Oczywiście, jak się zdroworozsądkowo wydaje, atmosfera pracy w małym stopniu zależy od branży. Składają się na nią raczej kultura organizacyjna, skodyfikowane i przestrzegane zasady komunikacji i współpracy, realne działania antydyskryminacyjne, a wreszcie – osobowości ludzi, z którymi pracujemy, ze szczególnym uwzględnieniem przełożonych. Może jednak są takie profesje, w których ludziom z reguły żyje się jak pączkom w maśle i takie, które automatycznie zamieniają nas w katów i/lub ofiary?

Co nam mówią metaanalizy?

Zacznijmy od tego, że żywot, przykładowo, sanitariusza medycznego w takiej Wielkiej Brytanii żywotowi sanitariusza w Polsce nierówny, o czym jeszcze będę wspominać w dalszej części tekstu. Dlatego będę się skupiać na tym, jak to wygląda konkretnie w Polsce. Zasadniczo nie będę też pisać o zarobkach, bo już to kiedyś zrobiłam. Czasem jednak nie sposób o nich nie wspomnieć, zwłaszcza, jeśli są rażąco niskie.

Reklama

Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości, bazując na danych ManpowerGroup, wskazała, że w Polsce 75 proc. osób jest zadowolonych ze swojej pracy. Najwięcej satysfakcji odczuwają pracownicy opieki zdrowotnej (91 proc.), opieki społecznej (81 proc.) i ochrony (81 proc.). Polski Fundusz Rozwoju wymienia też jako zadowolonych zatrudnionych w telekomunikacji i IT (91 proc.). Dane pochodzą z pierwszego kwartału 2022 roku i mogą zaskakiwać, zważywszy na to, że zewsząd słyszymy o niedofinansowaniu służby zdrowia, kosztach emocjonalnych pracy opiekuńczej i ciężkim losie pracowników fizycznych. Wyjaśnieniem niech będzie informacja, że najbardziej usatysfakcjonowana zawodowo jest kadra zarządzająca, inżynierowie i kierownicy (ponad 80 proc.). Jak się można domyślać, trudniąca się m.in. rekrutacją dla dużych przedsiębiorstw firma dysponuje danymi dotyczącymi raczej specjalistów niż konserwatorów powierzchni płaskich.

Z kolei według rankingów Great Place to Work Polska od 2018 roku satysfakcja z pracy w Polsce systematycznie się zmniejsza. W 2022 roku jako „świetne miejsca pracy” swoje firmy oceniło 51 proc. respondentów (badanie dotyczyło 2021 roku), co było spadkiem o 3 punkty procentowe w porównaniu do roku poprzedniego. Tylko 34 proc. uznało, że za swoją pracę otrzymuje uczciwe wynagrodzenie. 23 proc. osób zadeklarowało, że pracodawca nie zapewnia im nawet bezpiecznych warunków do wykonywania swoich obowiązków. Warto przy tym dodać, że do tych badań pracodawcy zgłaszają się sami. Na ich podstawie układany jest ranking Najlepszych Miejsc Pracy. W 2022 roku pierwsze miejsca w przedsiębiorstwach zatrudniających poniżej 500 osób zajęły: Idego Group (technologie informatyczne), Tradedobler Sp. z o.o. (media), Bristol Myers Squibb (biotechnologia i farmaceutyki), Grupa Coraz Lepsza Firma S.A. (edukacja i szkolenia) i Novo Nordisk Pharma Sp. z o.o. (biotechnologia i farmaceutyki). Wśród firm zatrudniających powyżej 500 pracowników liderami są: DHL Parcel Polska (transport), Cisco Poland (technologie informatyczne), Sii Polska (technologie informatyczne), Akamai Technologies Poland (technologie informatyczne) i Standard Chartered Global Business Services Sp. z o.o. (usługi finansowe i ubezpieczenia).

Patrzę więc, co na forach dla pracowników piszą oni sami o swoich pracodawcach. Istnieją oczywiście tacy, którzy DHL chwalą, jednak wśród kurierów i magazynierów opinie są, mówiąc delikatnie, podzielone. „Szkoda pisać, żałuję, że tam pracowałem…”, „Nieudolne kierownictwo, brak organizacji pracy, kolesiostwo, główny kierownik do wymiany, fałszywi ludzie”, „Nie polecam! (…)” – to tylko trzy wybrane, które znalazłam na stronie firmy rekrutacyjnej Indeed (jest ich dużo, dużo więcej). Przypomina mi się też moja niedawna rozmowa z Piotrem Szumlewiczem ze Związkowej Alternatywy, w której powiedział mi, że w Sii zwolniono osobę próbującą założyć związek zawodowy. Jeśli tak prezentują się ci najlepsi, to aż strach sprawdzać, jak się mają sprawy w przypadku tych najgorszych.

