Nasze realne dochody odrobiły w 2023 straty z 2022 roku
Przeciętne miesięczne dochody rozporządzalne w polskich gospodarstwach domowych, w przeliczeniu na jedną osobę wyniosły w ubiegłym roku 2678 złotych, natomiast przeciętne wydatki na osobę 1636 złotych – wyliczył Główny Urząd Statystyczny. Z tego wynika, że przeciętne oszczędności na osobę sięgnęły 1042 złotych miesięcznie. Oznacza to, że realnie nasze dochody urosły o 2,1 proc., czyli dokładnie o tyle samo, o ile spadły rok wcześniej
Wydatki realnie zmalały o 1,8 proc., chociaż nominalnie rosły o 9,4 proc. Ale przy inflacji przekraczającej 11 proc. oznaczało to realny spadek. W związku z tym, że dochody rosły nam zdecydowanie bardziej niż wydatki, nasze oszczędności były większe niż rok wcześniej realnie o 8,8 proc.
Wszystkie te wielkości rozkładają się wśród gospodarstw domowych oczywiście w sposób nierówny. W ponad połowie przypadków, czyli tam, gdzie mieszkają pracownicy etatowi, dochód wzrósł nieco słabiej, bo realnie tylko o 0,6 proc. a wydatki spadły realnie o 2,6 proc. W przypadku emerytów dochód zwiększył się realnie o 4,8 proc., a wydatki urosły o 0,5 proc. W wyraźniej węższej grupie osób pracujących na własny rachunek, czyli przedsiębiorców dochód na osobę w gospodarstwie domowym urósł średnio aż o 8,3 proc. realnie, zaś wydatki realnie spadły o 1,3 proc.
Generalnie przedsiębiorcy są w Polsce znacznie bogatsi od pracowników i emerytów – ich dochody na osobę w ubiegłym roku wyniosły 3313 złotych, zaś miesięczne oszczędności na osobę 1451 zł. W przypadku pracowników te dwie liczby to odpowiednio 2662 zł i 1058 zł, zaś w przypadku emerytów: 2616 zł i 868 zł.
Ceny mieszkań przestają rosnąć
Ceny mieszkań w Warszawie przestały rosnąć. To samo zjawisko widać też w Poznaniu, Łodzi i aglomeracji katowickiej – podaje rynekpierwotny.pl We wszystkich wymienionych miejscach średnia zmiana ceny ze metr kwadratowy w maju wyniosła 0 proc. w stosunku do kwietnia. Inaczej jest we Wrocławiu, gdzie ceny wzrosły w maju o 3 proc. i w Trójmieście, gdzie poszły w górę o 2 proc. Wszystko to jednak zależy od tego, jakiego rodzaju mieszkania w danym momencie udostępniają do sprzedaży deweloperzy.
„W skali miesiąca średnia cena metra kwadratowego może wzrosnąć lub spaść w zależności od tego, czy na rynek trafi pula drogich, czy stosunkowo tanich - jak na dany rynek - mieszkań. Przykładem tego mogą być chociażby Wrocław i Trójmiasto. W stolicy Dolnego Śląska średnia cena metra kwadratowego poszybowała w maju aż o 3 proc., bo deweloperzy wprowadzili do sprzedaży drogie mieszkania - średnio po ok. 17,3 tys. zł za metr” – tłumaczy w komentarzu serwis.
Licząc od początku roku ceny mieszkań na rynku pierwotnym urosły najbardziej w Poznaniu – o 7 proc. Zaraz za nim jest Wrocław i Kraków ze wzrostami o 6 proc. oraz Łódź, gdzie średnia cena za metr poszła w górę o 5 proc.
W maju średnia cena mieszkania w Warszawie wynosiła 17,5 tys., Krakowie 16,4 tys., Wrocławiu 13,9 tys., Trójmieście 15,3 tys., Łodzi 11 tys., a aglomeracji katowickiej - 10,7 tys. złotych.
Goldman Sachs: obniżka stóp w Polsce jeszcze w tym roku
To, co dzieje się z cenami mieszkań, w dużym stopniu zależy od popytu na nie, a ten z kolei od dostępności kredytów mieszkaniowych. Zaś dostępność kredytów to w dużej mierze kwestia związana z wysokością oprocentowania. Zdecydowana większość ekonomistów w Polsce uważa dziś, że stopy procentowe nie zmienią się przynajmniej do końca tego roku, sygnały na ten temat dość często wysyłają też członkowie Rady Polityki Pieniężnej, ale amerykański bank Goldman Sachs twierdzi inaczej.
