Limit wydatków sektora finansów publicznych wzrośnie w przyszłym roku o ok. 5 pkt proc., czyli 150 mld zł. Do tego prowadzą ostatnie zmiany w stabilizującej regule wydatkowej.
W sumie to więcej, bo uwzględniając poprawkę poselską, będzie to 7-8 proc. PKB.
Czyli nie 150, ale 210-240 mld zł?
Zgadza się.
Reklama
Po co rządowi taki wzrost limitu wydatków?
Najprościej można to wytłumaczyć, porównując, jak funkcjonuje przedsiębiorstwo. Nie da się prowadzić firmy w roku 2022, zakładając strukturę kosztową z roku 2020. W tym czasie wzrosły i ceny, i koszty produkcji. Jednocześnie też mamy jako państwo wyższe dochody. Tak więc pozostawienie limitu wydatków, który uwzględnia strukturę kosztową z roku 2020 czy 2019, byłoby bezcelowe. Cel inflacyjny NBP, opisany w dotychczasowej regule (teraz rząd chce wpisać do niej prognozę inflacji - red.), bardziej odpowiadał poziomowi inflacji z pierwszej połowy poprzedniej dekady. A w zeszłym roku mieliśmy 5,1 proc. inflacji, teraz jest jeszcze wyższa, podobnie pewnie będzie w 2023 r. Bez zmiany reguły po prostu nie dałoby się normalnie funkcjonować.
Gdyby nie korekta, byłaby nadwyżka budżetowa. To źle?
Moim zdaniem tak, przynajmniej w obecnych uwarunkowaniach makroekonomicznych. Z jednej strony mamy świadomość, że nadchodzi spowolnienie gospodarcze w Polsce i na świecie. Z drugiej strony mamy takie wydatki, które warto finansować niezależnie od warunków makroekonomicznych. Jest wojna, koniecznością jest zwiększenie wydatków na zbrojenia. W kraju jest ponad milion uchodźców, co też oznacza koszty.
Treść całego wywiadu można przeczytać w poniedziałkowym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej albo w eDGP.