Jeśli jednak nadal ufacie Państwo rankingowi Great Place to Work Polska, to spieszę donieść, że według niego najlepsi pracodawcy czekają na was w następujących branżach: transport, technologie informatyczne oraz usługi finansowe i ubezpieczenia.

Co nam mówią media?

Metaanalizy mają to do siebie, że jeśli nawet w jakiejś firmie pracuje 100 osób, z czego 10 jest regularnie gnojonych, a 90 ma się świetnie, to zasadniczo przedsiębiorstwo wypadnie w nich jako całkiem niezły pracodawca. Jeżeli chcemy uzyskać szerszy kontekst, musimy wejść na bardziej grząski grunt i przyjrzeć się temu, jak swoich pracodawców oceniają konkretni pracownicy. Sporo na ten temat można wywnioskować z publikacji w mediach.

Jedną z takich publikacji jest książka Marka Szymaniaka „Urobieni. Reportaże o pracy”. Wynika z niej jasno, że patologie mogą się przytrafić w każdej branży. Dowiemy się z niej, że np. branża ochroniarska ma własną stronę internetową, na której publikowana jest „czarna lista pracowników” – znajdziemy wśród nich osoby, którym zdarza się pracować pod wpływem alkoholu, ale też „pieniaczy”, czyli mówiąc wprost – ludzi, którzy zbyt głośno domagali się godziwego wynagrodzenia i warunków zatrudnienia. Szymaniak w swojej książce opisuje m.in. historię Bogdana, który, zatrudniony jako ochroniarz, zarabiał 700 zł miesięcznie. W zbiorze reportaży znajdziemy też historie eksploatowanych kurierów, pracowników call center, osób sprzątających, zatrudnionych w gastronomii czy handlu detalicznym. Jedną z najbardziej ponurych opowieści jest ta o mobbingu wobec ludzi zatrudnionych przy produkcji w fabrykach Toyoty. Jednak nadużycia zdarzają się nie tylko wśród najgorzej opłacanych pracowników najniższych szczebli. Weronika, asystentka zarządu w firmie produkującej meble, była molestowana seksualnie przez szefa. Radosław, zatrudniony w organizacji zajmującej się kulturą jako specjalista ds. PR, pracował na umowie o dzieło, pracodawca wiecznie spóźniał się z wypłatą nawet kilka miesięcy, oczekiwano też od niego pracy fizycznej.

Osobnym przykładem jest praca w służbie zdrowia. Żeby się jej przyjrzeć, możemy np. sięgnąć po zbiór reportaży Pawła Kapusty „Agonia. Lekarze i pacjenci w stanie krytycznym”. Dowiemy się z niego, że sanitariusze medyczni masowo uciekają za granicę, bo praca w polskiej karetce pogotowia, na którą składa się np. 80 interwencji w miesiącu, wyceniana jest na 2240 zł (książka ukazała się w 2018 roku). Na niskie wynagrodzenia narzekają także salowe i pielęgniarki, a jeśli chodzi o przeciążenie pracą, mogące skutkować nawet śmiercią pacjenta – dołączają do nich także lekarki.

Obie książki, zarówno Kapusty, jak i Szymaniaka, ukazały się jeszcze przed pandemią. Można sądzić, że od tego czasu coś mogło zmienić się na lepsze. Dla części osób na pewno – koronawirus spowodował, że upowszechniła się praca zdalna, częściej się mówi o trosce o dobrostan zatrudnionych, life-work-balance, rynku pracownika itp. A jednak wystarczy przyjrzeć się zrealizowanym i zapowiadanym strajkom, żeby wiedzieć, że nie wszyscy są zadowoleni. Kontrolerzy lotów, nauczyciele, pracownicy sądów i prokuratury, opieki społecznej, egzaminatorzy z WORD-ów – od frustracji rynek pracy aż kipi. Oni mają jeszcze względnie dobrze – mogą chociaż strajkować. Ciężko natomiast wyobrazić sobie strajk sprzątaczek, dozorców, kurierek, czy sprzedawców sklepowych. I choć przez media czasami przetacza się informacja np. o podwyżkach dla osób zatrudnionych w sklepach dyskontu Biedronka, to jednak co najmniej równie często możemy przeczytać o przedsiębiorcach mających zamiar zwalniać ludzi.

