>>> Polecamy: Raport FT o Polsce: Świetlana przyszłość Polski pod znakiem zapytania

Scenariusz wydarzeń jest niemal zawsze taki sam. Gdy do Polski trafia kolejna zagraniczna inwestycja, cieszą się lokalni politycy, media i mieszkańcy. Pojawiają się miejsca pracy, wkraczają nowe technologie, rozkwita infrastruktura. Jednak ekonomia rzadko jest grą, w której wszyscy wygrywają. W tym samym czasie kilka tysięcy kilometrów od nas politycy, media i mieszkańcy regionu, z którego fabryka ucieka nad Wisłę, nie zostawiają suchej nitki na gotowych pracować (ich zdaniem) za półdarmo Polakach i ostrzegają: za kilka lat będziecie płakać, podobnie jak my teraz. Z inwestycji można się cieszyć, ale nie wolno lekceważyć ostrzeżeń.

>>> Czytaj też: "Polacy mają wielki potencjał, bo potrafią się pilnie uczyć, jak Koreańczycy"

Najnowszy przykład udanego ściągnięcia inwestora nad Wisłę to planowana na 2011 r. inwestycja firmy Twinings w Swarzędzu. Jeden z najbardziej znanych brytyjskich producentów herbaty doszedł do wniosku, że skoro polski robotnik jest średnio 3,5 razy tańszy niż brytyjski, warto przenieść pod Poznań gros produkcji. Smaczku całej sprawie dodaje fakt, iż firma założona w 1706 r. przez Thomasa Twiningsa stała się na Wyspach prawdziwą instytucją. Jako pierwsza oferowała herbatę earl grey (nazwa pochodzi od ówczesnego premiera Zjednoczonego Królestwa Charlesa Greya), a jej logo od 1787 r. nie zmieniło się ani na jotę. – Mamy nadzieję, że po tym, co chce zrobić Twinings, legenda wkrótce legnie w gruzach – mówi nam Derek Kotz, sekretarz Rady Związków Zawodowych w Andover. To właśnie w tym 40-tysięcznym miasteczku w południowej Anglii ma zostać zamknięta jedna z fabryk koncernu, co oznacza nieuchronne zwolnienie 130 osób. Jeszcze gorzej sytuacja przedstawia się w North Shields w północno-wschodniej Anglii, gdzie w drugiej fabryce pracę straci 260 osób.
Reklama

