Na zorganizowanej wczoraj konferencji prasowej prezes Grupy PZU Andrzej Klesyk twierdził, że sytuacja finansowa spółki jest bardzo dobra, ale jeśli firma chce być liderem w naszym regionie, musi się zmienić. – Jesteśmy zmuszeni do podjęcia bolesnych decyzji. Obecnie koszty administracyjne naszej działalności dochodzą do 12 proc. przychodów, a duże, dobrze zorganizowane spółki mają je w okolicach 8 proc. Musimy obniżyć koszty – mówił Andrzej Klesyk.

Z taką argumentacją nie zgadzają się oczywiście związki zawodowe w PZU, które zapowiadają na dzisiaj pikiety przed budynkiem Sejmu i Ministerstwa Skarbu. – Związkowcy domagają się wstrzymania zwolnień w firmie i krytykują plan centralizacji prawie wszystkich pionów, czyli m.in. księgowości, kadr, obsługi sprzedaży. Nie zgadzają się również z ograniczeniem liczby centrów likwidacji szkód – mówi Jerzy Lenard, szef „S” w PZU.

Tymczasem właśnie pracownicy likwidacji szkód mogą najbardziej obawiać się zwolnień. Ubezpieczyciel zapowiada bowiem dalszą koncentrację centrów likwidacyjnych. – Nasi pracownicy efektywnie likwidują dziennie 1,5 szkody. Powinno być pięć, sześć szkód – mówił Rafał Stankiewicz, członek zarządu PZU.

W sumie zwolnienia w Grupie PZU mają objąć 2316 osób. Dalszym 2900 spółka zaproponuje zmianę stanowiska pracy lub miejsca pracy. Pracownicy podkreślają, że aby spełnić wymagania firmy, będą musieli czasem dojeżdżać do pracy nawet kilkadziesiąt kilometrów. Nie wiadomo, ile osób zdecyduje się na takie rozwiązanie. W sumie w Grupie PZU zatrudnionych jest obecnie 15 560 osób, czyli bezpośrednio zagrożony zwolnieniem jest co trzeci pracownik. Przedstawiciele PZU twierdzą, że restrukturyzacja firmy przyniesie bardzo duże oszczędności, ale nie podają konkretnej kwoty.

Reklama