Jak zareagują rynki na zwycięstwo każdego z kandydatów na prezydenta w USA? Kto ma większe szanse w wyścigu o fotel przywódcy Ameryki? Oto raport specjalny.

Dlaczego wybór jest ważny dla rynków?

Obiegowa opinia głosi, iż kandydat Republikanów jest pozytywny dla dolara. Uzasadnienie jest takie, iż Republikanie preferują bardziej „odpowiedzialną”, czytaj restrykcyjną, politykę gospodarczą – zarówno fiskalną, jak i monetarną. Restrykcyjna polityka fiskalna to mniejsze deficyty, a restrykcyjna polityka pieniężna to wyższe stopy procentowe – w obydwu przypadkach korzystne dla dolara.

Z kolei kandydat Demokratów stereotypowo preferuje bardziej socjalną politykę (czytaj wyższy deficyt) i chciałby, aby Fed niższymi stopami pomógł w jego finansowaniu (skąd my to znamy?). Jeśli chodzi o rynki akcji, Demokraci również nie mają dobrej opinii. Stereotyp głosi, iż inwestorzy wolą Republikanów, gdyż ci są za niższymi podatkami. Tym razem jest jednak inaczej. A to dlatego, że ewentualne zmiany mogą dotyczyć nie polityki fiskalnej, na której bazuje stereotypowa opinia, a polityki monetarnej – z kilku powodów.

>>> Polecamy: Wybory w USA: relacja na żywo

Reklama

Po pierwsze, w polityce fiskalnej niewiele da się zdziałać w przewidywalnym terminie. Oczywiście, jest kwestia fiskalnego klifu (automatycznych podwyżek podatków i cięć wydatków), ale w tym przypadku którykolwiek z kandydatów będzie równie mocno chciał go uniknąć.

Po drugie, Fed w ciągu ostatnich kilku lat, nie bacząc na długoterminowe ryzyka, intensywnie wspierał gospodarkę. Mimo, iż oczekiwania są na ten moment z pewnością lepsze niż w 2009 roku, krzywa stóp procentowych w każdym kolejnym roku była bardziej płaska. Po trzecie, Fed robi wiele, aby zaszczepić oczekiwania na równie luźną politykę przez kolejnych kilka lat. To sprawia, iż rentowności rządowych papierów do 3 lat w zasadzie nie istnieją, zaś powyżej tego terminu rosną bardzo łagodnie. To ma znaczenie dla rynków – zarówno walutowego, jak i akcji. Wielokrotnie pokazywaliśmy na przykładach, iż niższe rynkowe stopy procentowe działają na niekorzyść danej waluty. Płaska i niska krzywa to też niska stopa dyskonta, za pomocą której dyskontujemy przyszłe zyski spółek. Niska stopa dyskonta to wysoka wartość bieżąca tych zysków, a zatem wysoka (modelowa) wycena akcji. Jak widać, ten tok rozumowania doskonale się na rynkach przyjął - wielokrotnie ceny akcji rosły, mimo iż dane płynące z amerykańskiej czy globalnej gospodarki nie były najlepsze. Tym samym niskie stopy to słaby dolar i wysokie ceny akcji. Wzrost rynkowych stóp to zatem umocnienie dolara i spadek cen akcji (poprzez wzrost stopy dyskonta). To ważne globalne rynki, mające wpływ na szereg innych instrumentów. Silniejszy dolar i niższe ceny akcji to także tańsze surowce (złoto miałoby tu dużo do stracenia), czy słabszy złoty.

Nie jest tajemnicą, iż Obama jest w doskonałej komitywie z szefem Fed, zaś Romney mógłby (również pod presją skrajnego skrzydła Tea Party) nie zaproponować Bernanke funkcji przewodniczącego FOMC w momencie, gdy jego kadencja wygaśnie w styczniu 2014 roku. Jako że rynki już dziś żyją obietnicą utrzymania stóp do połowy 2015 roku, sam wybór Romney’a oznaczałby oczekiwanie szybszego zacieśnienia monetarnego, a zatem spadki na rynkach akcji i umocnienie dolara. Naturalnie Romney nie zadeklarowałby od razu, iż za rok zmieni szefa Fed, ale inwestorzy wkalkulowaliby takie ryzyko. A to oznaczałoby, iż krzywa stóp procentowych, która dziś do 3 lat jest bardzo bliska zeru, musiałaby być bardziej stroma, szczególnie w okresie powyżej jednego roku. A to oznaczałoby wzrost stopy dyskonta i niższe wyceny akcji.

