„A przecież moglibyśmy być jak Szwajcaria! Albo Norwegia! Albo chociaż Wielka Brytania. Bogaci i suwerenni” – słyszę na okrągło od ludzi, którzy wydają się być na pierwszy rzut oka inteligentni i przedsiębiorczy, mają dyplomy i stanowiska (często w globalnych korporacjach, głównie w segmencie GBS i ITC), a nawet tytuły MBA (i to niekoniecznie zrobione w miesiąc w – za przeproszeniem – Collegium Humanum), a mimo to zdają się nie wiedzieć lub z jakichś powodów nie chcą przyznać rzeczy oczywistej: że całe swe błyskotliwe kariery oraz poziom i jakość życia zawdzięczają obecności Polski w Unii Europejskiej.

Wiedza na temat ścisłej zależności między dobrobytem narodu i poszczególnych jednostek a przynależnością naszego kraju do UE jest nad Wisłą dobrem zdumiewająco rzadkim. Owszem, mamy w Polsce bardzo duży odsetek osób optujących w sondażach za tą przynależnością, ale opiera się to głównie na intuicji, a nie danych i faktach.

A przecież mamy i dane, i fakty. Voila!

Szwajcaria? Chyba Kaszubska!

Fantastom widzącym w Polsce drugą Szwajcarię, Norwegię lub Wielką Brytanię odpowiadam zwykle równie niezłożonym hasłem: „A przecież moglibyśmy być jak Białoruś! Albo Serbia! Albo chociaż Mołdawia. Biedni, nieznaczący i iluzorycznie suwerenni”.

Wystarczy odwiedzić Donbas, który wygląda jak Śląsk w okresie moich studiów, czyli u schyłku PRL. Ponad 30 lat temu Polska była jednym z najbiedniejszych krajów Europy, a Śląsk – jednym z najbardziej zniszczonych i toksycznych obszarów w naszej części planety. Kiedy piłka wpadła nam do Brynicy, to chemikalia wyżarły pół powłoki. Choć wedle map struga przepływająca przez centrum Katowic była rzeką, a nie śmiertelnie groźnym ściekiem.

Okolice Katowic nie różniły się wtedy zbytnio od Donbasu – może tylko tym, że były statystycznie biedniejsze, a większość wartościowych dóbr można było kupić wyłącznie w specjalnych sklepach dla górników (tzw. gieweksach) – za talony otrzymywane za pracę pod ziemią w soboty i niedziele. Kto ostatnio był na Górnym Śląsku dobrze wie, jak diametralnie on się przez te wszystkie lata zmienił. To jest iście europejska aglomeracja, z nowoczesną infrastrukturą i wysokim komfortem życia. A Donbas – nie bardzo. Jeśli ktoś chciałby plastycznie pokazać, czym różni się cywilizacja Zachodu i Wschodu, wystarczy kilkudniowa wycieczka po tych dwóch miejscach na planecie. A właściwie – dwóch planetach.

Moja hipoteza jest taka, że gdyby Donbas był w Unii, to wyglądałby dziś jak Śląsk, a poziom i jakość życia ludzi byłyby tam zbliżone do naszego (równocześnie w czołówce listy Forbesa nie byłoby tylu oszałamiająco bogatych wschodnich oligarchów). Mam na to całą masę dowodów. Faktów, liczb. Przytaczam je dalej. Szkoda, że one są niemal nieobecne w polskiej edukacji i debacie publicznej.

Politycy i publicyści głoszą o UE takie brednie, że aż trudno uwierzyć. A mimo to niemało Polek i Polaków wierzy. Zwłaszcza młodych, którym piłka nigdy nie wpadła do Brynicy na planecie Wschód.

Nasi dwudziesto- i trzydziestolatkowie żyją w krainiemitów, kłamstw, manipulacji, przeinaczeń. Wirtualna przestrzeń, w której wielu z nich się porusza, jest jedną wielką ściemą darknetu. Szkoła? Dom? Nie wiem, jak rozmawia się o UE w polskich domach (ale mogę się domyślić) i czego uczą w polskich szkołach tych wszystkich przyszłych magików informatyki, prawa i podatków (bo to oni brylują w bajdurzeniu o Szwajcarii, Kaszubskiej chyba?), ale albo państwo nasze popełnia w edukacji kardynalny błąd, albo oni są w kółko bombardowani głupotami przez ruskich trolli i ich pożytecznych… wolontariuszy, w tym cały wianuszek prawicowych publicystów i polityków; którzy przecież, gdyby nie Unia, nie mieliby sobie nawet gdzie po uważaniu rozpisywać kilometrówek na zezłomowane samochody.

