Pytam o to w ogniu kolejnej kampanii (tym razem prezydenckiej) nie licząc specjalnie na jakąkolwiek, a zwłaszcza mądrą i szczerą odpowiedź. Pytam zwracając uwagę na kilka liczb:
- Program Rodzina 800 plus kosztował dotąd nas wszystkich (bo przecież nie rząd) ok. 370 mld zł, a w przyszłym roku te koszty wzrosną o kolejnych 70 mld zł. Miał dwa cele: zatrzymać spadek urodzeń i zmniejszyć krąg biedy wśród dzieci. Efekty: w tym roku pobijemy kolejny rekord najniższej liczby urodzeń w dziejach (ok. 250 tys. wobec ponad 400 tys. 14 lat temu i 700 tys. 40 lat temu) i zmierzamy ku wskaźnikowi dzietności w okolicach 1,0, gdy do odtwarzania populacji potrzebujemy 2,1. Krąg biedy w gronie rodzin z dziećmi zaczął rosnąć w drugiej kadencji PiS.
- Tylko w 2025 r. trzynaste i czternaste emerytury będą kosztować nas wszystkich 31 mld zł. To więcej niż pójdzie na waloryzację świadczeń emerytów w związku z ponad 5-procentową inflacją (24 mld zł). Z powodu przywilejów i jawnych patologii w polskim systemie emerytalnym, średnia emerytura wypłacana przez ZUS wynosi niespełna 3,8 tys. zł, ale u mężczyzn jest to 4,7 tys., a u kobiet marne 3,2 tys. zł. Rośnie liczba emerytur minimalnych i (lawinowo) niepełnych świadczeń, więc rządzący gaszą ten pożar trzynastkami i czternastkami jeszcze bardziej wypaczającymi sens systemu (czemu czternastkę dostaje ktoś, przez całe pracował np. przez miesiąc, a pozbawiony jej jest ktoś, kto pracował 50 lat?).
- W sumie wydatki na politykę społeczną pochłoną w 2025 r. 170 mld zł.
- W tymże 2025 r. wydatki na naukę i szkolnictwo wyższe wyniosą… 31 mld zł, czyli dokładnie tyle, ile będą nas kosztować emeryckie trzynastki i czternastki. 98 proc. tych środków pochłonie szkolnictwo, a tylko 2 proc. pójdzie na naukę jako taką.
Porównajmy powyższe liczby z nakładami na najbardziej strategiczne inwestycje rozwojowe państwa polskiego:
- Pierwsza elektrownia jądrowa, bez której cały polski miks energetyczny za kilkanaście lat po prostu się rozsypie (bo kończy nam się węgiel, który można by wydobywać po kosztach innych, niż szalone), ma kosztować ok. 200 mld zł, z czego podatnicy mają do 2037 roku wyłożyć 60 mld zł; w tym samym czasie na same 13. i 14. emerytury wydamy jakieś… 500 mld zł.
- Inwestycje składające się na #CPK mają kosztować do 2032 r. ponad 130 mld zł. Modernizacja wszystkich sieci energetycznych i dystrybucyjnych, bez której cały kraj po prostu stanie, pochłonie w najbliższej dekadzie 100 mld zł. W tym samym czasie na sam tylko program 800 plus wydamy ponad 650 mld zł.
Zainwestujemy więc jako państwo w strategiczne projekty rozwojowe 300 mld zł, a na cele socjalne wydamy pięć razy tyle: PÓŁTORA BILIONA złotych. Nauka jawi się w tym „planie” (?) rozwoju państwa polskiego jako kwiatek do kożucha ubogiej emerytki. Tymczasem wszystkie kampanie wyborcze w ostatniej dekadzie – w tym obecna – KRĘCĄ SIĘ WOKÓŁ HASŁA „DAMY WAM WINCYJ NIŻ ONI”.
Ta spirala populizmu nas zabije – i to szybciej niż się wydaje każdemu z łebskich spindoktorów. Naprawdę, nie potrzeba tutaj żadnej pełnoskalowej wojny.
