Tym razem od marca do maja zadłużenie gospodarstw domowych poszło w górę o ok. 2,4 mld zł i nie jest to tylko efekt wiosny. W tym samym okresie przed rokiem zadłużenie gospodarstw domowych z tytułu konsumpcji spadło o ponad 0,8 mld zł.

Dalej również ma być nieźle, bo jak wynika z badań „Monitor Bankowy” prowadzonych przez TNS Polska, niemal połowa placówek bankowych (48 proc.) odnotowała w czerwcu wzrost zainteresowania konsumentów kredytami konsumpcyjnymi. Kolejne 34 proc. placówek utrzymało poziom sprzedaży porównywalny do maja. Sześciomiesięczna prognoza ujawnia, że ponad połowa (55 proc.) ankietowanych oczekuje wzrostu liczby udzielanych kredytów konsumpcyjnych.

>>> Czytaj też: Kredyty hipoteczne znowu tańsze, ale „sezon” obniżek mija

Dość czekania + liberalizacja pożyczania = więcej kredytów

Reklama

Co zaskakujące, kredytów przybywa, chociaż poparcie Polaków dla pożyczania spada. Jeszcze w I kw. zeszłego roku co czwarta osoba uważała, że kredyt gotówkowy to dobre rozwiązanie dla każdego, kto nie ma w danej chwili odpowiedniej gotówki lub nie chce jednorazowo wydawać zbyt dużej kwoty, w tym roku takiej odpowiedzi udziela 21 proc. badanych (Audyt Bankowości Detalicznej TNS Polska, I kw. 2013 r. Próba ogólnopolska reprezentatywna N=3000).

Niemal niezmienny pozostał odsetek wskazań, że kredyt konsumpcyjny to rozwiązanie, z którego należy korzystać tylko w ostateczności – 44 proc. Wzrosła natomiast – z 21 do 25 proc. – grupa ankietowanych twierdzących, że jest to zbyt ryzykowny pomysł. Zbyt ryzykowny w konkretnych, obecnych warunkach. Brak wiary w poprawę sytuacji ekonomicznej gospodarstwa domowego zniechęca do zadłużania się, ale nie eliminuje potrzeb, których realizacja jest tylko odkładana w czasie – zwraca uwagę Marcin Idzik, dyrektor w TNS Polska.

I najwyraźniej wielu rodaków ma już dość czekania. Dodatkowo zachęceni informacjami o liberalizacji polityki kredytowej, promocjami i licznymi reklamami idą do banków.

Klient idzie do banku, któremu ufa

Jak wynika z badań TNS, jednak to nie reklamy decydują o wyborze kredytodawcy. Na pierwszym miejscu znalazło się zaufanie do marki (35 proc.). Zaufanie, czyli przewidywanie pozytywnych efektów, wiara w dobre intencje innych i w tym przypadku ograniczenie ryzyka związanego z zakupem usługi finansowej – wyjaśnia Marcin Idzik i zwraca uwagę, że oczekiwania konsumentów idą dalej. W przypadku trudności ze spłatą kredytu, konsumenci coraz częściej zadają sobie pytanie, czyja to wina – moja, czy raczej instytucji finansowej, która udzieliła takiego kredytu? – mówi Idzik. Odpowiedź może zaskoczyć, niemal jedna trzecia ankietowanych jest przekonana, że ewentualny problem ze spłatą kredytu jest winą banku, który go udzielił, a nie błędem wspólnym czy też biorącego kredyt.

Wygląda na to, że rosnące zaufanie zobowiązuje banki do większej odpowiedzialności za kredytowanych klientów. Tym bardziej, że – jak pokazują kolejne odpowiedzi ankietowanych – nawet w grupie osób obsługujących już kredyty, co dziesiąty w ogóle nie rozumie podpisywanych w bankach umów.

>>> Czytaj też: Analitycy: Niższe stopy nie spowodują, że Polacy rzucą się na kredyty

Wysokość raty ma mniejsze znaczenie niż zaufanie

Zaufanie znacząco wyprzedziło znajdującą się na drugiej pozycji niską ratę (29 proc.), czy też korzystne oprocentowanie (23 proc.) oraz łatwość (21 proc.) i szybkość (20 proc.) pozyskania pieniędzy. Na liście argumentów przemawiających za wybraniem konkretnego banku całkiem wysoko znalazła się również zachęta w postaci spersonalizowanej oferty kredytowej (20 proc.). Badania pokazują, że działa, choć wiele osób denerwuje nagabywanie przez pracowników call center, czy ukazujące się np. na stronie internetowej banku, czy też na monitorze bankomatu komunikaty na temat dedykowanej oferty kredytowej.

