Mówiąc o pracy, mam na myśli udostępnianie swojego czasu, energii i zdolności w zamian za ekwiwalent pieniężny. A o fermencie intelektualnym – każde spojrzenie na zjawisko pracy z ukosa, pozwalające dostrzec nieoczywistości i podważyć zwyczajowe przekonania o jej roli w społeczeństwie.

Wiecie, że każda praca hańbi?

Wiesławiec Deluxe, Każda praca hańbi. Pozdrowienia z późnego kapitalizmu, Wydawnictwo Znak, Kraków 2022

Reklama

Ale jak to? Przecież większość z nas wychowała się w zupełnie odwrotnym przekonaniu. Od dzieciństwa wmawiano nam, że żadna praca nie hańbi, że sam fakt wykonywania jakiejś zgodnej z prawem czynności za pieniądze, może nas co najwyżej uświęcić. Wiesławiec Deluxe historię swoich zatrudnień opowiada z założeniem, że prawie każda praca chociaż trochę jednak hańbi.

Zaczyna swoją historię od sprzedawania okularów przeciwsłonecznych w Wielkiej Brytanii, prowadzi przez w sumie sympatyczny, choć nieco kuriozalny epizod akademicki, pracę dla niemieckiego producenta mebli z niemieckim etosem pracy, aż po dziwne zdalne stanowiska, na których za nieco monotonną i trochę bezsensowną robotę dostaje się już pięciocyfrową sumę miesięcznie.

Dużo tu ironii, autoironii i odwołańdo Davida Graebera (o którym za chwilę). Warto zaczerpnąć sobie nieco tego deluxowego dystansu do wielce poważnej i ze wszech miar oczywistej idei pracy, i przejść dalej.

Zastanawiacie się czasem, czy wasza praca ma sens?

David Graeber, Praca bez sensu. Teoria, tłum. Mikołaj Denderski, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2019

Nieżyjący już amerykański antropolog wyrzucony (sic!) z Yale, David Graeber, lubił sobie spojrzeć na różne zjawiska ekonomiczne ze swojej antropologiczno-anarchistycznej perspektywy. Jego opus magnum to słynny Dług. Pierwsze pięć tysięcy lat, ale niemniej ciekawe są jego inne wywrotowe książki. Do kanonu lektur ludzi nieszczęśliwych z powodu zatrudnienia, które z zewnątrz nie wydaje się wcale takie złe, Praca bez sensu powinna wejść już na stałe.

Dane, od których wychodzi Graeber, są już mocno przestarzałe, ale stanowią dowód na to, że już przed pandemią sporo osób miało problem z poczuciem bezsensu swojej pracy. Nie chodzi tutaj o osoby zajmujące się sprzątaniem, pracą opiekuńczą czy fizyczną. Ich wynagrodzenia często są żenująco niskie, warunki zatrudnienia – śmieciowe, a wykonywane obowiązki – trudne, męczące i nieprzyjemne. Niezaprzeczalnie jednak ich praca ma sens i gdyby pewnego dnia zniknęły wszystkie pielęgniarki… odczulibyśmy to bardzo mocno.

A gdyby pewnego dnia zniknęli wszyscy specjaliści ds. marketingu, ekspertki od PR-u czy osoby, których stanowiska stworzono tylko dlatego, że istnieje taki wymóg biurokratyczny? Pytanie okazuje się retoryczne i, jak wskazują badania, zadają sobie je sami zatrudnieni w ten sposób, co nie wpływa dobrze na ich samoocenę. U Graebera znajdziemy sporo takich świadectw, a jeśli komuś będzie mało, to niech sobie sięgnie po książkę, którą omawiałam wyżej, bo „prace bez sensu” to m.in. właśnie ta dziwna robota za pięciocyfrową kwotę miesięcznie. Obie książki łączy też błyskotliwość stylu, uprzyjemniająca lekturę.

Jak naprawdę pracuje się w polskim kapitalizmie?

Marek Szymaniak, Urobieni. Reportaże o pracy, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2018

Mimo pewnych jaskółek zapowiadających globalną zmianę w myśleniu u pracy, pisząc o tym dość starym już w sumie zbiorze reportaży, nie zadałabym tego pytania w czasie przeszłym. Szymaniak zawarł w nim relacje z przykładów ordynarnego łamania prawa pracy i zasad przyzwoitości przez pracodawców w Polsce po 1989 roku.

Czytałam z przekonaniem, że gdyby taka książka powstała 10 lat wcześniej niż powstała, mogłaby być iskrą zapalającą jakiś lont. Po 2018 roku, jestem o tym przekonana, firmy i instytucje nadal eksploatują osoby zatrudnione w ochronie, przy sprzątaniu czy na kasach w supermarketach. Choć, mam taką nadzieję, dzisiaj pracownicy i pracownice mają więcej narzędzi, żeby bronić się przed wyzyskiem. Być może dzisiaj też nie wydarzyłaby się, lub spowodowałaby gruby skandal, historia pracownika jednej z organizacji pozarządowych działającej w polu kultury. Choć sytuacja zawodowa artystów i artystek wciąż jest w Polsce raczej nie do pozazdroszczenia.

Jeśli Deluxe mówił z pozycji dystansu, Graeber – wywrotowej, ale jednak teorii, tak Szymaniak, jak na reportażystę przystało, mówi po prostu. A kiedy mówimy o pracy w warunkach polskiego kapitalizmu bez żadnej takiej poprzeczki, to obraz wyłania się raczej przygnębiający.