Sól sypana w otwarte rany

Kotz i lokalne związki zawodowe od kilku miesięcy poruszają niebo i ziemię, by nie dopuścić do przeniesienia zakładów do Polski. Pisali prośbę o interwencję do ministra ds. biznesu Vince’a Cabela, lokalnych posłów do Izby Gmin oraz Parlamentu Europejskiego. Laburzystowski eurodeputowany Stephen Hughes złożył nawet w Komisji Europejskiej skargę na to, że Twinings chce zgarnąć przy okazji przeprowadzki wart 12 mln euro unijny grant z funduszu na rozwój innowacyjnych technologii. – Reguły jego przyznawania są jasne: inwestor może dostać pieniądze pod warunkiem, że nie przenosi w ten sposób produkcji z droższej starej Unii do tańszej nowej. A Twinings dokładnie tak postępuje – mówi nam Kotz. Producent herbaty i polskie Ministerstwo Rozwoju Regionalnego są jednak innego zdania. Prawo stanowi, że zakaz nie dotyczy małych i średnich przedsiębiorstw. A ponieważ w Swarzędzu budował będzie nie Twinings, ale jego spółka córka, problemu nie ma. Mieszkańcy Andover i North Shields uważają jednak, że to jawna niegodziwość, i zapowiadają walkę do końca. Założyli nawet grupę poparcia na Facebooku, która ma już 4 tys. sympatyków. Nie zamierzają też ukrywać swojego niezadowolenia, gdy w przyszłym roku do Anglii przyjadą pierwsi pracownicy polskiej fabryki, by zapoznać się z funkcjonowaniem zakładów. – Proszę się im nie dziwić. To przecież sypanie soli w otwartą ranę – mówi nam Kotz.
Twinings nie jest pierwszą firmą ze starej UE, która w atmosferze powszechnego oburzenia porzuca w ostatnich latach dla Polski swój matecznik. W 2011 r. wytwórnię w brytyjskim Keynsham niedaleko Bristolu zamierza zamknąć także gigant branży spożywczej Cadbury, kupiony niedawno przez amerykańskiego Krafta. Produkcja zostanie przeniesiona do jednej z trzech fabryk w Polsce. Dwie z nich powstały w ciągu ostatnich dwóch lat. Cadbury liczy, że dzięki nim będzie bił się o pozycję lidera na europejskim rynku gumy do żucia.
Takie kroki nie są bynajmniej domeną tradycyjnie bardziej liberalnych Anglosasów. Tuż po wybuchu kryzysu 2008 r. na przeniesienie produkcji nad Wisłę zdecydowała się na przykład szwedzka Husqvarna AB. Znów przeważył twardy rachunek zysków i strat. Stosunek płac w sektorze produkcyjnym między Szwecją i Polską to dziś ok. 1 do 4,7. Dlatego gdy w miejscowości Huskvarna w Smalandii na południu kraju pracę straciło ok. 300 pracowników, w podkarpackim Mielcu rozpoczęto rekrutację 150 specjalistów. Budowa riderów i kosiarek samojezdnych na terenie tamtejszego parku przemysłowego ma ruszyć pod koniec tego roku. Z kolei w czerwcu włoska firma Indesit (producent AGD) zdecydowała o zamknięciu fabryk w Brembate i Refrontolo. Pracę wykonywaną dotąd przez 500 osób przeniesiono m.in. do fabryk w Radomsku i Łodzi.
Jednak zdecydowanie najgłośniejsze protesty towarzyszyły przeprowadzce amerykańskiego koncernu Dell z irlandzkiego Limerick do Łodzi. Utrata 2 tys. miejsc pracy w samej fabryce produkującej komputery i ok. 10 tys. w sektorach pracujących na potrzeby giganta IT była nokautującym ciosem. Irlandia od ponad roku znajdowała się wówczas w najgłębszej (i trwającej do dziś) recesji, a wkład Della (drugiego w kraju pracodawcy) w tamtejszą gospodarkę szacowano na ok. 4 proc. PKB. Nic dziwnego, że do teksańskiej rezydencji właściciela koncernu Michaela Della pielgrzymowała połowa irlandzkiego rządu. – Grzecznie, ale zdecydowanie oznajmił nam, że jego firma konkuruje na niezwykle trudnym rynku komputerowym, a wszyscy rywale już dawno zdecydowali się na cięcie kosztów siły roboczej – relacjonował potem jeden z polityków. I znów zdecydowało to, że w Polsce praca jest średnio 4,5 razy tańsza niż na Zielonej Wyspie. – To jeden z najczarniejszych dni dla Limericku – ogłosił burmistrz tego miasta John Gilligan. Dla świętujących pozyskanie intratnej inwestycji Polaków miał gorzką przestrogę: – Poczekajcie siedem czy osiem lat i zobaczycie, że oni porzucą was dla Ukrainy czy Kazachstanu. Zobaczymy wówczas, czy będzie się z czego cieszyć.
Proroctwo spełniło się bardzo szybko. Już pod koniec 2009 r. Dell sprzedał łódzką fabrykę tajwańskiemu Foxconnowi, którego reputację nadwyrężyła fala samobójstw pracowników w chińskich fabrykach. Na dodatek Amerykanie pozbyli się nowo zbudowanego łódzkiego zakładu, mimo że polski rząd oferował Dellowi 54 mln euro publicznej pomocy na rozbudowę działalności.