Klient idzie do firmy pożyczkowej polecanej przez znajomych i rodzinę

Zupełnie innymi przesłankami niż klienci banków kierują się przy wyborze kredytodawcy osoby związane z instytucjami niebankowymi. Największe znaczenie ma łatwość (34 proc.) i szybkość (27 proc.) pożyczenia pieniędzy. Choć i tu na liście argumentów występuje element natury emocjonalnej – polecenia znajomych lub rodziny. Rekomendacje te mają całkiem wysoką, trzecią pozycję i zyskały aż 25 proc. wskazań. Na dalszych miejscach znalazły się: brak formalności (19 proc.) oraz wypłata gotówki do ręki (17 proc.), brak konieczności dokumentowania dochodów (13 proc.) i dopiero siódma jest wysokość raty (12 proc.).

TNS spytał również tę grupę badanych o to, na pożyczenie jakiej kwoty byliby gotowi, gdyby pojawiła się potrzeba. Jedna czwarta odpowiedziała, że nie wie, a 30 proc., że tyle, ile byłoby im potrzebne. W grupie osób, które zadeklarowały konkretne kwoty, ponad 80 proc. odpowiedziało, że byłoby to nie więcej niż 1 lub 2 tys. zł, a 13 proc. wzięłoby od 3 do 5 tys. zł. W grupie klientów niebankowych przekonanie o niezrozumieniu bankowych umów miała niemal połowa ankietowanych.
Wzrosty akcji kredytowej niesie też liberalizacja zasad pożyczania

Komisja Nadzoru Finansowego już w lutym ogłosiła zliberalizowaną rekomendację T, regulującą rynek kredytów konsumpcyjnych. W nowej wersji zaleceń, banki znów mają możliwość pożyczania na dowód, co wcześniej nie było dozwolone. Wysokość kwoty pożyczanej na uproszczonych zasadach ograniczona jest ze względu na długość relacji banku z klientem, ale dla kredytów ratalnych zrobiono wyjątek i ograniczenie postawione jest bardzo wysoko, na równowartości czterech średnich wynagrodzeń w przedsiębiorstwach, czyli kwocie niemal 15 tys. zł. Gdy w grę wchodzą inne kredyty konsumpcyjne, nieznany bankowi klient może na dowód pożyczyć równowartość jednego przeciętnego wynagrodzenia w przedsiębiorstwach, czyli 3,7 tys. zł. Jeśli ktoś współpracuje z bankiem sześć miesięcy, może uzyskać na oświadczenie sześciokrotność płacy w firmach, czyli ponad 22 tys. zł, a gdy staż wynosi rok, klient może pożyczyć równowartość 12 przeciętnych wynagrodzeń w przedsiębiorstwach. Zmienione podejście uchyla drzwi banków przed osobami, które ze względu na brak możliwości udokumentowania dochodów, skazane były na korzystanie z usług firm pożyczkowych.

W nowych regułach nie obowiązują już też ograniczenia wysokości raty kredytów w relacji do dochodów: do połowy dochodów jeśli te nie są większe niż przeciętne w gospodarce narodowej, lub do 65 proc., jeśli zarobki są wyższe, jak było wcześniej. Nowe akceptowane limity relacji kredytów do dochodów banki ustalają już indywidualnie. Na wdrożenie nowych zasad pozostały już tylko trzy tygodnie, ale po efektach w postaci wyższej sprzedaży widać, że wiele instytucji zrobiło to wcześniej. Niewykluczone, że obserwowane wzrosty akcji kredytowej są m.in. skutkiem przywracania do banków oferty kredytów ratalnych, wcześniej wyprowadzonych do specjalnie stworzonych firm pożyczkowych, których usługi nie były objęte nadzorem KNF i rygorystyczną wersją rekomendacji T.

Jak wynika danych Biura Informacji Kredytowej, dokonane w ostatnich latach ograniczenie sprzedaży kredytów gotówkowych skutkowało znaczną poprawą ich jakości. Udział liczby kredytów opóźnionych w spłacie powyżej 30 dni, spadł z 5 proc. dla kredytów z lat 2008 i 2009 do 2,3 proc. dla akcji kredytowej z roku 2012. Z kolei kredyty ratalne, których sprzedaż w latach 2009 i 2010 rosła, obniżyły swą szkodowość z 3,9 proc. w 2008 roku do około 2 proc. w rocznikach 2010–2011. Obecnie poziomy ryzyka w portfelach ratalnych i gotówkowych są zbliżone – informuje BIK.

>>> Wszystko na temat kredytów w serwisie Forsal.pl

ikona lupy />
Ogół badanych, kredyt gotówkowy to: / Media
ikona lupy />
Ogół badanych, zakup na raty to: / Media