Dobrze, kiedy ludzie żyją jak najdłużej. I kiedy w miarę swoich możliwości pozostają jak najdłużej aktywni. To oczywista oczywistość. Równocześnie jednak system ubezpieczeń społecznych powinien być w miarę elastyczny, by dobrze odpowiadać na potrzeby osób znajdujących się w różnej sytuacji życiowej. Nie każdy czuje się na siłach, by pracować do prawie siedemdziesiątki. Zamiast debatować nad ustawowym wiekiem emerytalnym, lepiej skupić się na wydłużeniu efektywnego wieku odejścia z rynku pracy, co jest nie tylko politycznie bezpieczniejsze, lecz także ważniejsze dla Funduszu Ubezpieczeń Społecznych.

Mizerny, ale stabilny

Wprowadzenie zdefiniowanej składki w miejsce wcześniejszego zdefiniowanego świadczenia sprawiło, że nasz FUS byłoby niezmiernie trudno zatopić, gdyż wysokość wypłacanych świadczeń jest ściśle związana z wartością wcześniej odprowadzonych i zwaloryzowanych składek. Właściwie jedynym odstępstwem od tej zasady jest istnienie – bardzo niskiej – emerytury minimalnej, która w żaden sposób nie zagraża stabilności systemu. Owszem, wydajemy na niego relatywnie dużą część dochodu narodowego. Według danych OECD w 2017 r. publiczne nakłady na świadczenia emerytalne w Polsce wyniosły 10,6 proc. PKB przy średniej dla wszystkich krajów 7,7 proc. Jednak nad Wisłą ten wskaźnik od dwóch dekad właściwie stoi w miejscu, a nawet minimalnie spadł – w 2005 r. wydatki te sięgały 11,3 proc. PKB. Tymczasem w większości pozostałych krajów trend jest wyraźnie rosnący. Na przykład we Francji w latach 2000–2017 publiczne nakłady na emerytury wzrosły z 11,5 do 13,6 proc., a we Włoszech z 13,5 do 15,6 proc. PKB.
Reklama
Według prognozy OECD w nadchodzących dekadach polski system emerytalny będzie wręcz niezwykle stabilny. Stosunkowo najtrudniej będzie w okolicach 2025 r., gdy na emerytury masowo będą przechodzić rodzice pokolenia millenialsów (czyli tzw. boomersi, co wbrew powszechnemu przekonaniu nie jest określeniem pejoratywnym) – wtedy polskie nakłady wzrosną do 11,4 proc. PKB. Średnia OECD wynosić już wtedy będzie jednak 9,5 proc. PKB. W kolejnych dekadach polskie wydatki publiczne na emerytury utrzymywać się będą nieco poniżej 11 proc. PKB i zrównają się ze średnią OECD. Średnia unijna będzie nawet wyższa (ok. 11,5 proc.).
Problemem polskiego systemu emerytalnego są za to bardzo niskie świadczenia. Według danych OECD statystyczny pracujący dziś Polak otrzyma świadczenie emerytalne netto na poziomie 37,4 proc. średniego wynagrodzenia z całego okresu zawodowego – niemal dokładnie tyle, ile Japończyk i Chilijczyk (nieprzypadkowo w obu tych krajach obowiązuje też ten sam wiek emerytalny). W Estonii obecny pracownik będzie musiał pozostawać na rynku pracy aż do 71. roku życia, a po tym czasie otrzyma zaledwie 33,4 proc. swojej średniej płacy. Niemiec – nieco ponad połowę, jednak za dwa lata pracy więcej. Włoch popracuje sześć lat dłużej, ale na emeryturze będzie dostawał 83 proc. średniej z całego życia. Statystyczna Polka, z racji szybszego o pięć lat momentu przejścia na emeryturę, będzie mogła liczyć na ledwie 28,2 proc. średniej życiowej pensji.
Najprostszą odpowiedzią na ten problem byłoby podniesienie ustawowego wieku emerytalnego. Tyle że politycy wyciągają wnioski z porażek swoich i konkurentów. A podniesienie wieku emerytalnego było prawdopodobnie jedną z głównych przyczyn przegranej PO w wyborach w 2015 r. PiS doszedł do władzy, obiecując odkręcenie reformy, i nawet tę obietnicę spełnił. Dlatego też Donald Tusk zadeklarował ostatnio: „Nie będziemy podnosić wieku emerytalnego po wygranych wyborach. Sprawa jest zamknięta”.
Po klęsce ostatniej próby trudno przypuszczać, by w ciągu najbliższych kadencji jakakolwiek ekipa rządząca zdecydowała się ją powtórzyć. Na rzeczywistą wysokość świadczeń emerytalnych w kraju wpływa jednak efektywny, a nie ustawowy wiek przejścia na emeryturę – wyraźnie niższy, z racji istnienia wciąż specjalnych uprawnień emerytalnych (np. służb mundurowych), ale w ostatnich latach bardzo wyraźnie wzrastający. Mężczyźni w Polsce realnie odchodzą z rynku pracy w wieku 62,2 roku. Średnia OECD jest półtora roku dłuższa, jednak jeszcze w 2010 r. statystyczny Polak przechodził na emeryturę dwa i pół roku szybciej niż obecnie. Efektywny wiek przejścia na emeryturę wśród Polek wzrósł w podobnym stopniu – z 57,8 do 60,1 roku w 2020 r.. Średnia OECD jest o 2,3 roku dłuższa.