„Pomimo wskazówek NBP sugerujących, że warunki nie pozwolą na rozmowy o obniżce stóp do 2025 r., ostatecznie spodziewamy się, że utrzymująca się silna dezinflacja skłoni RPP do ponownej obniżki stóp jeszcze w tym roku" - czytamy w komentarzu banku.
Goldman oczywiście nie przeczy, że inflacja w Polsce wzrośnie wraz z podwyżkami cen energii i gazu od lipca, ale zdaniem banku podwyżki te nie wywołają żadnych tak zwanych efektów drugiej rundy, czyli nie przeniosą się na wzrosty cen innych towarów i usług. A to oznacza, że po chwili inflacja roczna znów będzie spadać i to przekona RPP do tego, aby wbrew ostatnim zapowiedziom jednak przejść do obniżek stóp szybciej.
Główna stopa procentowa w NBP od września ubiegłego roku wynosi 5,75 proc., inflacja zaś ostatnio sięgała 2,5 proc. a zdaniem sporej części ekonomistów pod koniec roku będzie w okolicach 4 proc.
Inflacja w strefie euro znowu w górę
Inflacja w strefie euro w maju była minimalnie wyższa niż w Polsce i wyniosła 2,6 proc. Poziom cen w skali miesiąca podniósł się tam o 0,2 proc.
W kwietniu roczna inflacja wynosiła w strefie euro 2,4 proc. i teraz oczekiwano, że urośnie, ale tylko do 2,5 proc. Inflacja bazowa, czyli bez cen żywności, paliw i energii urosła z 2,7 proc. do 2,9 proc. chociaż oczekiwano, że będzie stać w miejscu. Ceny usług w ciągu ostatniego roku urosły nawet o 4,1 proc., chociaż jeszcze miesiąc wcześniej rosły o 3,7 proc.
Generalnie więc te dane są gorsze od oczekiwań, chociaż rynek finansowy jest przekonany, że nie wpłyną one na decydentów w Europejskim Banku Centralnym i ten już w najbliższy czwartek obniży główną stopę procentową o 25 punktów bazowych z 4,5 proc. do 4,25 proc.
Możliwe jednak, że dość kapryśny styl schodzenia inflacji w strefie euro w dół spowoduje, że po tej czerwcowej, zapowiadanej od dawna obniżce, kolejne nie pojawią się szybko i na przykład w lipcu EBC zrobi przerwę, zamiast obniżać stopy dalej.
Niższe stopy procentowe mają pomóc gospodarce strefy euro w odbiciu i ożywieniu po kilku latach poważnych problemów związanych z pandemią, wojną, kryzysem energetycznym i bardzo wysoką inflacją. Podwyżki stóp pomogły wprawdzie tę inflację dość szybko zdławić, przy okazji jednak wpędziły niektóre kraje strefy euro w recesję, stąd teraz oczekiwanie na obniżki stóp jest w Europie dość powszechne.
Agencja S&P obniża rating Francji
Wśród europejskich gospodarek z kłopotami jest między innymi ta francuska. Agencja ratingowa S&P właśnie obniżyła Francji swój rating z poziomu „AA” do „AA minus” ze względu na problemy z polityką fiskalną, czyli zbyt dużym długiem publicznym i utrzymującym się zbyt wysokim deficytem budżetowym, który nie pozwala tego długu zmniejszyć.
Francuski rząd zamierza obniżyć deficyt sektora publicznego z 5,1 proc. w tym roku do 4,1 proc. w roku przyszłym. Cel na 2027 rok zakłada obniżkę deficytu do 3 proc. Jednak S&P uważa, że przyniesie to niewielkie skutki, a „zadłużenie Francji jako procent udziału w PKB będzie rosło w rezultacie wyższego niż przewidywano deficytu budżetowego w latach 2023-2027”. S&P twierdzi też, że rządowi francuskiemu nie uda się zejść z deficytem do 3 proc. i że w 2027 roku będzie on na poziomie 3,5 proc. PKB.
Obniżka ratingu nie będzie miała zapewne dużego wpływu na gospodarkę, czy rynki finansowe, na których ewentualnie mogą nieco potanieć francuskie obligacje. Ciekawsze mogą okazać się konsekwencje polityczne, jeśli temat ten przebije się w ramach trwającej kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego. Ugrupowanie prezydenta Emmanuela Macrona i tak bowiem nie wygląda w sondażach najlepiej, wyraźnie przegrywając z prawicowym ugrupowaniem Marine Le Pen. Według ostatniego, opublikowanego w niedzielę, Zjednoczenie Narodowe ma 32,5 proc. poparcia, a koalicja partii związanych z Macronem tylko 16 proc., co jednak i tak daje jej drugie miejsce w kraju. Obniżka ratingu w takim momencie może dodatkowo zmniejszyć szanse Macrona na przyzwoity wynik wyborczy.