Gdyby oni w szkole i domu uzyskali choćby elementarną wiedzę, to by nie porównywali Polski z państwami takimi, jak:

  • Szwajcaria - kraj osiem razy mniejszy powierzchniowo i cztery razy mniejszy ludnościowo od Polski, „od zawsze” neutralny, który przez stulecia wzbogacił się na usługach finansowych świadczonych także (a może przede wszystkim) dowolnym stronom podczas najkrwawszych wojen, również w czasie ludobójstwa w Auschwitz, i pozostaje bezpieczną przystanią dla ludzi i ich kapitału z całego świata w czasach niepokojów i kryzysów (a kiedy my nie mamy niepokojów i kryzysów?); trzeba przy tym wiedzieć, że głównym partnerem handlowym Helwetów są kraje Unii Europejskiej, z którą to Unią wiążą Szwajcarię liczne umowy. Notabene Polska miała ze Szwajcarią zawsze ujemny bilans handlowy, ale odkąd weszła do UE zaczęła to zmieniać i od dekady jesteśmy na sporym plusie. Sprzedajemy Szwajcarom więcej nowoczesnych maszyn i urządzeń niż oni nam. Acha, i Szwajcaria ma ten problem, co my, tylko bardziej – starzeje się na potęgę, uzależniając od pracowników z importu… Notabene głównie z UE.
  • Norwegia, która swe bogactwo zawdzięcza przede wszystkim gigantycznym złożom ropy naftowej i gazu; tu trzeba wiedzieć, że chociaż Norwegia nie jest w UE, to – w niewielkimi wyjątkami (związanymi np. z kontrola połowów) - funkcjonuje tak, jakby w niej była. Więzi gospodarcze są bardzo silne, 90 proc. produktów sprowadzanych do Norwegii pochodzi z UE. Kraj należy do Europejskiego Obszaru Gospodarczego i strefy Schengen. Co bardzo istotne: fundamentalnym argumentem ludu norweskiego za nieprzystąpieniem do UE (przy dwóch podejściach do członkostwa) było to, że Norwegia jest wyraźnie bogatsza od średniej unijnej, więc byłaby jednym z głównych płatników netto; Polska w chwili przystąpienia do Unii miała 47 proc. unijnego PKB na głowę i wiedziała, że będzie wielkim beneficjentem netto.
  • Wielka Brytania, która – jak podkreślali wielokrotnie jej przywódcy - „jest WYSPĄ”, i to od blisko tysiąca lat nie zdobytą. Kiedy całkiem nie tak dawno Polski (która nie jest wyspą, tylko krainą walcowana przez stulecia przez kolejne nawały i potopy) nie było na mapie, Brytania rządziła połową globu. Zjednoczone Królestwo nie ma dziś za miedzą otwartej wojny, ani agresywnego sąsiada, grożącego najazdem i próbującego wszelkimi sposobami zdestabilizować kraj.

Uniżenie przepraszam za powyższy ELEMENTARZ, ale najwyraźniej jest niezbędny. Także ludziom z profesorskimi tytułami mieszkającymi od lat w Niemczech i innych krajach Unii oraz specjalistom z tytułem MBA zatrudnionym w globalnych korpo. Bo oni też bałamucą nas takimi porównaniami. Dla mnie szok, ale cóż robić. Pozostają mi gołe fakty i misja wystawiania na nie bajkopisarzy.

Jak poradziły sobie kraje poza Unią Europejską

Zamiast słuchać opowieści trolli i szaleńców pt. „co by było, gdyby babcia miała wąsy, kuszę, złoża ropy i najagresywniejszego sąsiada w postaci Wysp Owczych”, przyjrzyjmy się danym i faktom. Wygenerowałem je korzystając z najnowszego World Economic Outlook dostępnego na stronie Międzynarodowego Funduszu Walutowego (www.imf.org).