Przywrócić sens urzędom pracy

Realny wiek emerytalny w Polsce podniósł się i nic nie stoi na przeszkodzie, by nadal piął się w górę. Kluczowa jest sytuacja na rynku pracy, która umożliwia (lub nie) aktywność zawodową osobom starszym. Jeśli najstarsze grupy pracowników będą miały możliwość kontynuowania pracy na przyzwoitych warunkach, a pracodawcy nie będą próbowali się ich pozbyć, to poziom zatrudnienia osób starszych będzie w Polsce rosnąć – a wraz z nim realny wiek emerytalny.
Jak na razie wskaźnik zatrudnienia najstarszych grup wiekowych w Polsce wyraźnie odstaje od większości państw Europy Zachodniej. Według raportu OECD „Pensions at Glance 2021” zatrudnionych jest 40 proc. Polaków w wieku 60–64 lata. Średnia dla wszystkich krajów jest o 10 pkt proc. wyższa. W grupie wiekowej 65–69 lat wskaźnik zatrudnienia w Polsce to ledwie 10 proc. (średnia OECD jest dwa razy wyższa). W ostatnich latach bardzo przyzwoicie jednak rośnie, co jest efektem dobrej koniunktury na rynku pracy i rekordowo niskiego bezrobocia. Pod względem wzrostu zatrudnienia w grupie wiekowej 55–64 lata w latach 2019–2020 Polska znalazła się na drugim miejscu w OECD (przyrost o 2 pkt proc.) za Węgrami (3 pkt proc.). Dzięki temu w ciągu ledwie dwóch lat efektywny wiek przejścia na emeryturę mężczyzn wzrósł o rok.
Oczywiście tej koniunkturze warto pomóc. Przede wszystkim poprzez promocję zwiększania kompetencji. Nieprzypadkowo od początku XXI w. przyrost zatrudnienia wśród starszych pracowników dotyczył przede wszystkim tych lepiej wykształconych. Wśród starszych absolwentów uczelni zatrudnienie wzrosło aż o przeszło 20 pkt proc. Wśród osób z wykształceniem niższym od średniego zatrudnienie poszło w górę tylko o 5 pkt proc. Według badania PIE ponad 40 proc. ankietowanych w wieku ponad 60 lat nie było zainteresowanych udziałem w szkoleniach.
Polski rynek pracy nie jest przyjazny dla pracowników z niskimi kwalifikacjami, a pracodawcy niechętnie wysyłają załogi na szkolenia czy kursy zawodowe. Nie robią tego również urzędy pracy, które skupiły się na niezwykle zajmującej rejestracji bezrobotnych, właściwie rezygnując z tzw. aktywnej polityki rynku pracy znanej z krajów skandynawskich czy Holandii. Reforma publicznych pośredniaków w kierunku większej aktywności np. w docieraniu do osób biernych zawodowo znalazła się w KPO i jest dopiero przygotowywana. Szkoda, że nie została wprowadzona przy okazji przywrócenia wieku emerytalnego sprzed 2013 r.