Ostatnia afera dotycząca mobbingu w Centrum Praw Kobiet, czy wcześniejsza, pokazująca nadużycia w Szlachetnej Paczce, sprawiają, że nawet kierujące się misją wspierania osób w kryzysach organizacje pozarządowe przestają uchodzić za bezgrzesznych pracodawców.

A co media piszą o dobrych pracodawcach? Nic szczególnie ciekawego. Może dlatego, że historie o tym, jak nam się tutaj wszystkim razem dobrze pracuje, mają mały potencjał clickbajtowy.

Co nam mówią sami zatrudnieni?

Na szczęście historie o dobrych pracodawcach można usłyszeć bezpośrednio od zatrudnionych. Wśród moich znajomych, znajomych znajomych i znajomych znajomych znajomych praktycznie każdy gdzieś pracuje. Rozpuściłam wici, że zbieram świadectwa odnośnie atmosfery pracy w ich branżach i dostałam kilka wypowiedzi. Niektóre z nich mogą się wydawać zaskakujące.

Beata jest architektką, mieszka w średnim polskim mieście. Opowiada: „Praca architekta w ośrodku tej wielkości bywa ciężka. Przede wszystkim ciężko jest się wybić: rynek i klienci są trudni, ceny projektów – zaniżone. Żeby się utrzymać w tym zawodzie, trzeba mieć siłę przebicia, zmysł biznesowy, kontakty. Byłam zatrudniona w kilku małych pracowniach i na tej podstawie mogę powiedzieć, że pracodawcy są… bardzo różni. Bywało zarówno przyjemnie, jak i nieprzyjemnie. Spotkałam na swojej drodze mobberów, byłam też szpiegowana przez swojego szefa. Najzabawniejsze jest jednak to, że w jednej i tej samej pracowni można doświadczyć zarówno partnerskiego traktowania, jak i gnojenia. Często zależy to od humoru przełożonego.”

Piotr to prawnik zatrudniony w międzynarodowej kancelarii w dużym ośrodku miejskim. Do największych zalet tej pracy zalicza głównie wysokie wynagrodzenia, choć według niego nie dla wszystkich są one równie wspaniałe. „Zarobki w branży prawniczej są bardzo zróżnicowane. Zależą w dużym stopniu od prestiżu kancelarii, w jakiej dany prawnik pracuje, oraz charakteru spraw, jakimi się zajmuje. Tradycyjnie najtrudniej mają prawnicy świadczący usługi dla osób fizycznych. To mało wdzięczna i słabo płatna praca, zwłaszcza, że wynagrodzenie za prowadzenie spraw z urzędu jest niskie i od lat niewaloryzowane. Na drugim biegunie sytuują się prawnicy z firm zagranicznych. Tutaj zarobki doświadczonego adwokata lub radcy prawnego wahają się od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy złotych netto. Jest to jednak praca trudna, stresująca, trwająca po kilkanaście godzin dziennie (mówi się, że wychodzenie z biura o 18.00 świadczy o tym, że jest przestój w pracy). Często trzeba pracować też w weekendy. Dodatkowe benefity zapewniane przez korporacje prawnicze nie różnią się od rynkowych (pakiety opieki medycznej, ubezpieczenia, karty sportowe, dopłaty do posiłków).”

Ilona to urzędniczka w średniej wielkości miejscowości. Swoją pracę kocha. „W urzędzie pracuje mi się wspaniale, a nawet fantastycznie. Atmosfera jest bardzo dobra, choć wiem, że nie we wszystkich wydziałach. Nie będę oryginalna – największą wadą pracy w tym sektorze są niskie zarobki. Natomiast bardzo się cieszę, że kiedy się źle czuję, dostaję od lekarza zwolnienie i nie muszę się martwić, że ktoś będzie na to krzywo patrzył. Praca mnie satysfakcjonuje, mam kontakt z petentami, mogę robić swoje projekty, podejmować decyzje. Szefostwo liczy się z moim zdaniem. Warunki lokalowe natomiast mamy opłakane. Brakuje nam choćby pomieszczeń socjalnych, budynek nie jest przystosowany do współczesnych warunków pracy. Nie wszyscy pracownicy mają też zapewnione miejsca parkingowe.”