Gospodarka: To przedsiębiorcy dają Polkom i Polakom podwyżki. Nie rząd
Wielu ekspertów ubolewa od lat nad żałosnym poziomem wiedzy ekonomicznej Polek i Polaków. Świetną miarą ignorancji jest tutaj iście magiczna wiara kilkunastu milionów wyborców w to, politycy mogą na dłuższą metę decydować o poziomie płac realnych w gospodarce kapitalistycznej oraz o skali podwyżek. Kiedy pytam wyborcy PiS, dlaczego zarabia nominalnie o ponad połowę więcej niż 8 lat temu, to odpowiada, że „PiS dał”. W domyśle: to rząd, m.in. poprzez skokowe podwyżki płacy minimalnej, sprawił, że ludziom przybyło pieniędzy w portfelach. A to przecież wierutna bzdura.
Polska, podobnie jak tzw. azjatyckie tygrysy, rozwijała się w latach 90. i w pierwszej dekadzie XXI wieku korzystając z tzw. dywidendy demograficznej, czyli relatywnie dużej liczby ludzi w wieku produkcyjnym. W realiach kapitalizmu, zwłaszcza po naszym wejściu do UE, duża dostępność przyswoicie wykształconych kadr okazała się być jedną z naszych kluczowych przewag konkurencyjnych – zwłaszcza że po latach komunistycznej nędzy, czyli miesięcznych zarobków wartych jakieś 30 dol., można było tym kadrom bardzo mało płacić. 20 lat temu płaca minimalna w Polsce wynosiła w przeliczeniu nieco ponad 160 USD, a połowa pracowników w kraju zarabiało mniej niż 300 dolarów. Decydował o tym taki a nie inny rynek. Sami spójrzcie:
W latach 1989-2010 liczba osób w wieku produkcyjnym (18-59/64 lata) zwiększyła się o 13 proc. - z 22 mln do prawie 25 mln! Części tych ludzi polska gospodarka, podlegająca transformacji systemowej, nie była w stanie wchłonąć, stąd 20-procentowe bezrobocie i wysoka emigracja.
Lata 2011-2012 były okresem utrzymywania się populacji osób w wieku produkcyjnym na zbliżonym poziomie – między 24,6 a 24,8 mln osób. W tym czasie Polska odczuła jednak, podobnie jak wszystkie kraje Zachodu, skutki globalnego kryzysu finansowego. W przeciwieństwie do innych nie wpadliśmy w recesję, ale nasza „zielona wyspa” wyraźnie spowolniła, co skutkowało wysypem umów cywilnoprawnych (tzw. śmieciówek) w miejsce umów o pracę i żenującymi kilkuzłotowymi stawkami za godzinę pracy; wysoki był nadal poziom emigracji na Zachód – zwłaszcza do Wielkiej Brytanii i Irlandii.
W roku 2013 r. skończył się w Polsce czas korzyści gospodarczych z dywidendy demograficznej: trwający od dekad demograficzny zjazd (spadek urodzeń i wskaźnika dzietności) zaczął się przekładać na sytuację na rynku pracy: do 2022 r. liczba osób w wieku produkcyjnym stopniała do 22 mln osób, czyli o 10 proc. Ten proces obecnie przyspiesza: co roku tracimy ok. 140 tys. potencjalnych pracowników.
Analitycy Polskiego Instytutu Ekonomicznego zwracają uwagę, że efekty owego odwrócenia trendu nie były dotąd w pełni odczuwane przez polską gospodarkę z dwóch podstawowych powodów:
- potrafiliśmy przez ostatnie lata zasadniczo zwiększyć aktywność zawodową różnych grup zawodowych, zwłaszcza kobiet (zarazem – z uwagi na bardzo kiepskie wsparcie dla pracujących matek ten wzrost aktywności odbił się na dzietności Polek i liczbie urodzeń…)
- spadł nam z nieba (piekła?) kryzys w Ukrainie: akurat wtedy, gdy skończyła nam się dywidenda demograficzna, Rosja anektowała Krym i rozbuchała separatyzm w Donbasie, co wypchnęło z kraju dziesiątki, a potem setki tysięcy Ukrainek i Ukraińców. Przy pomocy tych migrantów łataliśmy coraz większe dziury w krajowych zasobach pracy, zwłaszcza w budownictwie, przemyśle, handlu, logistyce… Jeszcze w latach 2009-2014 liczba cudzoziemców, którzy pracując legalnie wPolsce podlegali ubezpieczeniom emerytalnemu irentowym, wzrosła o niespełna o 60 tys., a w latach 2014 - 2023 ten wzrost wyniósł już… ponad milion. Słowem: w bardzo krótkim czasie z kraju emigracyjnego staliśmy się krajem imigracyjnym i to zamortyzowało nam skutki demograficznego upadku.
