Obawa przed nuklearną katastrofą w Japonii wywołała wczoraj panikę na tokijskiej giełdzie. W ślad za nią spadki odnotowano na wszystkich najważniejszych parkietach.
Na zamknięciu indeks Nikkei 225 spadł o 10,55 proc. (co jest trzecim największym spadkiem w historii tokijskiej giełdy), zaś szerszy indeks giełdowy Topix – o 9,5 proc. W pewnym momencie, po informacji o eksplozji i pożarze w elektrowni atomowej Fukushima, Nikkei znalazł się nawet o 14 proc. poniżej poziomu otwarcia. Mimo pewnego odbicia Nikkei i tak zanotował największą dwudniową stratę od krachu z października 1987 r.
W poniedziałek, w pierwszym pełnym dniu giełdowym po trzęsieniu i wywołanym przez nie tsunami, spadł on bowiem o 5,5 proc. Gwałtownej wyprzedaży nie zatrzymały ani interwencje Banku Japonii, ani próby uspokojenia sytuacji przez japońskich polityków.
Bank interweniuje
Reklama
Wczoraj bank centralny ponownie wpompował w tamtejszy system bankowy gigantyczne pieniądze – tym razem 8 bln jenów (98 mld dolarów). W poniedziałek dokonał największej interwencji w swojej historii, wpompowując 15 bln jenów (183 mld dolarów). Z kolei rząd przekonywał, że spadki są spowodowane przez czynniki tymczasowe. – Japońska produkcja ani siła gospodarcza nie spadły. Myślę, że zamieszanie na rynkach w krótkim czasie opadnie – mówił minister gospodarki Kaoru Yosano.
Jednak nie trafiło to do giełdowych graczy. O ile w poniedziałek wśród spadków były spółki, które zyskiwały – np. z sektora budowlanego – wczoraj traciły na wartości wszystkie. W efekcie od początku tygodnia kapitalizacja spółek wchodzących w skład Nikkei 225 zmniejszyła się o 626 mld dolarów. – Dzisiejsze ruchy na rynku pokazują powagę sytuacji w Japonii. To prawdziwy rynek, a nie kłamstwa czy spekulacje. Nie mówimy już o przerwach w dostawie energii, trzęsieniu ziemi czy tsunami, lecz o groźbie skażenia radioaktywnego – opowiadał Reutersowi główny trader w jednej z japońskich firm maklerskich.
Volkswagen i Fiat też w dół
Na dodatek japońska giełda pociągnęła za sobą wszystkie inne, które otworzyły się 2-3-proc. spadkami. W poniedziałek zyskiwały m.in. akcje niejapońskich producentów samochodów, bo spodziewano się, że w efekcie zamknięcia zakładów Toyoty, Hondy czy Nissana zwiększą one swój udział w rynku.
Kiedy jednak okazało się, jak bardzo są one uzależnione od dostaw japońskich części, takich jak zaawansowana elektronika czy baterie do silników hybrydowych, też zaczęły tracić. Najmocniej Volkswagen i Fiat. Na razie nie wpłynęło to na produkcję samochodów, choć europejskie firmy przyznają, że dopiero za kilka dni będzie można ocenić efekty w dłuższym terminie.
Z drugiej jednak strony eksperci zajmujący się energetyką atomową uważają, że ryzyko katastrofy w Fukushimie jest niewielkie, a jeśliby nawet doszło do skażenia, miałoby ono ograniczony zakres. Zatem porównywanie przez media sytuacji do wybuchu w Czarnobylu w 1986 r. jest zdecydowanie przesadzone.
Analitycy finansowi dodają, że po każdej tego typu katastrofie po pewnym czasie następuje odbicie i najprawdopodobniej tak też będzie w tym przypadku, szczególnie że nie zmieniły się dane fundamentalne na temat japońskiej gospodarki.
Najbardziej wymownym przykładem z ostatnich lat jest sytuacja po zamachach z 11 września 2001 r. Gdy po tygodniowej przerwie otwarto nowojorską giełdę, indeks Dow Jones poleciał w dół o kilkanaście procent do 8 tys. punktów. Już w grudniu z powrotem osiągnął poziom 10 tys. Szybkie odbicie nie grozi tylko spółkom zajmującym się energetyką atomową.
>>> Czytaj też: Kryzys atomowy czy może okazja do zakupu przecenionych akcji?
Rosja wykorzystuje atomowe fobie Europy
Atomowa gorączka ogarnęła Europę. Wczoraj rosyjski premier Władimir Putin polecił sporządzenie w ciągu miesiąca raportu na temat stanu i perspektyw rozwoju energetyki jądrowej w kraju. Niemcy zdecydowali o wyłączeniu 7 reaktorów.
Bułgaria z kolei domaga się dodatkowych gwarancji bezpieczeństwa dla reaktorów atomowych przeznaczonych dla przyszłej siłowni w Belene nad Dunajem. Ich producentami są Rosjanie.
Putin opowiedział się za przyspieszeniem realizacji projektów związanych z wydobyciem gazu ziemnego i ropy naftowej na rosyjskim Dalekim Wschodzie, a także za przyspieszeniem budowy magistrali South Stream, którą gaz z Rosji ma popłynąć przez Morze Czarne z ominięciem Ukrainy, do Europy Południowej, Środkowej i Zachodniej. W ten sposób Moskwa wykorzystuje atomową fobię, by lansować strategiczne z jej punktu widzenia projekty gazowe.
Z kolei niemieckie władze planują przejściowe wyłączenie siedmiu elektrowni atomowych zbudowanych jeszcze przed 1980 rokiem. Uzgodnienia takie zapadły na spotkaniu Angeli Merkel z premierami krajów związkowych, w których znajdują się elektrownie jądrowe.
W Niemczech czynnych jest obecnie 17 elektrowni atomowych, które pokrywają 23 procent zapotrzebowania na energię elektryczną w tym kraju.
bjn
/>