Jeszcze pozazdrościcie frankowiczom. Że choć mają długi, że chociaż ich nieruchomość nie jest warta połowy tego, co muszą spłacić, to jednak mają swój dach nad głową.

Bo ci, którzy nie załapali się na kredyt hipoteczny teraz, mają na niego coraz mniejsze szanse. Wymóg 10 proc. wkładu własnego nie wydaje się jeszcze tak bardzo dotkliwy, ale co będzie za dwa lata, kiedy trzeba będzie mieć przynajmniej 20 proc. wartości domu, żeby móc na niego pożyczyć pieniądze? W przypadku nieruchomości wartej 300 tys. zł. będzie to głupie 60 tys. zł. Otóż powiem państwu, co się stanie: własnościowe mieszkania, domki jednorodzinne będą dostępne tylko dla bogatych. Reszta będzie się gnieździć z rodzicami albo wynajmować. Ożywienie cudzoziemskich inwestorów w zakupach różnego rodzaju lokali mieszkalnych jest dopiero przedsmakiem tego, co się będzie działo. Z drugiej strony dla klientów to nie musi być całkiem zła wiadomość. Pod warunkiem, rzecz jasna, że ceny najmu spadną, bo na razie należą do najwyższych w Europie: za cenę zakupu mieszkania można je u nas wynajmować przez 15 lat, to już w Niemczech choćby dwa razy taniej. Będziemy musieli tylko zmienić swoje przyzwyczajenia: zamiast rozkładać się w 200-metrowych domiszczach, jak dziś, trzeba się będzie ograniczyć do 80-metrowych domeczków budowanych na działce wielkości ręcznika do rąk. Irlandczycy jakoś z tym żyją. Czy Anglicy. My pewnie także będziemy musieli. Dostanie się za to naszym firmom deweloperskim: skończą się złote czasy, kiedy się budowało dużo i drogo, a marżę na poziomie 1400 zł za metr kwadratowy określało mianem głodowej. Chyba że stanie się cud: zaczniemy nagle świetnie zarabiać, a na dodatek nauczymy się oszczędzać.