Clou: przy wysokim zapotrzebowaniu na pracowników i rekordowo niskim bezrobociu rynek działa tak, że przedsiębiorcy muszą płacić pracownikom więcej. PRZEDSIĘBIORCY, a nie żaden rząd.
Polska: Państwo, firmy i samorządy pod presją demografii
Obecnie na rynek pracy wkraczają roczniki z przełomu wieków. Ich liczebność waha się między 351 tys. (2002 r.). a 382 tys. (1999 r.). Tymczasem prawa emerytalne nabywają w 2024 r. kobiety z rocznika 1964, których jest ponad 270 tys., oraz mężczyźni z rocznika 1959 r., których jest ponad 230 tys. (w owym roczniku urodziło się łącznie prawie 723 tys. dzieci – prawie TRZY RAZY WIĘCEJ NIŻ URODZI SIĘ W 2024). Podobnie jak w 2023 r. przybędzie nam do grudnia ok. 480 tys. nowych emerytek i emerytów. Ponad jednej czwartej z nich nie będzie kim zastąpić, bo nowych pracowników pojawi się nie więcej niż 345 tys. W roku 2025 pula osób w wieku produkcyjnym zmniejszy się nam znowu o ok. 140 tys. netto.
Jak już kilka razy alarmowałem w tym miejscu, z tegorocznego raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego pt. „Konsekwencje zmian demograficznych dla podaży pracy w Polsce” wynika, że jeśli w najbliższej dekadzie utrzymają się kluczowe wskaźniki demograficzne, od liczby zgonów, przez średni wiek przechodzenia na emeryturę po saldo migracji, to do 2035 r. polski rynek pracy zmniejszy się o 2,1 mln osób. To oznacza utratę aż 12,6 proc. obecnych pracowników i grozi zmniejszeniem PKB nawet o 8 proc. w stosunku do dotychczasowych prognoz i trendów. W samym przemyśle do końca dekady na emerytury przejdzie ponad 800 tys. osób, a w ich miejsce pojawi się zaledwie 400 tys. nowych, gdyż najmłodsze roczniki są znacznie mniej liczebne i jednocześnie preferują inne modele kariery zawodowej. Mówiąc najprościej: więcej ludzi chce być influencerami i youtuberami niż inżynierami w fabrykach.
Wedle analityków rządowego think tanku, przed gospodarczą i cywilizacyjną zapaścią związaną z narastającymi niedoborami pracowników i najszybszym w Europie starzeniem się kadr możemy się bronić na trzy podstawowe sposoby:
- aktywizując tych, którzy pozostają bierni na rynku pracy
- zwiększając skokowo zatrudnienie imigrantów
- robotyzując i automatyzując, co się tylko da.
Od 70 do 90 proc. przedsiębiorców (w zależności od branży) sygnalizuje braki kadrowe i trudności w ich zapełnieniu. W samym budownictwie brakuje około 100 tys. osób. To problem ogólnoeuropejski. Według Eurostatu, pracuje już ponad 75 proc. mieszkańców UE w wieku 20-64 lat, najwięcej od chwili gromadzenia danych, bezrobotni stanowią poniżej 6 proc. (co jest także rekordem), a mimo to ponad 3 proc. wszystkich miejsc pracy pozostaje nieobsadzonych. Mowa tu o 6 milionach wakatów, z czego 2 mln w Niemczech. Co rzutuje silnie na sytuację w Polsce – bogatsze kraje wciąż wysysają Polsce ręce i mózgi do pracy, na dwa sposoby: importując je do siebie oraz zatrudniając w swych agendach i fabrykach nad Wisłą. Robią to od lat, ale dziś dzieje się to w sytuacji, w której obfite jeszcze niedawno źródło kadr wysycha nam w tempie nieznanym w historii.
Sądny rok 2035: Czy polskiej gospodarce grozi katastrofa i jak możemy jej uniknąć
Można na tej podstawie postawić tezę, że w perspektywie dekady opisane wyżej zjawisko - pozostawione samo sobie - będzie miało katastrofalny wpływ na polską gospodarkę. Rozwiązaniem jawi się na dziś uzupełnianie braków kadrowych przy pomocy imigrantów oraz cyfryzacja, automatyzacja i robotyzacja z wykorzystaniem najnowszych technologii, na czele z generatywną sztuczną inteligencją (genAI). Proporcje między jednym a drugim zależą od modelu gospodarczego Polski.
