Autorzy jednocześnie przypominają znaną od lat prawdę o OZE, że bez równoległych inwestycji w bilansowanie sieci, nasz system może mieć problemy, ponieważ wiatraki i panele produkują prąd tylko wtedy, kiedy wieje wiatr i świeci słońce, a ten czas nie zawsze pokrywa się z momentami największego zapotrzebowania.

Z tego powodu oprócz wsparcia magazynowania energii różnych technologii potrzebne jest utrzymanie odpowiednich mocy dyspozycyjnych, tj. takich, którymi da się sterować bez względu na pogodę. Węgiel, choć jego czas w energetyce mija, bo jest wysokoemisyjny, a przez to drogi, jest właśnie takim źródłem. W nadchodzących latach planowane jest oddawanie kolejnych dużych mocy gazowych, ale i one mogą nie wystarczyć w związku z zamykaniem starych, wysłużonych bloków węglowych – a wraz ze wzrostem gospodarczym rośnie też zapotrzebowanie na prąd. Według każdego scenariusza udział węgla w polskiej energetyce będzie spadać, ale z punktu widzenia bezpieczeństwa dostaw korzystniejszy byłby scenariusz, w którym spadek ten był mniej gwałtowny. To z kolei będzie zależne również od samej rentowności elektrowni węglowych, a bez systemu wsparcia, np. w postaci rynku mocy, będą one zamykane szybciej i w większej ilości. Docelowo rolę węgla w naszym systemie przejąć ma atom, który według dokumentów rządowych ma zostać uruchomiony w 2033 r., choć przedstawiciele rządu publicznie mówili już o opóźnieniu o co najmniej rok.

CAŁY TEKST W PAPIEROWYM ŚRODOWYM WYDANIU DGP ORAZ W RAMACH SUBSKRYPCJI CYFROWEJ »

Reklama