Oto ranking państw Europy Środkowej i Wschodniej w roku 2004 wedle PKB na głowę z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej (PPP) w dolarach międzynarodowych. W gospodarkach rozwiniętych średnia wynosiła wtedy ponad 34 tys. dol., w USA – ponad 42 tys.):

  • Węgry - 18 581
  • Rosja- 14 863
  • Polska - 14 326
  • Turcja - 13 046
  • Rumunia - 12 097
  • Bułgaria - 9 937
  • Czarnogóra - 9 777
  • Serbia - 9 236
  • Białoruś - 8 492
  • Macedonia Północna - 7 897
  • Bośnia i Hercegowina - 6 742
  • Ukraina - 6 536
  • Albania - 6 051
  • Kosowo - 5 277
  • Mołdawia - 4 413

A oto ranking na 2024 (średnia w gospodarkach najbardziej rozwiniętych to 63 tys. dol.):

  • Polska- 49 060
  • Węgry- 45 691
  • Turcja- 43 920
  • Rumunia - 43 179
  • Rosja - 38 292
  • Bułgaria - 35 963
  • Czarnogóra - 29 695
  • Serbia - 27 984
  • Macedonia Północna - 25 586
  • Białoruś - 25 685
  • Bośnia i Hercegowina - 20 622
  • Albania - 20 632
  • Mołdawia - 17 901
  • Kosowo - 16 775
  • Ukraina - 15 463

I jeszcze estymacja MFW na rok 2029 (średnia w gospodarkach najbardziej rozwiniętych ma wynieść 69 tys. dol., w Wielkiej Brytanii 68 tys.):

  • Polska - 63 452
  • Węgry- 59 145
  • Rumunia - 58 607
  • Turcja- 54 039
  • Bułgaria - 46 596
  • Rosja - 45 555
  • Serbia- 38 207
  • Czarnogóra - 37 668
  • Macedonia Północna - 35 879
  • Białoruś - 30 683
  • Mołdawia - 27 392
  • Albania - 27 319
  • Bośnia i Hercegowina- 26 608
  • Kosowo - 21 962
  • Ukraina - 19 970

Proszę, się dobrze przyjrzeć tym liczbom, bo – mimo że PKB per capita PPP jest miarą niedoskonałą - bardzo wiele mówią o poziomie i jakości życia.

Fundamentem Unii Europejskiej jest konwergencja, czyli planowe i systemowe wyrównywanie poziomu i jakości życia w krajach członkowskich oraz zasada win-win, która sprawia, że również ci, którzy inwestują swe pieniądze w rozwój krajów biedniejszych (czyli są płatnikami netto), zyskują na tym. Oczywiście, nie znosi to interesów narodowych, więc nie wolno być naiwnym i trzeba umieć się w tym świecie poruszać, budując sojusze, a w razie konieczności – protestując mniej lub bardziej stanowczo, a nawet blokując różne szkodliwe dla nas inicjatywy. To jest pole wspaniałej współpracy, ale też często pole bitwy – pokojowej, lecz ostrej. Protekcjonizm pod pozorem otwartości to stara zagrywka państw „starej Unii”, zwłaszcza Francji i Niemiec. Musimy umieć grać w tę grę. Ale mamy w niej zawsze potężny atut, czyli możliwość odwołania się do fundamentalnych zasad, na których zbudowano UE i których nawet najwięksi i najbardziej cwani nie mogą na dłuższą metę ignorować.

I to generalnie działa. Konwergencja postępuje, czego dowodzą LICZBY. Zasada win-win przynosi korzyści wszystkim. Poza UE ona nie obowiązuje, ani nie działa – poza krajami ściśle współpracującymi z UE i silnie powiązanymi z nią gospodarczo, jak… Norwegia i Szwajcaria oraz Wielka Brytania (która stara się odbudowywać więzi po brexicie).

Dlatego wszyscy, którzy bajdurzą o „lepszej Polsce poza UE”, winni patrzeć nie na Szwajcarie, lecz Albanię, Serbię, Mołdawię i Ukrainę. Warto przy tym zwrócić uwagę nie tylko na poziom PKB, ale też – paradoksalnie - na skalę realnej suwerenności rozumianej jako możliwość samostanowienia i samodecydowania o sobie.

Raport PIE: We are the champions

Co najistotniejsze – unijna konwergencja nie dotyczy tylko „gołego” PKB. Obejmuje wszystkie obszary – infrastrukturę (w Polsce widać to aż nadto wyraźnie), eksport i udziały w globalnym handlu i łańcuchu wartości, rynek pracy (bezrobocie w UE jest rekordowo niskie, a poza nią niemal wszędzie dwucyfrowe), jakość opieki zdrowotnej, inwestycje w edukację, naukę, badania i rozwój…

Bardzo przejrzyście i wiarygodnie ukazuje to najnowszy raport Polskiego Instytutu Ekonomicznego podsumowujący 35 lat reform w krajach postkomunistycznej Europy. Najważniejszy wniosek jest taki, że jakość życia mierzona przy pomocy cenionego i powszechnie stosowanego Wskaźnika Rozwoju Społecznego (Human Developement Index- HDI), w którym bada się trzy komponenty (zdrowie, edukację i dobrobyt), najdynamiczniej – bo blisko o jedną czwartą - wzrosła w Polsce. Na starcie nasz kraj wraz Bułgarią i Rumunią wlókł się w ogonie Europy. Dziś mamy wskaźnik oceniany jako „bardzo wysoki”, zbliżony do Czech czy Włoch i całkiem już nieodległy od francuskiego.

