Czy zastanawialiście się, jak się dzisiaj kupuje zwykły telewizor? No tak, dzisiaj już nie ma zwykłych telewizorów. Dzisiaj są plazmy, LCD, LED. HD i 3D. Smart z kontrolą głębi i Magic Motion. Nie ma też już telewizorów dużych i małych. Dzisiaj są cale. Z mocą RMS, Dual Play i FPR.

Żeby się połapać, czy to aby na pewno telewizor, a nie wahadłowiec, mężczyzna, bo to on dziś najczęściej w polskim domu ostatecznie dokonuje w takich sprawach wyboru, określa sobie zadanie: zdobyć najlepszy sprzęt dla rodziny. Godzinami ślęczy przed komputerem, studiując w internecie skomplikowane oznaczenia masy funkcji, z większości których i tak nie skorzysta, porównuje opinie, w końcu ceny, by kupić coś, co po wyniesieniu ze sklepu staje się przestarzałe i w dodatku tak naprawdę niewiele się różni od innych modeli odrzuconych w trakcie tak perfekcyjnie opracowanej drogi do osiągnięcia celu: zakupu zwykłego telewizora.

Ale kobietom nie jest łatwiej. Zrzucić oponkę po świętach, na lato, to zadanie godne sztabowców armii. Zamiast mniej jeść, dziś trzeba zacząć od diagnozy metabolizmu, opracować zbilansowaną piramidę żywieniową z indeksem glikemicznym, wzmacniając termogenezę, z wykorzystaniem mikronizowanych alg. Dziś kobieta się nie odchudza, tylko podobnie jak jej mężczyzna z telewizorem określa zadania: np. w 14 dni zrzucić 2,5 kilogramów. Nie 2,3 ani 2,7, tylko dokładnie 2,5, bo tak stanowią wytyczne danej diety.

Przestaliśmy nawet biegać dla zdrowia, tylko realizujemy cele. Szybciej, dalej, mierząc tętno i pokazując na żywo pokonywaną trasę na Facebooku. Dzieci zapisujemy do szkół językowych, by zdobywały stopnie CAE czy CPE. Bo przecież to im się przyda, bo tego wymagają kolejne zadania. Sprzątać też uczymy się dziś z telewizji, gdzie perfekcyjna pani domu stawia swoim brudasom zadania, których realizacja pod jej czujnym okiem i białą rękawiczką zmienia ich w czyścioszki. Dzisiaj zadaniowość znana z zakładów pracy rozlała się na nasze życie prywatne. Dotyka każdej dziedziny tego życia, każdej emocji. Nawet spraw intymnych. Czy to jeszcze moda, czy już nieodłączny atrybut nowoczesności?

Reklama

– Decyduje o tym tempo życia. 30 lat temu też mieliśmy zadania, ale zupełnie innego rodzaju. Jak czegoś nie zrobiliśmy dziś, mieliśmy na to kolejny dzień. Teraz jest konkurencja, bezrobocie, mnóstwo zadań i brakuje na ich wykonanie czasu. Do wielu rzeczy bez zadaniowości nie da się w ogóle podejść – tłumaczy Tomasz Łysakowski, trener biznesu.

Podkreśla przy tym, że o sukcesie, także w życiu prywatnym, decyduje właśnie dobra organizacja tego brakującego czasu. A zadaniowość ułatwia zarządzanie nim, bo jasno postawiony cel skraca drogę do jego osiągnięcia.

>>> Czytaj też: Ipsos: Polacy bardziej optymistycznie o przyszłości

Schemat ułatwia działanie

– Bez planu wszystko by mi się rozsypało – zgadza się z opinią specjalisty Joanna Szeja, właścicielka salonu wystroju wnętrz i dekoracji okien z warszawskich Starych Bielan. Przygotowanie oferty dla klienta, zamówienie materiałów i ich uszycie wymagają starannych przygotowań. – Muszę swojemu zespołowi dokładnie ustawić kolejne etapy pracy. Zwłaszcza że w mojej branży klienci często zmieniają zdanie w trakcie usługi, nagle spodoba się im inny odcień zasłon czy tapicerki i trzeba wszystko zmieniać – mówi dekoratorka. – Kiedy nożyce mojej krawcowej przetną belę materiału, nie ma już odwrotu. Dlatego zadaniowe podejście do mojej pracy to nie żadna moda, tylko konieczność – dodaje.

