Lider brytyjskiej opozycyjnej Partii Pracy Jeremy Corbyn zwrócił się w środę do królowej Elżbiety II z prośbą o spotkanie w celu wyrażenia stanowczego sprzeciwu wobec rządowego wniosku o zawieszenie obrad parlamentu na pięć tygodni tuż przed wyjściem kraju z UE.

Polityk ocenił złożoną przez premiera Borisa Johnsona propozycję jako "konstytucyjny skandal" i "nieakceptowalne" rozwiązanie, które ma pozwolić rządowi na pozostawienie sobie otwartej opcji opuszczenia Wspólnoty bez umowy mimo sprzeciwu ze strony parlamentarnej opozycji.

W liście do monarchini Corbyn ostrzegł, że "istnieje ryzyko, iż królewskie prerogatywy są używane w sposób, który jest wprost sprzeczny z opinią większości Izby Gmin" i poprosił o zwołanie spotkania Tajnej Rady Wielkiej Brytanii - ciała doradczego przy królowej - w szerszym składzie, zanim zapadnie ostateczna decyzja w sprawie propozycji Johnsona.

Jak zaznaczyły jednak "The Times" i "The Guardian", prośba lidera laburzystów mogła być złożona zbyt późno, aby cokolwiek zmienić w tej kwestii, bo monarchini już wcześniej spotkała się z wysłannikami administracji Johnsona w celu wysłuchania ich sugestii.

Rządowy plan zakłada, że parlament miałby wznowić obrady zgodnie z dotychczasowym harmonogramem w przyszły wtorek, 3 września, ale zakończyć je ledwie kilka dni później, w drugim tygodniu września. Posłowie zostaliby wówczas zmuszeni do ponad miesięcznej przerwy w pracy przed mową tronową 14 października, w której Elżbieta II przedstawiłaby plany legislacyjne nowego rządu Johnsona, zarówno dotyczące polityki wewnętrznej, jak i wyjścia z Unii Europejskiej.

Reklama

Głosowanie nad planem legislacyjnym rządu i jego strategią w sprawie brexitu odbyłoby się wówczas najprawdopodobniej w dniach 21-22 października, tuż po ostatnim szczycie UE przed zaplanowanym na 31 października wyjściem Zjednoczonego Królestwa ze Wspólnoty. To dawałoby też premierowi szansę na przyjęcie przez Izbę Gmin w ostatniej chwili ewentualnego nowego porozumienia z Brukselą.

We wtorek politycy opozycyjnych ugrupowań zapowiedzieli koordynację działań w celu podjęcia próby zablokowania zawieszenia parlamentu i zatrzymania brexitu bez porozumienia za pomocą ustaw przyjętych przez Izbę Gmin, nie wykluczając nawet próby doprowadzenia do odwołania rządu Johnsona.

Zawieszenie obrad parlamentu skróci jednak znacząco czas, jaki będą mieli do dyspozycji, by przeprowadzić swoje działania, potencjalnie ograniczając także szanse na ich powodzenie. Opozycyjne ugrupowania nie mają wystarczającej liczby mandatów w Izbie Gmin, ale liczą na poparcie części proeuropejskich posłów Partii Konserwatywnej lub przeciwników politycznych Johnsona.

W wypowiedzi dla telewizji Sky News Johnson uspokajał, że posłowie będą mieli "wiele czasu" na dyskusje dotyczące brexitu i tłumaczył, że decyzja została podjęta ze względu na wiszącą nad rządem koniecznością zakończenia wyjątkowo długiej, dwuletniej sesji parlamentu i rozpoczęcia nowej, co pozwoli na płynniejszą realizację programu legislacyjnego gabinetu.

Krytycy premiera wskazali jednak, że zakończenie sesji i rozpoczęcie nowej zazwyczaj trwa ledwie kilka dni, podczas gdy postulowane przez Johnsona rozwiązanie zakłada aż pięciotygodniową przerwę w obradach w kluczowym momencie negocjacji dotyczących brexitu.

Publiczną krytykę pod adresem premiera złożyli nie tylko politycy opozycji, ale także wywodzący się z Partii Konserwatywnej: wpływowy spiker Izby Gmin John Bercow, proeuropejski były szef prokuratorii generalnej Dominic Grieve i były minister finansów w rządzie Theresy May Philip Hammond.

Brytyjskie media spekulowały też, że rządowe plany mogą doprowadzić do zmiany taktyki polityków opozycji, którzy mogliby złożyć w przyszłym tygodniu wniosek o wotum nieufności wobec rządu Johnsona, potencjalnie doprowadzając do jego upadku i - w razie niepowstania innego gabinetu - przedterminowych wyborów parlamentarnych.

Ustalenie ich terminu leżałoby jednak w gestii ustępującego premiera, który mógłby próbować je odroczyć do czasu wyjścia Wielkiej Brytanii z UE z końcem października.

>>> Polecamy: SLD obiecuje koniec z umowami śmieciowymi. "Wprowadzimy minimalną pensję - 1000 euro"