Największego skoku cywilizacyjnego dokonaliśmy po wejściu do Unii. Co istotne – do grona krajów „bardzo wysoko rozwiniętych” (ze wskaźnikiem powyżej 0,8) weszły wszystkie państwa, które przystąpiły do Unii wraz z nami lub po nas. Polska skokowo poprawiła swój wynik we wszystkich trzech obszarach.

A oto kolejne dane warte uwagi, przemyślenia i zapamiętania (oraz opamiętania):

  • W 1990 r. PKB per capita Polski (w PPP) stanowiło 41 proc. średniego PKB państw wchodzących w skład dzisiejszej UE. W 2023 r. było to już 81 proc. Lwią część tego skoku wykonaliśmy w ramach UE, a rozpędu nabieraliśmy trochę wcześniej, sięgając po środki przedakcesyjne i wprowadzając unijne standardy prawne i organizacyjne. Słowacja zwiększyła PKB z 45 do 74 proc. średniej unijnej., Węgry z 55 do 76 proc., Rumunia z 41 do 72 proc., Bułgaria z 38 do 60 proc., Litwa z 35 do 84 proc., Łotwa z 31 do 70 proc., Estonia z 42 do 78 proc.
  • Kraje, które pozostały poza UE, mają dziś poziom PKB i rozwoju taki, jak my na początku stulecia, lub kilka lat po wejściu do Unii. Dzieli nas zatem EPOKA.
  • Jak czytamy w raporcie PIE: „Dynamiczny wzrost gospodarczy był możliwy dzięki szeregowi reform oraz napływowi bezpośrednich inwestycji zagranicznych (BIZ). Wzrost BIZ w latach 1990-2022 był 334-krotny. Członkostwo w Unii Europejskiej znacznie przyspieszyło ten proces, co widać po skokowym wzroście inwestycji po akcesji w 2004 r.” 20 lat temu wartość BIZ w Polsce wynosiła 84,1 mld dol., a przez kolejnych pięć lat podwoiła się. Dzisiaj to jest już prawie 300 mld dol. „Inwestycje te przyczyniły się do wzrostu eksportu i modernizacji przemysłu”.
  • Jednym z motorów naszego rozwoju jest dynamicznie rosnący eksport. Cały region CEE zwiększył udział w globalnym handlu towarami z niecałych 1,5 proc. w 1993 r. do blisko 5 proc. trzy dekady później. Eksport wszystkich państw naszego regionu stanowił w 1993 r. niecałe 6 proc. eksportu towarowego Europy Zachodniej, a w 2023 r. było to już ponad 25 proc.
  • Od początku przemian udział Polski w światowym eksporcie towarów wzrósł z 0,43 proc. do 1,6 proc., a jego wartość zwiększyła się ponad 28 razy. W chwili wejścia do UE wart był ok. 50 mld dol., a dwa lata później już 100 mld dol. W 2013 r. przebił granicę 200 mld dol., a w 2021 r. – 300 mld dol. To sześć razy więcej niż w chwili akcesji.
  • W ciągu 20 lat członkostwa w UE Polska przeszła niezwykłą drogę od niemal najwyższego (ponad 20 proc.) do najniższego (poniżej 3 proc.) bezrobocia w Europie (pozycję lidera dzielimy tu z Czechami). We Francji i Włoszech bezrobocie jest 2,5 razy wyższe, a w Hiszpanii – 4 razy wyższe.