Jako, że polityka EBC w przewidywalnym okresie będzie raczej jeszcze bardziej ekspansywna, taki scenariusz musiałby też zakładać spadki w notowaniach EURUSD. Podobne wnioski można wysnuć dla par z funtem (spadki) i jenem (wzrosty). USDPLN rósłby ale bardziej ze względu na wzrost awersji do ryzyka niż zestawienie oczekiwań wobec Fed i RPP. Inne kwestie schodzą na dalszy plan. Romney może być widziany jako bardziej skory do angażowania USA w konflikty militarne, co niesie dla rynków zawsze dodatkowe ryzyko, ale to kwestia poboczna. Co się stanie, jeśli wygra Obama? Nie ma tu mowy o symetrycznej reakcji, bowiem Obama od dawna był postrzegany jako faworyt. Naszym zdaniem, wybór Obamy zostanie przez rynki przyjęty względnie neutralnie, ewentualna reakcja (wzrost cen akcji, osłabienie dolara) powinna być niewielka i krótkotrwała.

Bastiony – Obama bierze wybrzeża, Romney stany środkowe

Sondaże sugerują, iż kandydaci idą w zasadzie na remis i wynik, który poznamy wstępnie w nocy z wtorku na środę będzie niczym rzut monetą. Nie jest to jednak takie proste. W USA wybory nie mają charakteru bezpośredniego. Wyborcy w poszczególnych stanach wybierają elektorów w proporcji równej do ich liczby reprezentantów w Kongresie. Następnie elektorzy oddają głos na jednego z kandydatów, a Kongres ostatecznie zatwierdza wyniki wyborów (nie może ich jednak zmienić). Aby zwyciężyć kandydat musi zdobyć 270 głosów elektorów. Dlatego też kandydaci walczą o poszczególne stany – jeśli wygrają w danym stanie, wszystkie głosy elektorów są (teoretycznie i najczęściej w praktyce) ich. W USA nie ma ciszy wyborczej, dzięki temu sondaże możemy śledzić do ostatniej chwili. Na ich podstawie USA możemy podzielić na bastiony – stany, gdzie kandydaci mają bardzo dużą przewagę, leaning states – stany, gdzie dany kandydat ma niewielką przewagę i swing states – stany, w których wynik wydaje się na ten moment zupełną niewiadomą.

Bastiony to nie miejsca przypadkowe. Od lat większość terytorium USA należy do Republikanów – w tych stanach społeczeństwa są bardziej konserwatywne. Mniejszy, aczkolwiek gęściej zaludniony obszar wybrzeży – zachodniego i północno-wschodniego, to z kolei wyborcy o bardziej liberalnych (szczególnie światopoglądowo) poglądach, którzy chętniej głosują na Demokratów.

Na tę chwilę pewne stany dla Obamy to: Washington, Oregon, California, Hawaii, Minnesota, Illinois, Maryland, DC, Delaware, New Jersey, Pennsylvania, New York, Rhode Island, Connecticut, Massachusetts, Vermont, Maine, New Mexico – 221 głosów

A dla Romney’a: Alaska, Montana, Idaho, Utah, Wyoming, North Dakota, South Dakota, Nebraska, Kansas, Oklahoma, Texas, Missouri, Arkansas, Louisiana, Mississippi, Alabama, Georgia, South Carolina, Tennessee, Kentucky, Indiana, West Virginia – 180 głosów.

