Okazało się, że w kwietniu sprzedaż nowych domów wzrosła o 7,3 proc. (oczekiwano, że ilość się nie zmieni). Poza tym o 4,6 proc. r/r wzrosła mediana cenowa. To były dane zdecydowanie lepsze od oczekiwań, ale historycznie słabe. W komentarzach dało się znaleźć przede wszystkim powątpiewanie, że jest to coś więcej niż nieistotne odbicie. Tak jak zakładałem, ten raport nie miał większego wpływu na nastroje.

Cenom surowców pomagał nie tylko wzrost kursu EUR/USD, ale przede wszystkim raporty Goldman Sachs i Morgan Stanley. Oba banki zalecały kupno surowców (szczególnie ropy). Goldman Sachs kazał swoim inwestorom, tuż przed zawałem na rynku surowców, sprzedawać, a teraz każe kupować i zapowiada, że w wciągu 12 miesięcy cena baryłki ropy Brent dojdzie do 130 USD. Skoro jakimś „cudem” GS najczęściej ma rację, to może będzie tak też i tym razem. Ale tylko wtedy, jeśli Fed rozpocznie jesienią trzeci plan poluzowania ilościowego (kupna obligacji).

Niezwykle dziwne było zachowanie rynku akcji. Po dwóch spadkowych sesjach niejako z urzędu należało się rynkowi odbicie. Bykom pomagał wzrost cen surowców i kursu EUR/USD oraz lepsze od prognoz dane makro. Miały wszystkie atuty w rękach, a jednak problemy z doprowadzeniem do wzrostu indeksów miały olbrzymie. Mówiło się, że nastrojom szkodziło zachowanie sektora finansowego, który tracił po wypowiedzi Thomas Hoeniga, szefa Fed z Kansas City. Stwierdził on, że banki komercyjne powinny ograniczyć się do przyjmowania depozytów i udzielania kredytów, bo jeśli tego nie uczynią to umożliwią powtórzenie się kryzysu z lat 2007-2009. Bardzo słuszna uwaga, ale nie wierzę, żeby rynki tak bardzo się tą wypowiedzią przejęły. Końcówka sesji była niezwykle „niedźwiedzia”. Co prawda S&P 500 i DJIA straciły kosmetycznie, ale NASDAQ spadł o pół procent. Takie nastroje po dobrych informacjach sygnalizują, że na rynku rządzą niedźwiedzie. Sygnał sprzedaży umocnił się.

GPW po poniedziałkowym cudo-fixingu rozpoczęła wtorkową sesję neutralnie (małym spadkiem WIG20). Na innych giełdach zanosiło się na odbicie, więc nie było powodów, żeby sprzedawać polskie akcje. WIG20 przez prawie cały czas trzymał się tuż blisko poziomu poniedziałkowego zamknięcia. Fixing tym razem nieznacznie podniósł indeks, dzięki czemu udało się wypracować wzrost o 0,26 proc. Oczywiście to w niczym nie zmieniło obrazu technicznego. Nadal obowiązuje sygnał sprzedaży.

Reklama