Brać, ile ustawa pozwala. Prezydenci dużych, średnich i małych miast zarabiają dziś niemal tyle samo. Ci z wielkimi dokonaniami, jak prezydent Gdyni, i ci, którzy nie mieli większych sukcesów, wszyscy równają do najwyższej dopuszczalnej pensji. Limit to 12 847 zł.

Sprawdziliśmy pensje 39 prezydentów polskich miast powyżej 100 tysięcy mieszkańców. 32 z nich zarabia powyżej 12 tysięcy. Między 10,5 tys. a 11,5 tys. – sześciu.

Prezydent Bytomia Piotr Koj zarabia 12 592 zł, a prezydent Warszawy – 12 805 zł. Tyle tylko że uposażenie Koja wzrosło po wyborach samorządowych o 10 proc., a Hanny Gronkiewicz-Waltz od marca 2011 r. wzrośnie o 3 proc.

Tam, gdzie zarobki prezydenta nie dosięgały ustawowego sufitu, podnoszono je bez względu na to, czy podwyżka była o kilka, czy kilkadziesiąt procent. Wzrost płac nie szedł w parze z poparciem. Pensja prezydenta Gdyni, który w wyborach otrzymał 87 proc. głosów, poszła w górę o 300 zł. Ale też Wojciechowi Szczurkowi do przekroczenia limitu brakuje zaledwie 367 zł.

Reklama

>>> Czytaj także: Wyborcze obietnice prezydent stolicy Hanny Gronkiewicz-Waltz

Uposażenie prezydenta Katowic Piotra Uszoka, któremu mieszkańcy zaufali już czwarty raz, powiększy się zaledwie o 80 groszy – i wyniesie 12 364 zł.

Świeżo upieczony prezydent Płocka Andrzej Nowakowski z Platformy na dobry początek przyjął podwyżkę ponad 2712 zł. Co miesiąc będzie pobierał 12 488 zł, o 28 proc. więcej, niż zarabiał jego poprzednik.

Jedyny, który otrzymuje miesięcznie poniżej 10 tys. zł, to prezydent Sosnowca Kazimierz Górski, wybrany po raz trzeci. Radni obcięli mu zarobki o 3200 zł. Jak nam mówi: to zemsta opozycji (wywiad z prezydentem Sosnowca poniżej).

Uposażenie pozostałych włodarzy wygląda tak, jakby ci nie mieli mściwej albo przynajmniej dostatecznie silnej opozycji.

>>> Zobacz też: Wyborcze obietnice Rafała Dutkiewicza

Pensja prezydenta miasta nie zależy od liczby inwestycji, komfortu życia mieszkańców czy sprawności rządzenia. Podwyżkę dostanie każdy, kto ma odpowiednie poparcie w radzie miejskiej. Nawet w kryzysie finansowym, gdy wszyscy oszczędzają, pensje osiągają najwyższy możliwy poziom.
Gdy Warszawa grzęzła w śniegu, żaden z radnych nie protestował przeciwko podniesieniu pensji Hannie Gronkiewicz-Waltz. Politycy Prawa i Sprawiedliwości jedynie wstrzymali się od głosu. W Głogowie na Dolnym Śląsku podczas podnoszenia pensji prezydentowi Janowi Zubowskiemu z PiS radni byli jednomyślni. W Ełku za wzrostem zarobków Tomasza Andrukiewicza było 20 radnych, a tylko 2 wstrzymało się od głosu.
W Zielonej Górze radnym wstyd było, że rządzący nimi Janusz Kubicki zarabia najmniej spośród prezydentów dużych miast. Podwyższyli więc zarobki o 1640 zł, czyli 15,3 proc.
Pensja prezydenta Radomia – ponad 12 tys. zł – wzrosła o 1572 zł, czyli 15 proc. Natomiast prezydent Szczecina Piotr Krzystek, którego zarobki wzrosły do blisko 12,8 tys. zł, wzbogaci się o prawie 900 zł miesięcznie.
– Wyższa pensja powinna odzwierciedlać wzrost wartości wykonywanej pracy. Mam wątpliwości, czy we wszystkich samorządach zachowano te proporcje – mówi Małgorzata Krzysztoszek-Starczewska, główna ekonomistka Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych „Lewiatan”.

>>> Przeczytaj również: Wyborcze obietnice Wojciecha Szczurka

Samorządowcy tłumaczą jednak, że podwyżki to w znacznej mierze efekt indeksacji płac. Oprócz zasadniczego wynagrodzenia pobierają dodatki, np. funkcyjny czy za wieloletnią pracę, który rośnie z każdym rokiem. Dowodzą także, że ich pensje są znacznie niższe niż na podobnych stanowiskach w biznesie.
– Zarządzam prawie 8 tys. osób i wieloma miejskimi spółkami, tak naprawdę jestem szefem największego koncernu w regionie. Zarabiam kilkakrotnie mniej niż szefowie prywatnych firm – mówi prezydent jednego z polskich miast, w którym mieszka ponad 200 tys. ludzi.
Tę argumentację odrzuca jednak profesor Jerzy Regulski, współzałożyciel Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej.

– Nie powinno się porównywać zarobków prezydentów miast do wynagrodzeń sektora prywatnego. Funkcja publiczna to przede wszystkim misja, a nie działalność komercyjna – przekonuje prof. Regulski.

Przykład z dużych miast schodzi w dół. Od mocnego uderzenia zaczęli nową kadencję radni Szczytna w województwie warmińsko-mazurskim. Podnieśli pensję swojej burmistrz o ponad 2 tysiące złotych. Podobną podwyżkę dostał też wójt sąsiedniej gminy Wielbark.
Pensję prezydenta ustala rada miejska. Może ją podnieść, zmniejszyć lub pozostawić na dotychczasowym poziomie. Większość radnych jest hojna.

Niższa pensja to kara za moją niezależność

Rozmowa z Kazimierzem Górskim, prezydentem Sosonowca.
Dlaczego radni obcięli panu pensję aż o jedną czwartą?
To zemsta za to, że odciąłem się od knowań politycznych i w wyborach samorządowych wystartowałem samodzielnie, rezygnując ze wsparcia nawet części kolegów z mojego ugrupowania. Kosztuje mnie to 3 tys. zł miesięcznie, ale radość patrzenia na rozczarowane miny moich konkurentów jest bezcenna.
Czemu rywale mszczą się na panu?
Moi konkurenci wydali dużo pieniędzy na kampanię, ale nie potrafili mnie pokonać. Ponieśli więc straty finansowe i teraz chcą uszczuplić także mój prywatny budżet.
Zdaniem radnych pana praca w dwóch kadencjach nie uzasadnia tak wysokich poborów. Inni twierdzą, że Sosnowiec jest zadłużony.
To bzdury. Nasze zadłużenie nie przekracza 20 proc. budżetu, mamy najmniej zadłużone spółki komunalne w Polsce. Ale ja nie chcę prywatyzować miejskiego majątku i to wszystkich denerwuje. W poprzedniej kadencji ci sami radni, którzy teraz głosowali za obcięciem mojej pensji, przyznali mi 5-proc. podwyżkę. Ale nie użalałem się, nie jestem prezydentem dla pieniędzy.