S&P zakończył wczorajszą sesję spadkiem o 1,3 proc., pociągając za sobą indeksy giełd azjatyckich, które jednak reagowały mało żywiołowo, a niektórym (w Szanghaju i Hong Kongu) udało się zanotować nawet niewielki wzrost. Azjaci nie wystraszyli się przeceny w USA z dwóch powodów. Po pierwsze S&P nie przebił nawet minimum dnia z wtorku, więc technicznie obraz rynku nie zmienił się wcale. Po drugie przyczyną tych spadków było wystąpienie szefa Fed przed kongresem i słowa "nadzwyczaj niepewny wzrost gospodarczy" oraz brak zapewnień o dalszym ilościowym luzowaniu polityki pieniężnej. A więc powody wątłe. Zwłaszcza, że Bernanke nie musi mówić o konkretnych metodach ewentualnych działań. Skoro stopy procentowe wynoszą zero procent, jakie bank rezerw ma możliwości działania, jeśli nie quantitive easing?

Tak czy inaczej, w Azji spadki w USA przyjęto z rezerwą i zapewne podobnie będzie w Europie. GPW może zapłacić wyższą cenę niż inne rynki za swoją wczorajszą małą euforię (do klasycznej euforii było bardzo daleko, ale po dwóch miesiącach niewielkich zmian, 2-proc. zmiana indeksu prosi się o wielkie słowa :), chyba że ponownie w sukurs przyjdą nam Amerykanie. Przy czym większe nadzieje wypadałoby chyba wiązać z wynikami spółek (dziś m.in. Xerox, Nokia, AT&T, Credit Suisse już zdążył podać wyniki kwartalne, które okazały się lepsze od oczekiwań) niż publikacjami gospodarczymi - chodzi tu o sprzedaż domów na rynku wtórnym w USA czy indeks wskaźników wyprzedzających dla gospodarki amerykańskiej.