Joanna Szeja przyznaje, że zadaniowość z firmy przeniosła na grunt prywatny. – Sprzątam dom w ściśle określonych dniach i godzinach, robię zakupy według utartego schematu. Właściwie cały dzień mam wypełniony zadaniami. Nigdy na to tak nie patrzyłam, ale rzeczywiście moje prywatne życie trochę przypomina pracę. Czy to dobrze, czy źle, nie wiem, ale jestem pewna, że w ten sposób łatwiej ogarnąć prowadzenie domu – dodaje właścicielka sklepu.

Gdy problem dotyczy wyboru plazmy, metody odchudzania czy nawet utrzymania czystości w mieszkaniu, zadaniowość jest efektywna i nawet pożądana, jednak stawianie sobie ściśle określonych celów w sprawach intymnych, jak miłość do partnera czy wychowywanie dziecka, może okazać się zgubne.

– Przenoszenie zadaniowości ze sfery pracy do sfery prywatnej, zamazywanie się tych obszarów, to proces znany od dawna. Już Karol Marks mówił o tym, że większość czasu spędzamy w pracy. Problem w tym, że w dzisiejszym kapitalizmie korporacyjnym ten proces bardzo się nasilił i wyostrzył – podkreśla dr Tomasz Maślanka z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego.

Skutkiem jest zmiana strategii na życie u młodszych pokoleń. Te starsze, dziś na emeryturze, miały długofalowe plany. Ludzie pracowali całe życie w jednym miejscu, nie obawiali się utraty pracy, mogli dość łatwo szacować dochody w długim okresie. Planować i przewidywać. Pomagało jeszcze w tym przywiązanie do tradycji i wzajemne zaufanie, które cementowały więzi społeczne.

Dziś jesteś tak dobry jak ostatnie zadanie, które wykonałeś. – Młodsze pokolenia już nie mają takiego komfortu jak ich dziadkowie. Nowy kapitalizm zmusza do stosowania strategii krótkoterminowych. Do życia od projektu do projektu, epizodycznego, fragmentarycznego. Życia, które stało się mozaiką zadań – tłumaczy Maślanka.

Neokapitalizm stworzył nową kategorię społeczną – prekariat. Ludzi, którzy niezależnie od wykształcenia, umiejętności czy doświadczenia żyją w ciągłej niepewności o przyszłość, bez gwarancji ciągłości zatrudnienia, w nieustannym poczuciu braku bezpieczeństwa. – Jak ci prekariusze mogą budować zaufanie, solidarność, długoterminowe więzi, filary życia społecznego? – pyta socjolog z UW. Jak mają odpowiedzialnie decydować się na założenie rodziny?

Korozja charakteru, jak określił ten proces amerykański socjolog Richard Sennett już pod koniec lat 90., ten korporacyjny wyścig szczurów łamiący osobowość w imię globalnych standardów, staje się zagrożeniem dla sfery publicznej. Upadek wspólnych wartości oznacza bowiem obniżenie kapitału społecznego.

Chwilowe wygrane

Na przyczyny tego zjawiska zwraca uwagę dr Zbigniew Łoś, zastępca dyrektora Instytutu Psychologii Uniwersytetu Wrocławskiego. Jego zdaniem problem nie leży w uzadaniowieniu aktywności człowieka, która bez zadań byłaby chaotyczna, lecz w zmianie priorytetów. – To kwestia zmiany kulturowej hierarchii wartości i norm społecznych. Są to zmiany w wielkiej skali, globalnej, i tym samym problem wykracza poza psychologię. Zmiana cywilizacyjnych priorytetów polega na generalnej optymalizacji, a właściwie ekonomizacji całego życia społecznego. To ten sławetny wyścig szczurów, w którym uczestniczą jednostki, społeczności, państwa, cywilizacje – mówi Łoś.

