Trudno o osobę, której sytuacja tak bardzo zmieniła się w minionych 12 miesiącach jak prezesa Narodowego Banku Polskiego. Adam Glapiński przed rokiem chodził w chwale człowieka, który przyczynił się do obrony gospodarki przed koronawirusowym kryzysem, nie tracąc z oczu podstawowego celu banku, czyli stabilności cen. Dziś musi tłumaczyć, dlaczego mamy najwyższą inflację od początku stulecia. Wszystko wskazuje jednak, że może liczyć na drugą kadencję na stanowisku szefa banku centralnego.
Opis sytuacji sprzed roku dziś brzmi jak bajka. Inflacja w grudniu 2020 r. wynosiła 2,4 proc., czyli minimalnie poniżej celu Narodowego Banku Polskiego. Główna stopa procentowa NBP była na poziomie 0,1 proc., co oznaczało rekordowo niskie koszty pożyczania dla firm i konsumentów. Rentowność pięcioletnich obligacji skarbowych wynosiła 0,3 proc., a dwuletnich była tuż powyżej zera.
Dziś ekonomiści obawiają się, że inflacja, która w listopadzie wynosiła 7,8 proc. w skali roku, w grudniu przeskoczy 9 proc. Główna stopa NBP już w grudniu została podniesiona do 1,75 proc., a analitycy zastanawiają się, czy wystarczy podwyżka do 3,5 proc., czy trzeba będzie dojść do 4 proc., a może jeszcze więcej. Rentowność pięcioletnich obligacji skarbowych już jest na tym poziomie, a dwuletnie są bliżej 3,5 proc. niż 3 proc.

Treść całego artykułu można przeczytać w środowym, weekendowym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej oraz w eDGP.

Reklama