Widząc to podaż zaczęła cofać się na coraz wyższe poziomy cenowe, a popyt skwapliwie z tego korzystał. Dzięki takiemu układowi jeszcze, przed południem WIG20 z głębokich minusów już odnotowywał wzrosty. Końcówka to jeszcze ulubiony fixing, gdzie udało się podrasować wynik i zakończyć na 1,5 procentowym plusie.

Wszystko wygląda bardzo byczo, ale dzienna zmienność o niemal 5 procent powinna znaleźć odzwierciedlenie w obrocie, a tu jest bardzo krucho. Cały handel zgromadził raptem 935 milionów złotych. Trudno w takim wypadku traktować zdobyte przez popyt poziomy jako silne wsparcie. Jest to raczej kruchy lód.

Sesja w Stanach też miała swój dramatyzm. Po poniedziałkowej przecenie chętnych do kupna nie zabrakło, a indeksy śmiało rosły o 4 procent, by zaledwie w ciągu godziny oddać cały wzrost. Taki popłoch wśród byków wywołała informacja z koncernu General Motors, którego sprzedaż spadła o 41 procent. Co gorsza ogólna sprzedaż samochodów w USA spadła w listopadzie o 37 procent i zanotowała 26 letni dołek. Sektor jest trzecim po nieruchomościach i bankach, gdzie pomoc jest niezbędna, bo posypią się bankructwa.

W związku z tym GM, Chrysler i Ford żądają (bo nie można tego nazwać prośbą) 34 miliardów dolarów pomocy od FED. Co prawda koncerny nie obiecują, że dzięki temu uda się uniknąć bankructwa, ale będą działać parę miesięcy dłużej, a na razie chodzi tylko o to żeby przetrwać. Amerykańscy kongresmeni niechętnie chcą przyznać kolejne pieniądze, dla branży motoryzacyjnej, bo zdają sobie sprawę, że za chwilę ustawi się do nich kolejka chętnych. Rynek wie jednak swoje i ostatnia godzina to ponowny dynamiczny wzrost i zakończenie sesji 4 procentowym wzrostem pokazuje, że ratunek jest już pewny i zdyskontowany.

Reklama

Dziś mamy dzień danych makro. Kolejna odsłona amerykańskiego rynku pracy i sytuacji w sferze usług w USA . Na razie nic nie zapowiada poprawy, a recesja w USA ma okazać się najgorszą od czasów Drugiej Wojny Światowej. Dla naszego rynku oznacza to wyczekiwanie i reagowanie na sygnały zewnętrze.