Psycholog podkreśla, że wszyscy stajemy się coraz bardziej wyrachowani. A kto odmawia udziału w tej grze, przegrywa, czyli ponosi karę degradacji społecznej, cywilizacyjnej. – A właśnie degradacji, utraty statusu, rozumne małpy boją się bardziej niż śmierci. To priorytet gatunkowy wbudowany przez ewolucję. Nieustanne prowadzenie rachunku zysków i strat na każdym polu nie zostawia zbyt wiele miejsca na rzeczy nieopłacalne – dodaje psycholog.

I tłumaczy, jak to działa. Rząd nie może zrobić nic, co rozwścieczyłoby przenajważniejsze rynki finansowe. Przedsiębiorca nie może zrobić nic, co wkurzyłoby władców mediów – zrobią mu taki PR, że biznes zaraz padnie. Pracownik nie może pójść z chorym dzieckiem do lekarza, bo zdenerwuje pracodawcę, może co najwyżej wydzwaniać nocami po pogotowie. Dziecko musi harować w szkole, bo widmo bezrobocia czyha. – Wybierając chwilowe wygrane, odkładamy na bok realizację tych wartości, które czynią nas bardziej ludzkimi, i rezygnujemy z przestrzegania norm, które utrudniają uczestnictwo w grze. Ponieważ mechanizm działa globalnie, nie widać sił, które mogłyby ten trend zahamować – nie pozostawia złudzeń specjalista z Uniwersytetu Wrocławskiego.

Wygodne gotowce

Wspomnianą grę utrudnia m.in. przywiązanie do tradycji, dlatego tak często jest to tępione przez „postępowe siły”. W przestrzeni publicznej tradycja pozornie jest ważna, z ust autorytetów padają słowa o konieczności sięgania do wzorców kulturowych, historii, patriotyzmu. W praktyce przy realizacji zadań XXI wieku tradycja jest passe i nieefektywna. Trzeba szukać nowych rozwiązań.

– Modernizacja i nowe procesy społeczno-ekonomiczne zmieniły nasz sposób myślenia. Profesjonalizujemy się na każdym poziomie. Reguły kalkulacji typowe dla rynku przenosimy na życie prywatne. W tradycji wiedzę czerpaliśmy od rodziny. Gdy pani domu chciała ugotować obiad, pytała swoją mamę o rady. Dziś szuka oryginalnego przepisu w internecie – tłumaczy dr Ewa Kopczyńska z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Stosowania takich narzędzi wymaga właśnie zadaniowość, panosząca się już nawet w garnku. Bo jasny cel wymaga jasnych narzędzi, tu nie ma miejsca na zaściankowość babci i jej schabowego z kapustą. Ta tradycyjnie polska potrawa to ciemnogród, dziś na nowoczesną proszoną kolację podaje się sushi. Tylko tak osiągniemy cel – powiew światowości w naszych czterech wziętych na kredyt ścianach. I podziw znajomych – bezcenny. – Stąd popularność różnego typu książkowych poradników i programów telewizyjnych. Zwalniają z logicznego myślenia, dają nam gotowce, a my je przyjmujemy, bo tak łatwiej zdobyć kolejny cel, wykonać kolejne zadanie – zauważa psycholog Beata Deszczak z pracowni psychologicznej Tranzyt w Lublinie.

>>> Czytaj też: Średnia wysokość emerytur w 2012 r.: najwięcej dostają mieszkańcy Śląska

Podkreśla, że coraz więcej ludzi, zwłaszcza młodych, w ogóle przestaje samodzielnie myśleć. Poddaje się stylowi życia narzuconemu przez współczesną kulturę. – Media kreują wizerunek pięknych, szczupłych kobiet, więc zadaniem staje się skopiowanie takiego wyglądu. Tu nie ma miejsca ani czasu na głębsze wartości. Liczy się szybki efekt, powierzchowność, niezależnie od tego, czy chodzi o kolację, czy operację plastyczną – dodaje psycholog.

– Taka kalkulacja w życiu codziennym, szukanie efektywności we wszystkim, co robimy, urasta do statusu zasady ogólnej. Widać to szczególnie wśród mieszkańców dużych miast, profesjonalistów silnie zorientowanych rynkowo, pracowników wielkich korporacji – mówi dr Kopczyńska.