Barbara pracowała przez 15 lat jako szczególny rodzaj sprzedawczyni – była kwiaciarką. „Odeszłam, całkowicie zmieniając branżę, mimo ogromnej miłości do zawodu. Jak na pracę w usługach zarobki są dość dobre, jednak warunki pracy, szczególnie w dużych, dobrych kwiaciarniach w dużych miastach, są bardzo trudne. Z pracą we florystyce wiąże się ryzyko bardzo wielu chorób – od reumatyzmu, przez problemy ze stawami (łokieć tenisisty, cieśnia nadgarstka itp.), kręgosłupem, aż po problemy z krążeniem (żylaki). Wszystkie te dolegliwości wiążą się z niską temperaturą, noszeniem ciężarów, pracą stojącą po 8-12 h. Do tego dochodzą urazy fizyczne – używamy w pracy sekatorów, nożyczek, pistoletów z gorącym klejem. W wielu kwiaciarniach nie ma nawet krzesła, żeby usiąść, bo nie ma na to czasu. Jemy na stojąco. Do toalety chodzimy wtedy, gdy ruch na to pozwala. Niezależnie od dnia w miesiącu – takie potrzeby jak napicie się kawy, zjedzenie posiłku, czy zmiana podpaski są uzależnione od ilości klientów w kolejce. Jesteśmy najczęściej zatrudniani na umowy o pracę na najniższą krajową, a dobra pensja to premie w najlepszym razie, najczęściej – dodatki pod stołem. W związku z tym na chorobowym, urlopie, rencie, macierzyńskim, emeryturze nie mamy co liczyć na dochód pozwalający przeżyć. Odeszłam z braku perspektyw, z powodu zmęczenia fizycznego, wyczerpania i początku dolegliwości, których ZUS nawet nie wiąże z naszą branżą i które nie są uznawane za choroby zawodowe.”

Patrycja niedawno się przebranżowiła – odnalazła swoje miejsce w branży IT. Tak mówi o swoich doświadczeniach: „W tej chwili, od 1,5 roku, pracuję w niedużej, ale bardzo szybko rozwijającej się firmie IT produkującej urządzenia dla biznesu i oprogramowanie do nich. Mam zapewnione wszystkie udogodnienia wynikające z kodeksu pracy. Nie doświadczam mobbingu czy dyskryminacji ze względu na płeć, mimo że w firmie pracują głównie mężczyźni. Mogę korzystać ze szkoleń i rozwijać się. Już po roku awansowałam na nowe stanowisko. W tej chwili pracuję jako testerka oprogramowania w dziale testów i w tym kierunku planuję się rozwijać.”

Agata to nauczycielka pracująca w małym mieście. Taka z powołania. „Jako nauczycielka w prywatnej szkole podstawowej kocham swoją pracę i widzę w niej pewną misję i ważne cele. Zarówno te wielkie, jak kształtowanie umysłów przyszłych pokoleń, jak i proste: dawanie dzieciom i młodzieży radości, wspólne odkrywanie świata. Bez tego ciężko byłoby mi wytrzymać w pracy, którą przynosi się do domu. I nie chodzi mi tutaj o klasówki do sprawdzenia – tych po prostu nie robię. Praca nauczyciela to cały bagaż doświadczeń i emocji. Bywają dni, tygodnie, że jest tego więcej w naszej pracy niż samego nauczania przedmiotu. Jeżeli nie kochałabym tego, co robię, myślę, że byłabym mocno sfrustrowana i wypaliła się bardzo szybko.”

W tym samym mieście co Agata zatrudniony jest Kamil – jako brukarz. Wbrew stereotypom lubi swoją pracę: „Praca fizyczna ma wiele plusów: wpływa dobrze na zdrowie i kondycję. Najważniejsze dla mnie jest jednak to, że nie przynoszę jej do domu. No, nie da się, nie odpalę w domu koparki, nie ułożę paru metrów kostki. Godzina 17.00, tak zwany fajrant i do następnego dnia mam spokój od pracy i myślenia o niej. W mojej pracy ważni są ludzie: dobrze jest mieć z kim pogadać, a także sprawnie wykonywać robotę. Jako pracownik nie odczuwam żadnej presji. Zupełnie inaczej mówiłbym jako właściciel firmy. Wtedy siwe włosy po miesiącu gwarantowane.”