Jeśli zamierzamy kontynuować dotychczasowy, ekstensywny model rozwoju oparty w ogromnej mierze na dużej liczbie niskopłatnych pracowników o umiarkowanej produktywności, będziemy potrzebowali kilku milionów ludzi - zapewne z Dalekiego Wschodu. Część przedsiębiorców chciałoby ich ściągnąć np. z Bangladeszu, Indii, Indonezji, Filipin. Pojawia się tu od razu kilka zasadniczych „ALE”. Po pierwsze: w całej Europie, także w Polsce, rośnie opór przed takim rozwiązaniem, bo kojarzy się ono (słusznie, czy nie słusznie) z głębokim przeoraniem kulturowym i cywilizacyjnym całej populacji; w dodatku populistyczne partie lubią grać na tym temacie, siejąc zamęt i strach. Po drugie: sprowadzamy anonimowych rzekomo imigrantów, a przyjeżdżają ludzie – których trzeba umieścić w naszym systemie świadczeń, a przede wszystkim wynagrodzeń. A te nie są już (szczęśliwie!) tak żałosne, jak w chwili akcesji do UE: w 2025 r. płaca minimalna będzie oscylować (zależnie od kursów) między 1,1 tys. USD a 1,1 tys. euro, a przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw (bez mikrofirm) przekroczy 2,2 tys. dolarów. To są nadal stawki relatywnie niskie w Europie – na poziomie połowy unijnej średniej – ale już zdecydowanie mniej konkurencyjne niż jeszcze dekadę temu. Co więcej – dynamicznie rosną i dwie trzecie polskich firm sygnalizuje, że jest to dziś ich kluczowy problem. Po trzecie: o tych imigrantów musielibyśmy konkurować z innymi starzejącymi się krajami, oferując więcej.
Jeśli radykalnie zmienimy model gospodarczy, opierając rozwój na wiedzy, zdobyczach nowych technologii, innowacjach, a zarazem efektywniej wykorzystamy posiadany kapitał ludzki, to tak masowy import zasobów pracy nie będzie konieczny.
Wszyscy w kraju powinni sobie uświadomić, że powszechna cyfryzacja, przyspieszenie automatyzacji, robotyzacji i systemowe wykorzystanie walorów sztucznej inteligencji na poziomie państwa i poszczególnych firm czy instytucji – to jedyna szansa dla polskiej gospodarki, by odegrać znaczącą rolę w globalnym wyścigu technologicznym i cywilizacyjnym. By grać z dużymi państwami w pierwszej lidze, a nie ciągle z mniejszymi od siebie w przedsionkach ekstraklasy.
Na razie Niemcy montują rocznie tyle robotów, ile my mamy w ogóle, nasz przemysł jest także mniej zautomatyzowany niż czeski i słowacki. Od globalnych liderów cyfryzacji i robotyzacji, jak Korea czy Chiny, dzielą nas lata… świetlne. Wzorem powinny być dla nas państwa skandynawskie, w których wysoki poziom cyfryzacji i automatyzacji idzie w parze z troską o jakość życia. To dowód na to, że można być wrażliwym społecznie i jednocześnie konkurencyjnym gospodarczo, ale trzeba zachować zdrowe proporcje w inwestowaniu w jedno i drugie. U nas, za sprawą festiwalu populizmu, zostały one brutalnie zachwiane.
Demografia a gospodarka: szefom-despotom powiemy stanowcze „nie”
Opisane wyżej zmiany demograficzne silnie rzutują na rynek pracy nie tylko pod względem ilościowym (niedobór pracowników), ale i jakościowym generując fundamentalne zmiany mentalne w środowisku pracobiorców i menedżerów oraz samych właścicieli firm i kierownictw instytucji. Powszechny dotąd w Polsce centralistyczny model zarządzania, w którym pracownik jest raczej przedmiotem niż podmiotem, ewoluował w kierunku bardziej partnerskiego, eliminując większość dotychczasowych szefów-despotów, a promując nowy typ przywództwa: wspierającego i empatycznego lidera. Wszystko wskazuje na to, że prowadzi to do głębokich zmian w systemach organizacji i zarzadzania przedsiębiorstw, a w konsekwencji także administracji publicznej i wszelkich instytucji.