Czy kiedyś było lepiej?

Joanna Kuciel-Frydryszak, Służące. Do wszystkiego, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2018

Szczęśliwie w drugim dziesięcioleciu tego tysiąclecia nastała moda na pisanie historii z próbą przyjęcia perspektywy klas wykluczonych. Na tej trwającej do dzisiaj fali powstało wiele wartościowych pozycji, a część z nich przybliża nam, jak się w tych dawno minionych czasach miał dobrostan człowieka pracy. Na przykład – dobrostan polskiej służącej na przełomie XIX i XX wieku.

Najczęściej była to dziewczyna, która do miasta przyjechała za chlebem ze wsi, z warunków raczej okropnych, o czym Kuciel-Frydryszak pisze w swojej najnowszej książce, Chłopki. Opowieść o naszych babkach. Bywało, że do warunków wcale nie lżejszych, wypełnionych ciężką, fizyczną pracą od świtu do zmierzchu. Niemniej – chociaż spała u państwa kątem, często w kuchni, i była na każde ich zawołanie, to jednak miała wychodne raz w tygodniu i jakieś własne pieniądze, więc wolała to od biedowania na wsi. Nawet, jeśli miało to oznaczać półniewolnictwo. Często też trafiała z deszczu pod rynnę, do chlebodawców przemocowych i bezwzględnych. Nie chroniło jej niemal żadne prawo, a państwo mogli wlepić jej wilczy bilet, z którym nikt nie chciałby jej już zatrudnić.

Jak widać, przy wszystkich wadach i wypaczeniach współczesnego systemu pracy, coś jednak udało się osiągnąć w kwestii ochrony praw pracowniczych. Krótko mówiąc, masy pracujące nigdy nie miały lepiej niż teraz, co wcale nie znaczy, że teraz mają dobrze.

Czy to praca wyemancypowała kobiety?

Alicja Urbanik-Kopeć, Anioł w domu, mrówka w fabryce, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2018

Część czytelników może kojarzyć, że w swojej przełomowej dla historii feminizmu książce Druga płeć Simone de Beauvoir sporo uwagi poświęciła emancypacyjnej roli pracy. Nie oszukujmy się jednak, raczej nie pisała z myślą o robotnicach fabrycznych. Odbiorczynią jej książki była inteligentka z klasy średniej lub wyższej, której czołowa feministka gorąco zalecała niezależność finansową od męża, brata czy innego mężczyzny życia. Dla robotnicy fabrycznej praca to rzadko kiedy był prawdziwy wybór. Fabryka była chlebodawczynią jej, jej dzieci, często też jej partnera, którego własna pensja nie była w stanie zapewnić rodzinie minimum egzystencjalnego.

A jednak Urbanik-Kopeć próbuje spojrzeć na pracę robotnic fabrycznych, głównie z Żyrardowa przełomu XIX i XX wieku, jak na czynnik emancypujący. Zauważa, że w przeciwieństwie do wspominanych wcześniej służących, kobiety zatrudnione w przemyśle włókienniczym miały nad sobą pracodawcę w jakiś sposób kontrolowanego przez państwo. Że pracowały w grupach i dzięki temu tworzyła się wśród nich wspierająca wspólnota, czego dziewczyny ze służby były pozbawione. Że na oczach wszystkich, w fabryce, ataki seksualne zdarzały się rzadziej niż na służbie, w zaciszu czyjegoś domowego ogniska. A także – last but not least – że to właśnie robotnice fabryczne stawały na czele pierwszych strajków, jak w 1883 roku szpularki z Żyrardowa.

Książka Urbanik-Kopeć to oczywiście także historia pracy ponad siły, instytucjonalnej przemocy wczesnokapitalistycznego przedsiębiorstwa nad siłą roboczą i tego, że kiedyś było znacznie gorzej niż teraz. Co, jak już wspomniałam, nie oznacza, że ludzie pracy nie mają o co walczyć.

A może jednak nie hańbi?

Olga Gitkiewicz, Nie hańbi, Dowody na Istnienie, Warszawa 2017

U Szymaniaka było ujęcie reporterskie, u Gitkiewicz są to raczej impresje, choć zbudowane na prawdziwych historiach. Głównie współczesnych, ale też osobistych, bo rodzina autorki związana była z żyrardowskim przemysłem włókienniczym, a jak już wiemy z książki Urbanik-Kopeć, w tej fabryce pulsowało od pracowniczych bolączek.

Tytuł książki nie stanowi, rzecz jasna, wyroku w kwestii prawdziwości tego skądinąd kłopotliwego powiedzenia, że żadna praca nie hańbi. Czy pracownice Almy, które do końca umowy ze zwijającą swoją działalność siecią handlową, musiały przestawiać resztki produktów na pustych półkach, mogły czuć się z tym dobrze? Czy przypadek kobiety, która odebrała sobie życie z powodu mobbingu w pracy, nie przeczy temu powiedzeniu?

Jeśli praca kogoś hańbi, to z pewnością tego, kto wykorzystuje życiową sytuację zatrudnionych osób, aby słabo im płacić, wymagać za wiele czy zachowywać się wobec nich w sposób uwłaczający godności. Na pewno nie pracowników czy pracownice. A ponieważ nie stworzyliśmy jeszcze systemu, który zdołałby w pełni chronić ich prawa, śmiało mogę podsumować – każda praca może cię zhańbić. To zależy tylko od ciebie, pracodawco.