki, że nie odpowiedzieliśmy na żadne pytanie. Jedni nie poszli zagłosować w proteście, inni, bo im się nie chciało, część zapomniała, reszta, bo o referendum nawet nie wiedziała. O zabiciu drugiego głosowania też zdecydowali politycy, oczywiście w imię walki z niesłusznymi pytaniami. Za kilka miesięcy będzie po wyborach, przyjdą święta i już nikt nie będzie pamiętał o pytaniach. W pamięci pozostanie jedynie przekonanie, że referendum jest bez sensu. I to się politykom udało. Skompromitować i zniechęcić. Kto teraz wystartuje z propozycją kolejnego plebiscytu? Kiedy znów będzie można spytać obywateli, co sądzą o jakiejś ważkiej czy choćby nawet mniej ważkiej sprawie? Miną lata, były prezydent nadal będzie się huśtał na Suwalszczyźnie, Kukiz napisze kolejną piosenkę, a w telewizorach te same twarze wciąż będą opowiadać kocopoły…