Konserwatywny rząd premier Erny Solberg utrzymuje się przy władzy jedynie dzięki poparciu mniejszościowego koalicjanta, antyimigranckiej Partii Postępu (PP). – Powinniśmy powstrzymać wywóz z kraju środków pochodzących z pomocy socjalnej. Musimy mieć świadomość skali tego zjawiska – stwierdził niedawno wywodzący się z PP minister pracy Robert Eriksson, mówiąc o 7,5 mld koron (3,6 mld zł) eksportowanych w skali roku. Oznaczałoby to wzrost od 2004 r. o 75 proc.

Eriksson poparł jednocześnie pomysł jednego z prawników, by świadczenia socjalne wypłacać proporcjonalnie do wysokości kosztów utrzymania w kraju, do którego pieniądze mają ostatecznie trafić. W Norwegii starając się o zasiłek, należy poinformować urząd, że zamierza się go przetransferować za granicę. Wcześniej w podobnym tonie wypowiadał się poprzedni premier Jens Stoltenberg. – Polityka rządu jest archaiczna, coraz mniej się opłaca pracować. Przedłużanie takiej praktyki prowadzi do zwiększenia eksportu zasiłków, ponieważ ich poziom jest wyższy niż minimalne wynagrodzenie w Polsce – tłumaczył były szef rządu.

W reakcji na rewelacje Erikssona tabloid „Dagens Næringsliv” postanowił przyjrzeć się danym jego resortu. Okazało się, że z 7,5 mld koron wysysanych z Norwegii aż 90 proc. trafia na konta… samych Norwegów, przede wszystkim 55 tys. emerytów spędzających jesień życia w cieplejszych częściach świata. Udział Polaków jest niezauważalny. W 2012 r. pieniądze z socjalu wysłało do Polski jedynie 418 gastarbeiterów. Tymczasem Polacy stanowią największą grupę obcokrajowców w Norwegii, szacowaną na 77 tys. osób.

>>> Czytaj też: Brytyjski rząd kontra Polacy: zobacz, co Londyn szykuje dla imigrantów

Reklama

W obronie imigrantów stanęła Lewica (Venstre). – Problem rozdmuchany przez rządzących jest marginalny. Mówimy o liczbach z granicy błędu statystycznego – mówił „Dagens Næringsliv” Sveinung Rotevatn z Venstre. W podobnym tonie wypowiada się Borys Borowski, dyrektor firmy Polish Connection, pomagającej przy formalnościach związanych z życiem i pracą w Norwegii. – Zasiłki otrzymują tylko ci, którzy odprowadzają składki na ubezpieczenie społeczne. Świadczenia im się należą, tak jak każdej innej osobie odprowadzającej podatki w tym kraju – mówi nam Borowski.

Norweska dyskusja wpisuje się w coraz gorszy dla imigrantów klimat w innych krajach Europy. Na przełomie roku debatę w tej sprawie rozpoczął brytyjski premier David Cameron. – Są kraje europejskie, które tak jak ja uważają za niewłaściwe, byśmy komuś z Polski, kto tutaj przyjeżdża i – co popieram – ciężko pracuje, musieli płacić dodatek na dziecko dla jego rodziny w Polsce – mówił Cameron w wywiadzie dla BBC. Nieco bardziej ostrożną linię przyjął rząd w Berlinie. Na początku stycznia współrządząca partia CSU zaproponowała wydalanie z Niemiec osób, które dopuszczą się wyłudzenia świadczeń socjalnych.

Ze sprzeciwem, tak polskiego rządu, jak i Brukseli, spotkały się zwłaszcza słowa Camerona. Minister Radosław Sikorski dowodził np., że polscy imigranci zostawiają w brytyjskim budżecie dwukrotność tego, co pobierają w formie świadczeń. Z jego zdaniem zgadza się Rotevatn. – Norwegia to chyba jedyny kraj świata, który zapewnia świadczenia chorobowe odpowiadające 100 proc. pensji. To sprawia, że mamy największą absencję zdrowotną spośród państw OECD. Wydatki z tym związane pięciokrotnie przewyższają wartość świadczeń eksportowanych za granicę – podkreślał polityk.

>>> Polecamy: Oto główny powód, dla którego utalentowani Polacy emigrują z Polski