Do końca roku niemiecki koncern energetyczny ruszy w Warszawie z usługą wall-box, czyli siecią stacji szybkiego ładowania. Specjalne gniazdka będą mogły znaleźć się w każdym biurowcu, na parkingach, a nawet w prywatnych domach.
To pierwszy krok w kierunku przekonania Polaków do korzystania z pojazdów elektrycznych – uważają eksperci. Zdaniem Andrzeja Halarewicza, szefa JATO Dynamics w Polsce, brak odpowiedniej infrastruktury umożliwiającej szybkie ładowanie baterii i równie sprawną płatność za usługę to duża przeszkoda w upowszechnieniu takich aut. Nissan Leaf czy Mitsubishi i-MiEV po pełnym naładowaniu mogą pokonać co prawda ponad 100 km, ale ładowanie baterii w gniazdku o mocy 230 V trwa aż osiem godzin. Rozwiązaniem sprawy są stacje szybkiego ładowania wyposażone w trójfazowe wyjście o mocy 22 kW oraz prąd stały o mocy 50 kW. Tu można uzupełnić energię w godzinę, góra dwie.
Drugi krok powinien zrobić rząd i samorządy, oferując system ulg i zniżek w eksploatacji takich pojazdów – twierdzą eksperci. – Trzeci należy do koncernów motoryzacyjnych. Powinny obniżyć ceny – mówi Wojciech Drzewiecki, szef Instytutu Samar, monitorującego krajowy rynek motoryzacyjny.
Tyle że rząd na razie ani myśli wspierać rozwój ekologicznych pojazdów. Co innego samorządy. Prawdopodobnie jeszcze w tym roku auta elektryczne otrzymają zgodę warszawskiego samorządu na jazdę po buspasach. W perspektywie są też szanse na zwolnienie ich z opłat za parkowanie. O tym samym myślą samorządowcy w Krakowie i we Wrocławiu.
Reklama
RWE już dziś inwestuje w ten perspektywiczny rynek. W 17 europejskich krajach już ma 1,7 tys. publicznie dostępnych stacji, z podobnym rozmachem chce zacząć działać w naszym kraju.
– Punkty ładowania będą w zasięgu portfeli klientów indywidualnych. Ich koszt to kilka procent w stosunku do ceny samochodu elektrycznego – mówi Karol Hołdyński z RWE Polska. Co ciekawe, żeby zainstalować wall-box, nie trzeba mieć posesji. Wystarczy prywatne miejsce parkingowe. Jedynym ograniczeniem mają być „możliwości instalacji elektrycznej”. Hołdyński nie precyzuje jednak szczegółów.
– Liczba sprzedanych stacji ładowania jest uzależniona od poziomu sprzedaży samochodów elektrycznych – mówi Hołdyński. Spodziewa się, że w pierwszej kolejności o zainstalowanie wall-boksów zabiegać będą instytucje i firmy z dużą flotą samochodów. To obecnie najważniejsi klienci firm sprzedających auta elektryczne. Prywatni klienci salonów samochodowych stronią od zakupów ze względu na wysoką cenę i ograniczony zasięg pojazdów. Przykładowo najbardziej obecnie znany samochód elektryczny Mitsubishi I-MiEV kosztuje ponad 100 tys. zł.
– W związku z wrażliwością potencjalnego nabywcy na cenę, która jest wyższa o około 40 tys. zł od kosztu pojazdu z tradycyjnym silnikiem, uważam, że perspektywy dla tego rynku w krótkim okresie nie są obiecujące – uważa Elmar Degenhart, prezes Continental.
The Boston Consulting Group szacuje jednak, że w 2020 r. co dziesiąty sprzedawany w Europie samochód będzie napędzany właśnie energią elektryczną.