Katarzyna pracowała w korporacji. Rzuciła ją, żeby zacząć zarabiać jako freelancerka, ale ostatecznie postanowiła się przeprosić ze światem biznesu. Obecnie zajmuje się HR-em w korporacji medialnej. Tak uzasadnia swoją decyzję: „Stwierdziłam w tamtym roku, że koniec biedy, braku szacunku i że nie mam zamiaru pracować za miskę ryżu, o którą jeszcze muszę się dopraszać. I dlatego poszłam do korpo. Nie martwię się, czy starczy do pierwszego i czy za miesiąc będzie wypłata i kolejne zlecenia. Tutaj czuję się też szanowana i się nie przemęczam. Mam czas dla siebie, czytam już 11 książkę w tym roku i generalnie wiodę spokojne i nudne życie. Przez kilka dni w miesiącu jest co robić, a przez resztę pracuję 1-2h godziny dziennie. Jestem wtedy w domu, mam włączony komputer na wypadek, gdyby trzeba było coś zrobić albo komuś odpowiedzieć. Nie istnieje u nas coś takiego jak wyścig szczurów. Mamy widełki płacowe, jest nacisk na to, że ze sobą współpracujemy i się nawzajem wspieramy. I, co myślę, że jest ważne, bardzo niewiele osób wyraża zainteresowanie awansowaniem na stanowisko menadżerskie. Tam już nie ma work-life-balance, jest wielka odpowiedzialność i dużo stresu. Wolimy spokojne posadki specjalistów i administratorów. Management mamy zaś naprawdę bardzo profesjonalny. Żeby awansować na wyższe specjalistyczne stanowisko, nie mówiąc o menadżerskim, trzeba super ogarniać i robić trochę więcej niż osoby niżej. Więc nie ma czegoś takiego jak awans niekompetentnej osoby, bo ją lubi szef. ”

Kamila z kolei nie ma najlepszych doświadczeń z biznesem. „Przez 10 lat zajmowałam się PR-em. Do pierwszej agencji trafiłam w 2012 roku. Najpierw na 3-miesięczny bezpłatny staż, potem zostałam zatrudniona. Do pracy musiałam przychodzić z własnym laptopem, miałam umowę o dzieło i 800 zł wynagrodzenia. A nad plecami przełożoną o mobberskich skłonnościach. Nieraz przez nią płakałam. Potem było lepiej – w kolejnych agencjach miałam już umowy o pracę, potrzebny sprzęt i nieco większe wynagrodzenie. Ale wspominam z rozbawieniem przełożonych, którzy z marsowymi czołami zachęcali nas do pracy ponad siły, używając lotnych zwrotów o wychodzeniu poza granice swojego komfortu. Do tej pory żałuję, że nie zapytałam ani razu, w imię czego ja mam te granice opuszczać – dla tych 2200 zł na rękę czy dla uśmiechu prezesa? W małych agencjach ustawicznie łamie się prawo pracy – nikt mi nie płacił za nadgodziny, ani nie zwracał pracujących weekendów. Jeden pracodawca część wynagrodzenia przekazywał mi pod stołem. Trzeba też nadmienić, że po kilku latach pisania hymnów pochwalnych na temat walorów smakowych dżemów albo wyjątkowości jakichś inwestycji deweloperskich czułam, że moja społeczna przydatność jest na minusie. Rzuciłam papierami w agencji i zaczęłam pracę, również w promocji, dla wydawnictwa, a potem dla instytucji kultury. W obu tych miejscach miałam i poczucie sensu, i fajne zespoły oraz przełożonych. Przestrzegano też moich praw pracowniczych. Tylko wynagrodzenie wciąż było skandalicznie niskie. Niedawno więc pożegnałam się z public relations, mam nadzieję, że na zawsze.”

Jeśli wśród czytających ten tekst są osoby, które właśnie poszukują pracy, a w szczególności takie, które rozważają przebranżowienie – najlepiej zapytajcie o atmosferę ludzi zatrudnionych w instytucjach, do których aplikujecie. Żadna metaanaliza nie ochroni was przed mobbingiem. Bezpośrednie relacje pracowników mają tę moc.

Imiona niektórych bohaterek i bohaterów zostały zmienione.

Przygotowując artykuł, korzystałam z baz wiedzy udostępnianych przez ManpowerGroup, Great Place to Work Polska, Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości, Polskiego Fundusz Rozwoju oraz z następujących książek:

Marek Szymaniak, „Urobieni. Reportaże o pracy”, Wołowiec 2018

Paweł Kapusta, „Agonia. Lekarze i pacjenci w stanie krytycznym”, Warszawa 2018