Nowe wspólnoty zaufania

Są jednak i tacy, którzy bronią zadaniowości w życiu prywatnym. I mają silne argumenty. Adam Ptasiński jest prezesem firmy Refleks, właściciela sieci salonów łazienek Blu. – Miałem wysokie stanowisko, 34 lata i 92 kilogramy. Spojrzałem w lustro i wyobraziłem sobie siebie za kilka lat – 120 kilo, brzuch, krawat. Mój były szef zmarł w wieku 38 lat. Miał problemy zdrowotne. Dało mi to do myślenia. To był ostatni dzwonek, by zmienić swoje życie – opowiada.

Biegać nie lubi, więc sięgnął po rower. – Podszedłem do tego zadaniowo, tak jak rozwijałem firmę. Stawiałem sobie kolejne cele, najpierw kilka kilometrów, potem dokładałem kolejne. Kupiłem lepszy rower. Jeździłem coraz szybciej i dalej. W końcu zaczął się zawodowy trening – wspomina biznesmen. Dziś startuje w zawodach, organizuje obozy rowerowe za granicą, stworzył firmowy team rowerowy. – Wstaję rano o 4.30 i jeżdżę przez godzinę. To plan treningowy, ale to także przyjemność. Adrenalina i fun – przekonuje. Zadaniowość w życiu prywatnym mu nie przeszkadza. Przeciwnie. – Właśnie treningi, wytyczanie kolejnych celów, ściśle określone codzienne zachowania – to wszystko pomogło mi kilka lat temu przejść przez osobiste problemy – mówi Adam Ptasiński.

Podobnego zdania jest Krzysztof Grabek, szef wydawnictwa Koncept. Prywatnie badmintonista, startuje w lidze. Sport w jego życiu to rodzinna tradycja. Ojciec był kolarzem, potem trenerem. On sam też startował w zawodach przez kilka lat. Ale przyszło dorosłe życie, pojawiły się nadwaga i problemy ze stawami. Sport poszedł w odstawkę. Jednak w końcu zrozumiał, że wysiłek fizyczny to dla niego najlepszy odpoczynek od psychicznych problemów związanych z prowadzeniem biznesu. Sięgnął po rakietę do badmintona. – Zawsze mnie irytowała aktywność fizyczna dla samej aktywności. Miałem potrzebę rywalizacji, dlatego wracając do sportu, podszedłem do tego zadaniowo. Narzuciłem reżim treningowy. Cele są moją motywacją. A sportowe sukcesy potwierdzają sens wysiłku – tłumaczy biznesmen.

Przyznaje, że zadaniowość obecna w życiu prywatnym oznacza mniej czasu dla siebie czy rodziny. – To trudne do pogodzenia, ale zachowując zdrowy rozsądek, da się nie przekroczyć niebezpiecznej granicy. Mam też czas wolny dla bliskich. To dla nich dbam o własną sprawność fizyczną, bo w ostatecznym rozrachunku zdrowie wraca do rodziny – podsumowuje Krzysztof Grabek.

Obaj biznesmeni wydają się świadomi niebezpieczeństw związanych ze zbytnim poddaniem się zadaniowości. Postawione cele służą im do realizacji własnego ja. Gorzej, jeśli goniąc za celem, nie wiemy, jakie mamy rzeczywiste potrzeby. – Nie mamy czasu, by pomyśleć o sobie. By poznać własne pragnienia. Co gorsza, zamykamy się przed naszymi emocjami, by nie przeszkadzały realizować kolejnych zadań – ostrzega Beata Deszczak. Nie ukrywa, że zgłasza się do niej coraz więcej młodych ludzi, którzy nie radzą sobie z tym pędem od sukcesu do sukcesu. – Mają zaburzenia osobowości, depresje, lęki. Bo realizując zadania, nie realizują siebie. To dzisiejsza rzeczywistość, choroba cywilizacyjna – przestrzega psycholog przed zgubnymi efektami tego zjawiska.