Nie bez znaczenia jest tutaj fakt, że staliśmy się globalnym bazarem mózgów i zarazem fabryką Europy. Pisałem niedawno (za raportem MOTIFE), że w Krakowie aż 38 proc. specjalistów IT zatrudniają firmy z USA, a największy pracodawca informatyków pochodzi z Wielkiej Brytanii (HSBC). W polskich firmach, głównie Comarchu, pracę znalazło tylko 17 proc. talentów z tego sektora. Globalne korporacje działają w określonym ładzie wewnętrznym – co rzutuje na całe otoczenie oraz na aspiracje i sposób postępowania tysięcy pracowników i kandydatów do pracy. Wytwarza określony klimat, w którym typowo polskiej kulturze zapier… młodzi (i nie tylko) mówią stanowcze „nie”.
Pojawia się przy tym pytanie, czy fakt, iż główny europejski hub technologiczny, jakim stał się Kraków, coraz silniej uzależnia się od zagranicznych inwestorów, jest zjawiskiem dobrym, czy też powinniśmy zrobić o wiele więcej, by polskie mózgi, wykształcone w większości za pieniądze polskich podatników na polskich uczelniach, miały lepsze warunki do rozwijania swych zawodowych pasji w rodzimej nauce – bo tylko wtedy możemy mówić o zwiększaniu wartości dodanej i realnym wkładzie w PKB naszego kraju, a nie państw pochodzenia globalnych inwestorów. O zmianach w tym kierunku musimy umieć rozmawiać ze świadomością wszelkich korzyści, jakie czerpiemy z inwestycji zagranicznych.
Podczas ścieżki Dziennika Gazety Prawnej na zakończonym w ostatnią środę Open Eyes Economy Summit - OEES 2024 nasi eksperci najczęściej wymieniali słowo „mindset” - mentalność. Podkreślali, że musimy zmienić sposób myślenia o gospodarce i codziennym życiu, ponieważ paliwa, które napędzały po 1989 r. silniki polskiego rozwoju gospodarczego i przyniosły nam cywilizacyjny sukces, wyczerpały się i jedyne, co nam pozostało, to sięgnąć szerzej po kolejne: wiedzę, innowacje, inwestycje w kapitał ludzki.
Szczęśliwie mamy ku temu potencjał: kapitał ludzi wyposażony w wiedzę i doświadczenie gromadzone w ciągu ostatnich 35 lat. O tym, jak mądrze i efektywnie wykorzystać ten potencjał porozmawiamy na
INFORum 3.0, 27 listopada 2024 r., w Centrum Fabryczna 13 w Krakowie
To unikatowe w skali Polski wspólne przedsięwzięcie mediów grupy INFOR (m.in. Dziennik Gazeta Prawna, Forsal.pl, Infor.pl, Dziennik.pl), będących liderem w grupie „biznes, prawo i administracja”, wszystkich organizacji przedsiębiorców i pracodawców, Miasta Krakowa i Województwa Małopolskiego (ponad wszelkimi podziałami!), czołowych uczelni i ośrodków badawczych (AGH, Politechnika Krakowska, UEK, ICiMB Sieć Łukasiewicz), samorządów zaufania publicznego (z Krajową Izbą Doradców Podatkowych na czele), instytucji wspierających rozwój (BGK, KPT, Business in Małopolska).
W programie m.in.
Rządowy punkt widzenia na rynek pracy w Polsce i Europie.
▪ Biblia migracyjna Polski – strategia rządu w ocenie ekspertów
▪ Burza mózgów z udziałem rektorów AGH, UEK i PK oraz szefa Sieci Łukasiewicz.
▪ ESG z naciskiem na S i G. Porozmawiajmy o relacjach w pracy
▪ Lepszy model. Jak wykorzystać kapitał wiedzy i doświadczenia polskich menedżerów, przedsiębiorców i naukowców dla gospodarki budowy opartej na wiedzy.
▪ Roboty i AI wybawią nas od pracy czy nas jej pozbawią
▪ Wystąpienie patronów: prezydenta Krakowa i marszałka Małopolski
▪ Tradycyjne INFORum opinii liderów organizacji gospodarczych i Małopolskiego Forum Samorządów Zawodów Zaufania Publicznego
Poprowadzę to wydarzenie. Udział jest bezpłatny. Link do programu i rejestracji: https://www.gazetaprawna.pl/konferencje/inforum3/agenda.html