Leaning states – czyli prawie pewne poparcie

Obama ma zatem wyraźną przewagę w bastionach i potrzebuje już tylko 49 głosów, aby pozostać w Białym Domu na kolejną kadencję. 40 z nich może uzyskać w stanach, gdzie ma dość wyraźną przewagę nad Romney’em, aczkolwiek nie na tyle wyraźną, by już teraz obwieszczać werdykt. Te stany to Nevada, Iowa, Wisconsin oraz Ohio. Romney również może mieć nadzieję, na tej „planszy” na 40 głosów z dwóch dużych stanów: Florydy i Arizony. Tyle tylko, że to złudny remis: Obama miałby już 261 głosów, a Romney tylko 220. Mało tego, układ sił w poszczególnych stanach też wypada na korzyść Obamy. Nevada i Arizona to prawie bastiony (odpowiednio Obamy i Romney’a), do wzięcia jest zatem Ohio, Floryda, Iowa i Wisconsin. Romney ma niewielką przewgę na Florydzie, aczkolwiek ten stan jest najbliżej określenia swing state, zdarzają się tu sondaże z wynikami remisowymi, a nawet dające nieznaczne poparcie Obamie. Inaczej jest w drugim z najbardziej medialnych stanów – Ohio, gdzie Obama konsekwentnie prowadzi. Podobnie jest w Iowa, który – naszym zdaniem mylnie – określany jest jako swing state. Obama prowadzi tu wyraźnie, często różnicą 5-6%. Romney wydaje się mieć pewną szansę w Wisconsin, gdzie przewaga Obamy jest niewielka (rzędu 0-3%).

Jeśli Romney wziąłby „swoje” dwa stany i Wisconsin będzie miał 230 głosów, przy 251 głosach Obamy. Jeśli Obama weźmie Florydę, to będzie prezydentem niezależnie od wyniku w Wisconsin.

Swing states, czyli gdzie rozstrzygnie się prezydentura

Jeśli Romney obroni się na Florydzie, przechodzimy na trzecią „planszę”, gdzie zostało 5 stanów – naszym zdaniem prawdziwych swing states tych wyborów. Warto zwrócić uwagę, iż nie ma tu ani Ohio, ani Florydy, stanów, o których jest najgłośniej. Pozostałe 57 głosów najtrudniej jest przypisać. Obama ma pewną przewagę w Michigan, choć największe poparcie daje mu sondaż Public Policy Polling, który zdaje się faworyzować obecnego prezydenta (podobnie jak Rasmussen Reports faworyzują Romney’a), a najnowszy sondaż Fox 2 News daje niewielką przewagę Romney’owi. Z kolei North Carolina to tradycyjnie stan Republikanów, choć na moment obecny niemal wszystkie sondaże wskazują tu na remis. To największe (pod względem ilości głosów) stany na tej planszy. Virginię w 2004 roku wygrał GW Bush, jednak na moment obecny większość sondaży daje tu nieznaczną przewagę Obamie. Obama wydaje się też mieć minimalną przewagę w New Hampshire, zaś Colorado to zupełna niewiadoma. Zakładając, iż na wcześniejszych „planszach” wskazania sondaży się sprawdzą, to na wejściu mamy 261:220. To oznacza, że jeśli Romney chce wygrać, może Obamie oddać jedynie New Hampshire. Jeśli Romney wziąłby Wisconsin z „planszy” 2, będzie mógł oddać tu jeden dowolny stan lub Colorado i NH lub Virginię i NH.

Podsumowując, Romney musi wziąć następujące stany, jeśli chce wygrać:

  • Florydę, Płn. Karolinę, Virginię, Michigan i Kolorado lub
  • Florydę, Wisconsin, Kolorado, New Hampshire i 2 z 3 z listy: Virginia, Michigan, Płn. Karolina lub
  • Florydę, Wisconsin, Płn.. Karolinę, Michigan i 1 z 2 z listy: Virginia, Kolorado

Mając na uwadze, iż poza Florydą, Karoliną i Kolorado sondaże zdają się faworyzować Obamę, Romney musi liczyć na cud.

ikona lupy />
Krzywa rynkowych stóp dla USD, źródło: XTB / Media
ikona lupy />
Media
ikona lupy />
Leaning states – czyli prawie pewne poparcie, źródło: XTB / Media
ikona lupy />
Swing states, czyli gdzie rozstrzygnie się prezydentura, źródło: XTB / Media