Na koniec cztery ALARMY

W chwili startu mieliśmy bardzo niski na tle innych krajów UE odsetek młodych ludzi kształcących się na kierunkach STEM, czyli nauk przyrodniczych, technicznych, inżynieryjnych i matematycznych. Potem się to zmieniło i ten odsetek sukcesywnie rósł. W latach 2011 – 2017 ten wzrost był wręcz dynamiczny doszliśmy do 23 proc., zbliżając się do Czech (przy średniej unijnej 26 proc.). To był duży atut Polski – właśnie z uwagi na znaczną dostępność inżynierów wielu inwestorów zdecydowało się utworzyć lub rozwinąć nad Wisłą centra biznesowe i badawczo-rozwojowe. Niestety, od 2018 r. odsetek absolwentów STEM stale się obniżał – by spaść ostatnio w okolice 19 proc. Średnia unijna wynosi 26,6 proc., w Czechach STEM kończy co czwarty student. Obecnie w regionie wyprzedzamy tylko Bułgarię, tracąc dystans do całej reszty. PiS dramatycznie zaniedbał ten temat. Trzeba to szybko zmienić. To pierwszy alarm.

Od chwili wejścia do UE prawie dwukrotnie zwiększyliśmy wydatki na badania i rozwój w relacji do PKB. Mimo zniwelowania dystansu do Zachodu, ten obszar pozostaje słabą stroną wszystkich państw Europy Środkowo – Wschodniej: żadne z nich nie wydaje na B+R więcej od średniej unijnej (2,2 proc. w 2022 r.). „Patrząc na światowych liderów, widać, jak duże wyzwania stoją przez Polską i regionem: Izrael wydaje na ten cel 5,4 proc. PKB, Korea Południowa 4,8 proc., a USA 3,5 proc.” Jeśli marzymy o zmianie modelu gospodarczego i awansie z unijnej klasy średniej do ekstraklasy, musimy szybko co najmniej podwoić wydatki na B+R. Będzie to trudne z uwagi na skokowy wzrost nakładów militarnych oraz rozbuchane przez populistów transfery socjalne, których obecna koalicja z różnych przyczyn nie zamierza ograniczać, a w niektórych sferach wręcz zwiększa. To drugi ALARM.

Trzeci ALARM dotyczy zachowań pracodawców oraz części pracowników na coraz trudniejszym polskim rynku pracy. Mamy wyraźnie niższą od unijnej aktywność zawodową młodych (poniżej 25 roku życia), w tym studentów oraz osób powyżej pięćdziesiątki. To drugie wynika w znacznej mierze z ageizmu, niezrozumiałej dyskryminacji osób bardziej doświadczonych. Nasz rynek pracy charakteryzuje się niską elastycznością, a zwłaszcza niewielkimi możliwościami pracy na niepełny etat - odsetek osób zatrudnionych na część etatu jest prawie trzykrotnie niższy od średniej w UE. „Jedną z przyczyn jest niechęć pracodawców do bardziej elastycznego zatrudniania. Większe możliwości w tym zakresie pozwoliłyby na wyższą aktywizację osób starszych oraz opiekujących się dziećmi lub chorymi rodzicami” – oceniają eksperci PIE. To palące wyzwanie w realiach szybkiego starzenia się polskiego społeczeństwa i dojmującego deficytu pracowników.

Czwarty alarm odnosi się do stanu energetyki. Owszem, od 1990 r. zmniejszyliśmy emisyjność polskiej gospodarki: ilość ton CO2 wyemitowanych w trakcie wytarzania PKB o wartości 1 mln dolarów zmniejszyła się z 6 442 do 516. To kolosalny postęp. Mimo to daleko nam wciąż do unijnej średniej wynoszącej 233 tony oraz do wyniku USA (242 tony). W dodatku ścigają nas Chiny, które w latach 1990-2021 podobnie jak my zmniejszyły emisyjność swojej gospodarki o ponad 90 proc. – do 721 t CO2/mln USD PKB; w segmencie wytwarzania energii elektrycznej emisyjność Chin jest niższa od polskiej – wynosi 582 gCO2 na kWh, gdy nasza 662, przy średniej światowej 481, amerykańskiej 369 i unijnej 292. Pozostajemy zatem najbardziej emisyjną gospodarką w Unii i musimy to zmienić, jeśli chcemy zachować konkurencyjność i dynamikę wzrostu eksportu oraz liczyć się w wyścigu o cenne inwestycje. „Wysoka emisyjność to skutek wysokiego udziału węgla w strukturze wytwarzania energii elektrycznej, a zależność systemów energetycznych od paliw kopalnych implikuje wyższe ceny energii elektrycznej na rynkach hurtowych oraz dalej - dla gospodarstw domowych” – konkluduje PIE.

Na finał pytanie do bajkopisarzy: czy te cztery fundamentalne problemy Polski łatwiej nam będzie rozwiązywać w ramach Unii czy poza nią?