Przykład ukraińskiej 155. Brygady, która po przeszkoleniu we Francji, niemal całkiem się rozpadła, a żołnierze po prostu zdezerterowali, wybierając ucieczkę, a nie walkę z Rosjanami, nie jest jednostkowy. Jak się okazuje, podobne sceny dzieją się także w Polsce.

Nie chcą walczyć z Rosją. Z Polski uciekają na potęgę

Do szokujących informacji o tym, jak dezerterują, szkolący się w Polsce żołnierze ukraińskiej armii, dotarła Gazeta Prawna, opisując skalę tego procederu. Jak podają jej informatorzy w Siłach Zbrojnych, ukraińskie jednostki szkolone są głównie w Poznaniu w systemie skoszarowanym, a ostatnie dane wskazywać mają, że ponad 10 proc. z nich, już po dotarciu do stolicy Wielkopolski, po prostu rozpływa się we mgle.

- Część zostawia nawet jakiś list. Informację o tym, że porzucają powierzony im sprzęt. Nie tłumaczą motywów – twierdzi informator gazety.

Wojsko oficjalnie nie zajmuje się ściganiem takich dezerterów, a to głównie z tego powodu, że nie ma podstawy prawnej, pozwalającej doprowadzić do jednostki uciekających Ukraińców. Jaka zaś jest skala tych dezercji? Jak wynika z podanych przez armię danych, od jesieni 2022 r., do końca roku 2024 w ramach europejskiej misji szkoleniowej wyćwiczyć miano 60 tys. Ukraińców, z czego 13 tys. w Polsce. I jeśli skala dezercji wynosi 10 proc., to oznacza, że gdzieś po kraju rozpłynęło się 1300 Ukraińców, którzy woleli jednak życie w cywilu od walki z Rosjanami i obrony własnego kraju. W ocenie specjalistów, Ukraińcy nie są wyjątkiem, a przykład masowych dezercji na wojnie z Rosją widziano już wcześniej.

- Tak naprawdę to już ten korpus międzynarodowy, w którym byli też Polacy, który pojechał na początku wojny wspierać Ukraińców, pokazał, jaka jest prawda. Jak spadła pierwsza rakieta, to chyba z 80 procent zrezygnowało – przypomina w rozmowie z Forsalem, generał Roman Polko, były dowódca jednostki GROM.

Siermiężny sprzęt nie pomaga w szkoleniu

Oceniając jednak to, co dzieje się z w Polsce z ukraińskimi rekrutami, generał Polko nie ma złudzeń, że wielu młodych ludzi deklaruje chęć obrony kraju pod wpływem odruchu serca, a zmieniają zdanie, gdy nadejdzie zderzenie z rzeczywistością. Do tego zaś wcale nie potrzeba jeszcze rosyjskich bomb, czy błotnistych okopów, a zjawisko takie generał Polko obserwuje nawet w Polsce.

- Widać to nawet po przyjęciach do „Zmechu”. Jak taki człowiek przekracza granicę koszar, gdzie okazuje się, że nie może mieć przy sobie cały czas telefonu komórkowego, to jest dla niego już problem nie do przeskoczenia. I zapewne przy tym szkoleniu też wychodzą pewne rzeczy, które w niczym nie przypominają romantycznej wizji. Ono jest żmudne, czasochłonne, męczące i nie ma nic wspólnego z romantyzmem, który czasem ludzie starają sobie wyimaginować w służbie wojskowej- mówi generał.

Zwraca też uwagę na powszechny upadek morale wśród potencjalnych ukraińskich obrońców, które pogorszyć miało się nie tylko za sprawą rosyjskich uderzeń, ale też niewłaściwego dowodzenia i słabego wyposażenia żołnierzy. I wojskowy nie wyklucza, że również w Polsce, do której trafiają na szkolenie ukraińscy poborowi, oczekiwania rozjeżdżają się z rzeczywistością.

- Ludzie przychodzą w nadziei, że będą szkoleni na nowoczesnym sprzęcie, w nowoczesnej armii w Polsce, która mówi, że jest pierwszą ligą, a jeżeli się styka z jakimś siermiężnym sprzętem, to różne mogą być reakcje – ocenia generał.

Generał Polko: muszą wiedzieć, że nie będą mięsem armatnim

Czy zatem coś da się zrobić, aby ukraińscy żołnierze nie porzucali w Polsce broni i nie rozpływali się we mgle? Generał Polko nie ma na to jednej recepty, ale ma świadomość, że na podejście młodych żołnierzy do swego fachu wpływ ma też to, kto ich szkoli. I radzi, by na to też zwrócić uwagę.

- Zdarzało mi się też w polskich ośrodkach szkoleniowych, że oficer, który mnie szkolił, sam nigdy prochu nie powąchał i to jest też problem. Nie wiem co prawda, jak jest w tych polskich ośrodkach, ale uważam, że powinni być zatrudniani weterani, którzy uczestniczyli w misjach bojowych. A my tego kapitału często też nie widzimy. I ważne jest, aby już na starcie szkolenia żołnierz dowiedział się, że nie będzie mięsem armatnim, ale będzie traktowany podmiotowo i będzie zadbany – wyjaśnia generał Polko.