Tych dostarczył nam głównie amerykański urząd statystyczny, który podał, że sprzedaż detaliczna w maju była aż o pół procenta wyższa, niż w kwietniu. To solidny wynik, bo analitycy spodziewali się wzrostu najwyżej o 0,2-0,3 proc. Mamy kolejną przesłankę pozwalającą snuć nadzieje, że najgorsze w amerykańskiej gospodarce już mija. Bo o tym, że w branży finansowej najgorsze już minęło chyba nikt w USA nie wątpi (zwłaszcza po tym, jak dziesięć największych banków zwróciło rządowi pomoc przyznaną z programu TARP). Teraz czas na poprawę w realnej gospodarce.

Rynki zareagowały na te dane lekką zwyżką. Francuski CAC40 skończył wczorajszą sesję wzrostem o 0,6 proc., niemiecki DAX - o 1,1 proc. Ale już węgierski BUX spadł o 1,5 proc., a czeski PX50 - o pół procenta. Amerykanie zakończyli dzień 0,4-0,5 proc. na plusie. Rzeczywiście więc z powodu czwartkowego święta niewiele straciliśmy.

Dlaczego lepsze dane o sprzedaży detalicznej nie wprawiły inwestorów po obu stronach Atlantyku w euforię? Przede wszystkim dlatego, że to wciąż słabe sygnały ożywienia. Na tyle słabe, że już chyba wliczone w ceny akcji. Zwłaszcza w kontekście również nieco lepszych, ale nie rewelacyjnych danych o nowych wnioskach w sprawia przyznania zasiłków dla bezrobotnych.

Z najnowszych danych wynika, że w ostatnio było ich 601 tys., gdy analitycy spodziewali się 615 tys. Niby dobrze, ale żeby wpadać w euforię, że kraj ma ”tylko” 600 tys. nowych bezrobotnych? Tak chyba uważa duża część graczy, bo choć akcje pną się cierpliwie w górę, ale jednak jest to wzrost dość ospały. Dziś na naszym parkiecie chyba też będzie ospale, bo pewnie duża część inwestorów wróci na rynek dopiero w poniedziałek.

Reklama