Trzeba poczekać, co będzie działo się dalej. W środę wszystko bykom pomagało, dziś, choć pozytywnych informacji nie brakowało, nic nie było w stanie wprawić ich w dobry humor. Kto zgadnie, jak będzie w piątek? Naszą giełdę „odwiedził” wczoraj spory kapitał. Ale dziś już nie był tak skory do „szaleństwa zakupów”,
a można podejrzewać, że zaczął się nawet wycofywać.

Polska GPW

Początek dzisiejszej sesji wskazywał na nieśmiałą, ale jednak kontynuację wczorajszej zwyżki. Indeks największych spółek zyskiwał niecałe 0,8 proc., a WIG rósł
o 0,6 proc. Nastroje szybko jednak się pogorszyły i po godzinie byliśmy już w okolicy zera. Później było już tylko gorzej. Tym razem nie mieliśmy pomocników w postaci europejskich parkietów, tam inwestorzy też mieli nietęgie miny. Tak radykalna zmiana poglądów na rynek po wczorajszej powszechnej euforii zrobiła bardzo złe wrażenie.

Cóż można powiedzieć o trwałości tendencji, gdy spojrzy się choćby na zachowanie akcji wczorajszego lidera wzrostów, czyli Pekao. W środę jego akcje zyskiwały przy bardzo wysokich obrotach 6,5 proc. Dziś handel zaczął się na poziomie o prawie 1,75 proc. powyżej wczorajszego wysokiego zamknięcia, a po godzinie papiery taniały o 1,75 proc. przy obrotach równie wysokich jak wczoraj. Realizacja zysków nie jest niczym nadzwyczajnym, ale gdy następuje już po jednym dniu, trudno liczyć na hossę. W przypadku walorów Telekomunikacji Polskiej i PKO wczorajsze zakupy i wzrosty też okazały się równie błyskotliwe, co nietrwałe.

Reklama

Ogłoszenie dobrych wyników Goldman Sachs było już tylko „gwoździem do trumny” wczorajszej hossy. WIG20 tracił ponad 1 proc., a pozostałe indeksy podążały jego śladem. Wskaźniki małych i średnich firm wczoraj zachowywały się powściągliwie, więc dziś mniej cierpiały.

WIG20 zniżkował ostatecznie o 1,15 proc., a indeks szerokiego rynku o 0,89 proc. mWIG40 stracił 0,7 proc., natomiast sWIG80 jedynie 0,45 proc. Obroty wyniosły 1,65 mld zł.

Giełdy zagraniczne

Po wczorajszej sesji można było pozbyć się wątpliwości, że tendencja zwyżkowa na Wall Street jest zagrożona. Dawno nie widziana skala wzrostów po dawce optymistycznych wiadomości ze spółek i z gospodarki, pokonanie kolejnych rekordów ponad półrocznej tendencji zwyżkowej, nadzieje na dalsze dobre wyniki amerykańskich spółek. Taka mieszanka powinna działać dłużej niż kilka dni. Powinna.

Dobre nastroje z Wall Street na parkiety azjatyckie przeniosły się w dość umiarkowanym stopniu. Jedynie Nikkei wzrósł o 1,77 proc., kontynuując po krótkiej przerwie odrabianie strat z przełomu września i października. Inwestorów ucieszył szósty z rzędu wzrost produkcji przemysłowej, choć był on w sierpniu nieco mniejszy, niż się spodziewano.

Na pozostałych parkietach przeważały zwyżki, ale ich skala była raczej symboliczna. W Szanghaju indeksy zyskały po 0,2-0,3 proc., w Hong Kongu wskaźnik zwiększył swoją wartość o 0,5 proc. Reakcja na wzrosty za oceanem bardzo chłodna. Liderem spadków, zniżkując o ponad 5 proc. był indeks giełdy w Tajlandii. Tak reagował
na zły, choć poprawiający się stan zdrowia króla Adulyadela. Gdy w miniony wtorek upadł rumuński rząd, indeks w Bukareszcie stracił ponad 1 proc. Ale wczoraj zwyżkował aż o 3,6 proc.

Bardzo nieśmiało zaczęły dzisiejszą sesję główne parkiety w Europie. Londyński FTSE na otwarciu nie zmienił swej wartości wobec wczorajszej końcówki. Paryski CAC40 zaczął symbolicznie pod kreską. Największym optymizmem, „manifestowanym” zwyżką o 0,14 proc. popisał się niemiecki DAX. Oczekiwanie na kolejne wyniki finansowe, między innymi Goldman Sachs i Citigroup, nie przebiegało więc już w atmosferze entuzjazmu, a raczej niepewności. I niepewność ta utrzymywała się w kolejnych godzinach handlu.

Na pozostałych parkietach też po wczorajszej euforii nie było śladu. Po ogłoszeniu kiepskich wyników Nokii (20 proc. spadek sprzedaży i prawie 560 mln euro straty) indeks giełdy w Helsinkach w ciągu kilkunastu minut stracił ponad 2,3 proc. Trudno się dziwić. Zdziwienie mogła jednak wywołać reakcja na dużo lepsze, niż oczekiwano, wyniki Goldman Sachs. W dół poleciały kontrakty na amerykańskie indeksy, a w Europie niepewność przerodziła się w niechęć do akcji. Spadki zaczęły przybierać na sile, ale nie były dramatyczne. Około godziny 16.30 DAX tracił 0,3 proc., FTSE zniżkował o 0,5 proc., a CAC40 był w okolicach zera.

Waluty

Amerykańska waluta dziś rano konsekwentnie trzymała się wyznaczonej wcześnie tendencji, bijąc kolejne rekordy słabości. Jej szczyt wypadł na poziomie 1,4966 dolara
za euro. Z tego miejsca zaczęło się dość dynamiczne odreagowanie, ale bariera 1,49 dolara za euro okazała się nie do przejścia. Do czasu, gdy pogorszenie się nastrojów inwestorów w kilka chwil dodało „zielonemu” mocy.

Złoty początkowo korzystał z tej słabości i rankiem dolara można było kupić po 2,8 zł, czyli o 2 grosze taniej niż w środę wieczorem. Ale był to szczyt jego możliwości.
W przypadku euro wypadł on na poziomie 4,18 zł, czyli 3 grosze mniej niż wczoraj, ale około południa 2 grosze przewagi już „wyparowały”. Za franka trzeba było płacić od 2,76 do 2,78 zł, a więc mniej więcej tyle samo co wczoraj.

Podsumowanie

Dziś mieliśmy okazję przekonać się, jak zmienne bywają nastroje inwestorów. I jak bardzo rynki „podminowane” są emocjami. W ciągu kilku godzin giełdowy barometr potrafi dać diametralnie odmienne wskazania w reakcji na całkiem podobne bodźce. Wygląda więc na to, że trochę się rozregulował. Można się domyślać, że spora część zysków takich banków jak JP Morgan czy Goldman Sachs, bierze się z mocno napompowanej bańki z surowcami i „zliberalizowanego” podejścia do wyceny ich aktywów w proporcjach, jakie potrzebne są, by zyski wykazać. Ale trudno się nie zdziwić, że w ciągu kilkunastu godzin interpretacja faktów może się tak radykalnie zmienić.