Najpierw zdrowie, potem praca

Zwiększenie zatrudnienia osób w wieku okołoemerytalnym wymaga też ograniczenia negatywnych stereotypów. Według wspomnianego badania Polskiego Instytutu Ekonomicznego jedna trzecia respondentów jest przekonana, że osoby powyżej 60. roku życia są mniej produktywne i mają mniejszą motywację do pracy. PIE przeprowadziło również eksperyment, rozsyłając 1260 fikcyjnych CV w odpowiedzi na wybrane oferty pracy. Fikcyjni kandydaci mieli bardzo podobne kompetencje, różnili się jednak wiekiem (28 i 52 lata). W całym kraju młodsi kandydaci dwa razy częściej otrzymywali zaproszenie na rozmowę, a w samej Warszawie aż cztery razy częściej. W przypadku oferty w bankowości młodsza kandydatka otrzymała dwa i pół razy więcej zaproszeń niż starsza.
Gdy rządzący zdołają już zwiększyć możliwości zatrudnienia osobom starszym, powinni zająć się też ich stanem zdrowia. Pole do popisu dla władzy jest spore, gdyż długość życia w zdrowiu w Polsce jest daleka od europejskich standardów. Dotyczy to szczególnie mężczyzn – wśród kobiet średnia niemal pokrywa się ze średnią unijną. Przeciętny Polak żyje w zdrowiu 60,3 roku. Przeciętny mieszkaniec Unii Europejskiej ponad trzy lata dłużej, a w Szwecji aż do 73. roku życia. Nic więc dziwnego, że efektywny wiek emerytalny Szwedów to 66 lat. Irlandczycy odchodzą z rynku pracy w wieku 64 lat, czyli dwa lata po Polakach, ale w zdrowiu pożyją aż pięć lat dłużej.
W systemie zdefiniowanej składki na wysokość świadczenia wpływa nie tylko okres składkowy, lecz także wysokość danin odprowadzanych do ZUS – to truizm, ale politycy w Polsce chyba o tym zapomnieli. Trudno znaleźć inne rozsądne wyjaśnienie tolerowania przywilejów składkowych samozatrudnionych. Według GUS w 2021 r. ich liczba wyniosła 1,3 mln. Jeszcze w 2015 r. była o 200 tys. niższa. Przed dojściem PiS do władzy to umowy cywilnoprawne były najpopularniejszym sposobem obchodzenia kodeksu pracy – obecnie to miejsce zajęła działalność gospodarcza, w której składki emerytalne są ryczałtowe, a nie proporcjonalne do dochodów. Liczba pracujących wyłącznie na umowach cywilnoprawnych spadła już poniżej 1 mln. Tymczasem według OECD prognozowane świadczenie samozatrudnionego Polaka będzie niższe o przeszło jedną trzecią od emerytury analogicznego etatowca. W całym OECD samozatrudnieni także otrzymają niższe emerytury od zatrudnionych na umowie o pracę, ale tylko o jedną czwartą.
Gdy wprowadzaliśmy system zdefiniowanej składki, zagwarantowaliśmy stabilność polskiego Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, równocześnie jednak skazaliśmy miliony mniej zarabiających Polaków na bardzo niskie uposażenia na starość. Zwiększenie ich wysokości wymaga nie tylko wydłużenia okresu składkowego, lecz także objęcia pełnymi składkami wszystkich aktywnych zawodowo Polaków. Aby zadbać o wysokość przyszłych emerytur w Polsce, nie trzeba koniecznie podnosić ustawowego wieku emerytalnego, gdyż pole do reform rynku pracy oraz systemu ochrony zdrowia jest bardzo szerokie. Gdy polskie państwo sobie już z tym poradzi, czyli za jakąś dekadę, będzie można bezpiecznie wrócić do tematu podniesienia wieku emerytalnego, który politycy sami kilka lat temu spalili. ©℗