Inwestor nie przychodzi na zawsze

Choć zagraniczne firmy jeszcze z Polski nie uciekają, warto zabezpieczyć się przed czyhającymi w przyszłości zagrożeniami. Takimi jak na przykład zamieszanie wokół Fiata. Miesiąc temu szef turyńskiej firmy Sergio Marchionne rozpływał się wprawdzie w komplementach pod adresem należącej do Włochów polskiej fabryki w Tychach. – Rozumiemy doskonale, jak bardzo opłaca się nam produkcja w Polsce. Mamy tam 6,1 tys. pracowników i jeden zakład, który wytwarza tyle samo co pięć włoskich fabryk z 22 tys. pracowników – mówił w telewizyjnym wywiadzie dla publicznej stacji RAI. Jednocześnie nie pozwolił Tychom produkować nowego modelu Fiata Pandy, lecz przydzielił to strategiczne zadanie fabryce w Pomigliano d’Arco nieopodal Neapolu. Na dodatek zapowiedział zwiększenie włoskiej produkcji aut o 50 proc. do końca 2011 r. Skąd taka schizofrenia w turyńskiej centrali Fiata? – To efekt nacisków politycznych rządu Silvio Berlusconiego. W trakcie kryzysu firma dostała od władz pomocną dłoń w postaci ustawy o dopłatach do złomowania starych samochodów, musiała się jednak odwdzięczyć. Na dodatek Fiat zamknął już jedną wyjątkowo mało rentowną fabrykę na Sycylii i obawiał się, że produkowanie nowej Pandy w Tychach spowoduje gniew włoskich konsumentów, a to 60 proc. klientów koncernu – tłumaczą eksperci Oxford Analityca, renomowanego brytyjskiego ośrodka badań rynkowych, w opublikowanym kilka tygodni temu raporcie na temat przyszłości Fiata. Ich zdaniem również publiczne wychwalanie pod niebiosa polskich pracowników Fiata tak naprawdę jest skierowane na potrzeby wewnętrzne: to nic innego jak element nacisku na zreformowanie rodzimych fabryk, gdzie pracownicy i potężne związki będą musiały przełknąć dłuższe godziny pracy, niższe pensje i ograniczenie związkowych wpływów. – To poważne ostrzeżenie dla polskiej fabryki. Zwłaszcza że minister gospodarki Waldemar Pawlak, ogłaszając publicznie, że Fiat ma prawo robić w niej, co mu się podoba, nie dał sygnału gotowości do walki o interesy pracowników – czytamy w raporcie. A w czasach przedłużającego się kryzysu, gdy w naturalny sposób odżywają tendencje protekcjonistyczne, takie głosy są wręcz konieczne. Z międzynarodowych statystyk wynika na przykład, że tylko między 2007 i 2008 rokiem, gdy w Polsce szybko podnosiła się jakość życia, koszt pracy w sektorze produkcji wzrósł o 22 proc. W tym samym czasie w krajach strefy euro też się podnosił, ale znacznie wolniej, bo średnio o 7,5 proc. Co gorsza, drożeliśmy szybciej niż inne kraje regionu, jak Czechy (plus 20 proc.), Słowacja (18 proc.), nie mówiąc już o Węgrzech (7 proc.). Ten ostatni kraj jest już od nas tańszy.
Oczywiście zdobywanie i utrzymywanie inwestycji wiąże się nie tylko z tanią siłą roboczą. W grę wchodzą również centralna lokalizacja, której nikt nam nie zabierze, infrastruktura (poprawia się) czy likwidacja barier biurokratycznych oraz korupcji. Ale według ekonomistów najspokojniej mogą spać tylko ci, którzy sami budują swoje firmy, zamiast czekać na to, iż miejsca pracy zapewni nam zagraniczny (lecz z założenia mniej wierny) kapitał. Ostatecznie, mimo że Brytyjczycy odsądzają Twiningsa od czci i wiary za decyzję o ucieczce do Polski, firma nie chce tracić twarzy wśród rodaków i zapowiada: 90 proc. herbaty produkowanej na rynek brytyjski będzie nadal robione w Wielkiej Brytanii.