Od ponad roku statystyczny Polak miał prawo zapomnieć o takim pojęciu, jak cel inflacyjny. Od stycznia 2011 roku wskaźnik cen towarów i usług konsumpcyjnych oddalał się od niego coraz bardziej. Na niekorzyść konsumenta. Początkowo różnica była niewielka, szybko jednak luka między założeniami banku centralnego a rzeczywistością zwiększyła się ponad miarę, do około jednego punktu procentowego. Z punktu widzenia obywatela te dysproporcje widoczne były i są na co dzień: w sklepach, na stacjach paliw, w przypadku lokat bankowych, na liście płac. I wszystko wskazuje na to, że będą wyraźnie widoczne także w ciągu kilku, jeśli nie kilkunastu najbliższych miesięcy.

Gdy inflacja w styczniu zmniejszyła się z 4,6 do 4,1 proc., spora część analityków i ekonomistów odetchnęła z ulgą. Ten stan trwał jednak bardzo krótko. Już w lutym wskaźnik cen dóbr i usług konsumpcyjnych podskoczył do 4,3 proc. Co gorsza, nic nie wskazuje na to, by sytuacja miała ulec poprawie. Wystarczy spojrzeć, na grupy towarów i usług, które najbardziej zdrożały w ubiegłym roku oraz przyjrzeć się tendencjom na giełdach towarowych oraz prognozom plonów.

Pomijając cukrowe szaleństwo, które mogło dokuczyć największym łasuchom, z łatwością znajdziemy kilkunastu winowajców, którzy solidnie przetrzebili nasze portfele. Na czołowej pozycji znalazły się oczywiście paliwa. W ich przypadku wzrost cen sięgnął w 2011 roku niemal 14 proc. W pierwszych miesiącach tego roku sytuacja jeszcze bardziej się pogorszyła. W lutym 2012 roku ceny paliw były wyższe o 14,8 proc. w porównaniu do lutego 2011 roku W tym zakresie można spodziewać się niewielkiej poprawy w najbliższych dwóch miesiącach, ale jedynie pod warunkiem, że notowania ropy nie wzrosną jeszcze bardziej. Obecnie sięgają 125 dolarów za baryłkę. Na początku lutego 2011 roku wynosiły około 100 dolarów za baryłkę. Do końca kwietnia 2011 roku wzrosły do 125 dolarów. Tak zwany statystyczny efekt bazy będzie więc w najbliższym czasie łagodził szok związany ze wzrostem cen ropy. Ale już od maja może on działać ponownie na niekorzyść konsumentów. Chyba, że zniknie napięcie związane z sytuacją wokół Iranu. W tym przypadku trudno jednak spodziewać się szybkich rozstrzygnięć. Napięcie może utrzymywać się przez wiele miesięcy, a presję na wzrost cen i sytuację w globalnej gospodarce mógłby złagodzić spadek notowań ropy na giełdach do 100-110 dolarów za baryłkę.

Choć wśród najmocniej drożejących grup znajduje się kilka rodzajów produktów spożywczych, to kluczowe znaczenie dla inflacji mają, poza paliwami, także pozostałe nośniki energii. Spośród piętnastu poddanych przez nas obserwacji grup towarów i usług, stanowią one niemal połowę, a wliczając w to usługi bezpośrednio związane z cenami energii, ponad 50 proc. W grupie „energetycznej” w tym roku i kolejnych latach skazani jesteśmy na coraz wyższe ceny. Nim doczekamy się powszechnego wydobycia gazu łupkowego, będziemy płacić dużo drożej za gaz ze źródeł tradycyjnych. Restrykcyjne wobec stawek za gaz stanowisko Urzędu Regulacji Energetyki nie jest w stanie powstrzymać dominującej w tym względzie tendencji. A w nieodległej perspektywie czeka nas uwolnienie rynku tego paliwa. Podobnie jest z energią elektryczną. I w tym przypadku jesteśmy skazani na wzrost cen.

Reklama

Jakby tego wszystkiego było mało, pojawiają się pierwsze pesymistyczne prognozy dotyczące cen żywności. Według szacunków ekspertów, mróz wyniszczył niemal jedną trzecią upraw zbóż ozimych i spowodował spore straty w sadach. Można mieć nadzieję na pomyślną dla rolników wiosnę, ale na razie energetyczno-spożywcza mieszanka nie wróży najlepiej ani konsumentom, ani gospodarce.

W dalszym ciągu przed niezwykle trudnym dylematem stać będzie Rada Polityki Pieniężnej. Wysoka inflacja „domaga się” podwyżki stóp procentowych, zaś zagrożenia dotyczące tempa wzrostu gospodarczego powinny skłaniać do łagodzenia polityki pieniężnej.

ikona lupy />
Największe wzrosty cen w roku 2011 w porównaniu do roku 2010 (w proc.) / Inne