Ale efekty są groźne już nie tylko dla pojedynczych osób. To także problem społeczny. – Zamykanie się całych grup w sferze zadań, celów grozi atrofią więzi społecznych. Już dziś przestajemy sobie ufać, chowamy się w ogrodzonych osiedlach – wylicza Tomasz Maślanka.

– Przy fatalistycznej wizji to grozi wręcz rozpadem społecznym – dodaje Ewa Kopczyńska z Uniwersytetu Jagiellońskiego, zastrzegając, że do całkowitej anomii polskiego społeczeństwa jej zdaniem jednak nie dojdzie. Równolegle bowiem dokonują się zmiany odtwarzające więzi społeczne. Coraz częściej w środowiskach bardzo mobilnych i żyjących poza tradycyjnymi strukturami rodzinnymi czy sąsiedzkimi wytwarzają się nowe, nieformalne grupy analogiczne do dawnych więzi w rodzinie. Powstają nowe wspólnoty zaufania, nierzadko oparte na kontaktach zawodowych lub towarzyskich.

– Więzi społeczne typowe dla tradycyjnych struktur rodzinnych dziś przejawiają się w nowy sposób. Umawiamy się na wspólne gotowanie, majsterkowanie, podwozimy się wzajemnie do pracy, odtwarzamy tradycyjny barter, wymieniając się ubraniami, meblami czy choćby samodzielnie przygotowaną nalewką – wylicza Ewa Kopczyńska, tłumacząc, że podporządkowanie życia prywatnego zadaniowości to tylko pewien aspekt rozwoju społeczeństwa, które po transformacji gwałtownie weszło w kapitalizm.

Polubić nudę

Ponurej przyszłości nie obawia się także socjolog Tomasz Maślanka. – Kiedyś byłem większym pesymistą, ale coraz bardziej odczuwalny staje się klimat społecznego sprzeciwu, mogący nasuwać skojarzenia z kontrkulturą z lat 60. Wtedy buntowano się przeciwko społeczeństwu dobrobytu, które utraciło zainteresowanie dobrem wspólnym. Dziś jest inna sytuacja historyczno-kulturowa, ale też można zauważyć podobny mechanizm, sprzyjający renesansowi nowych ruchów społecznych, subkultur – minimalistów, slow life, slow food. Ludzi, którzy poszukują źródeł sensu w nowej rzeczywistości – tłumaczy.

Małgorzata jest prawnikiem w warszawskiej centrali dużego zachodniego banku. W zasadzie sama wychowuje córkę, bo męża nie ma całymi miesiącami w domu – wyjeżdża na zagraniczne kontrakty. – Zadaniowość mam na co dzień w pracy i w podobny sposób sama podchodzę do życia. Ale nie uważam, że przez to coś tracę. To mi pomaga także w wychowywaniu dziecka. Tak, stawiam córce cele, np. naukę drugiego języka – po angielskim wybrała japoński. Razem cieszymy się, jak zda egzamin, jak zdobędzie kolejny certyfikat. Taka zadaniowość tylko ułatwia naukę, motywuje. Obie wiemy, że to się jej przyda w niedalekiej już przyszłości. Zresztą dzięki językowi, jak jedzie do taty na wakacje, nie ma problemu z kontaktami z rówieśnikami – mówi prawniczka. Jednak przyznaje, że ma wentyl bezpieczeństwa. – Razem z córką pomagamy w schronisku dla zwierząt. To wolontariat. A nawet je wspomagamy, bo często kupujemy np. żywność. To wspaniałe uczucie, ta radość zwierząt, gdy wyprowadzamy je na spacer. Jak one się wtedy cieszą. Z utęsknieniem czekam na te wspólne chwile z córką – opowiada.

– Warto zatrzymać się na chwilę. Wyłączyć telewizor. Spojrzeć w siebie. Zastanowić się, kim jestem i czego chcę – podsumowuje psycholog Beata Deszczak. I daje prostą radę: odłóżmy zadania, zapomnijmy o zadaniowym podejściu do życia i spędźmy trochę czasu z sobą. Tylko z sobą. – Nauczmy się nudzić – przekonuje. – To też można polubić.

>>> Polecamy: Zagraniczni menedżerowie traktują Polskę jak trzeci świat