Jedynym wyjątkiem w powszechnym huraoptymizmie był LOTOS, który stracił 6 procent, choć w trakcie sesji spadał niemal 20. Tak drastyczną przecenę zapewnił mu raport UniCredit w którym wycena akcji spółki wyniosła zero złotych. W rekomendacji „sprzedaj” analitycy dowodzili, że istnieje nawet 50 procent szans na bankructwo firmy. Od razu podniosły się głosy, że jest to manipulacja, a eksperci rynku paliw twierdzili podobnie jak Zarząd LOTOSU, że wnioski płynące z rekomendacji są bezpodstawne. Aż strach pomyśleć jak bardzo spadłyby notowania gdyby podobna informacja ukazała się w mniej optymistyczny dzień.

Z danych marko nie można się było cieszyć, zwłaszcza że indeks IFO mierzący nastrój w największej europejskiej gospodarce osiągnął 16-letnie minimum. Fundamentalnie dobrze więc z pewnością nie jest, ale jak się okazało absolutnie nie przeszkodziło to w 10 procentowych wzrostach zachodnich parkietów. Tak samo jak nikogo nie interesował niekończący się spadek cen i sprzedaży domów w USA. Ciężar w postaci rynku nieruchomości przez rok nie zmniejszył się ani odrobinę, a jedynie wolniej spada.

Równie silne wzrosty miały wczoraj miejsce w Stanach Zjednoczonych, gdzie po niemrawym początku indeksy ruszyły do maksymalnych wzrostów. Jest to już druga z rządu sesja kiedy wzrosty sięgają 6 procent, choć tym razem zdecydowanie przodował sektor finansowy. Po informacji, że rząd dokapitalizuje Citigroup kwotą 20 miliardów dolarów, gracze łaskawym okiem patrzyli na pozostałe instytucje finansowe, co prowadziło do dalszych wzrostów.

Dzisiejsza sesja jest swego rodzaju zagadką. Ogólnoświatowy optymizm powinien windować indeksy, jednak wczorajszy gigantyczny wzrost może skłonić do realizacji przynajmniej części zysków. Balans pomiędzy tymi czynnikami zapewni neutralne bądź lekko wzrostowe zakończenie, co będzie sukcesem byków jeżeli tylko obrót będzie większy niż wczorajszy miliard złotych.

Reklama